Barney z otwartą Biblią na kolanach siedział przy Ha-roldzie prawie przez godzinę po tym, jak umarł. Nie było jeszcze południa, a słońce wpadało do pokoju przez żaluzje i kłuło w oczy. Jakiś kundel szczekał i szczekał, a Harold i tak go nie słyszał. Srebrne włosy w uszach Harolda nadal się kręciły, jego nos był tak samo dumny, mięsisty i żydowski jak przedtem, jego dłonie mogły się w każdej chwili poruszyć. Lecz nie żył i nigdy już nie przemówi.
Barney nie opłakiwał Harolda, lecz wiedział, że Harold nie miałby mu tego za złe. Stanął po prostu przy oknie i patrzył na ulicę, zastanawiając się, dlaczego Bóg, który był przecież uosobieniem pokory, obdarzył swoje dzieci taką niepohamowaną ambicją.
Po tygodniu oraz jednym dniu mały chłopiec ostrzyżony najeża, w chodakach na nogach, przyszedł do Grand Hotel Putte i zapytał o Joela. Kiedy Joel wychodził z hotelowej jadalni, ocierając serwetką sos z ust, chłopak wręczył mu liścik. Joel dał mu dziesięć centymów i przegonił. Następnie pokuśtykał z powrotem do swojego stolika, na którym stygła gotowana sola w sosie cytrynowym, i otworzył kopertę, posługując się nożem.
Na kartce było napisane: „Jestem gotowy do cięcia diamentu. Oczekuję pana w południe. Z poważaniem, Frederick Goldin".
Joel wolno kończył śniadanie, kawałkiem chleba zebrał nawet resztki sosu holenderskiego z talerza. Po kawie poprosił o sznapsa i przez pięć minut gapił się w kieliszek, zanim wychylił go jednym haustem. Anna, która w czasie posiłków pracowała jako kelnerka, odsunęła trochę stół, żeby łatwiej mu było wstać.
– Dobrze się pan czuje? – spytała.
Skinął potakująco głową.
Ubierał się starannie, zawiązał nawet krawat na szeroki węzeł. Był potem tak zmęczony, że musiał usiąść na łóżku i nalać sobie brandy z butelki, którą trzymał w szafce przy łóżku. Już od roku mieszkał w Antwerpii i kończyły mu się pieniądze. Z ledwością starczało mu najedzenie, dlatego też czekał niecierpliwie, aż Frederick Goldin skończy wstępne oględziny Gwiazdy Natalii i zacznie wreszcie szlifować.
Anna zapukała do drzwi i zajrzała do środka.
– To była zła wiadomość? – zapytała.
– Nie – odparł Joel – bardzo dobra wiadomość. Wiadomość, na którą czekałem od dłuższego czasu.
– Będzie pan miał wkrótce pieniądze? Ojciec martwi się o rachunek.
Joel wychylił następny kieliszek brandy.
– Twój ojciec będzie musiał okazać trochę więcej cierpliwości. Ale niech się nie obawia. Kiedy wszystko się ułoży, zapłacę mu podwójnie i z procentem.
Anna podeszła i wzięła go za ręce.
– Nie wiem, czy się pana boję, czy mi pana żal – powiedziała po flamandzku.
Joel odchrząknął.
– Nie podoba mi się ani jedno, ani drugie. Bądź po prostu czuła.
Pocałowała go.
– Może ci się nie podobać. To, co naprawdę czuję, to moja osobista sprawa i słodka tajemnica.
– Anno – szepnął Joel.
Zanim polecił dorożkarzowi, aby go zawiózł do de Pecq's, kazał mu zatrzymać się przed małą synagogą na Pelikanstraat. Chciał pomodlić się, zanim pojedzie przyglądać się cięciu diamentu. Lecz kiedy dorożka zatrzymała się przed wejściem, Joel zmienił zdanie. Mógł teraz polegać tylko i wyłącznie na sobie, zdać się na łut szczęścia, zaufać losowi. Zastukał kulą w boczną ścianę dorożki, dając woźnicy znak, żeby jechał dalej.
Cięcie olbrzymiego diamentu było zwykle doniosłym wydarzeniem, szeroko reklamowanym i dyskutowanym. W pracowni roiłoby się normalnie od dygnitarzy, dziennikarzy i artystów. Lecz kiedy Joel znalazł się w pracowni kilka minut po dwunastej, nie zastał w niej nikogo oprócz Fredericka Goldina, Josepha Mandelbauma oraz dwóch asystentów. Za oknem niebo było zupełnie szare. Joel stał przez chwilę w otwartych drzwiach, potem jeden z asystentów podsunął mu krzesło. Drugi asystent zamknął za nim drzwi i na polecenie Goldina przekręcił klucz w zamku.
Gwiazda Natalia została umieszczona w małym drewnianym uchwycie i zalana specjalną zaprawą składającą się z tłuczonej cegły, szelaku oraz kalafonii, tak że wystawał tylko kawałek, który miał zostać odcięty. Goldin, naciął już Gwiazdę w odpowiednim miejscu odłamkiem innego diamentu i włożył drewniany uchwyt w stożkowaty otwór w małym warsztacie. Teraz należało już tylko umieścić ostrze noża w małej szczelinie i przez lekkie uderzenie żelaznym prętem podzielić diament na dwie części wzdłuż wybranej płaszczyzny łupliwości. Przynajmniej tak to wyglądało od strony teoretycznej.
– Mam zamiar nałożyć na ten diament szlif szmaragdowy – powiedział Goldin. – Po obróbce kamień będzie ważył około stu sześćdziesięciu karatów. Oprócz tego będą jeszcze trzy inne kamienie całkiem pokaźnych rozmiarów: kwadratowy szmaragd, briolet oraz bagiet.
– Z trzystu pięćdziesięciokaratowego surowego diamentu będzie pan w stanie zachować tylko sto sześćdziesiąt karatów? – nachmurzył się Joel.
– Niech mi pan wierzy, ubytek materiału byłby jeszcze większy, gdyby powierzył pan swój kamień Yusselowi. Regent ma jedynie 140,5 karatów, a początkowo ważył przecież 420 karatów. Waga diamentu jest ważna, lecz nie wtedy gdy szkodzi jego brylacji. Niech pan pamięta, że taki efekt końcowy i tak graniczy z cudem.
– Dobrze – powiedział Joel. – To niech pan lepiej zaczyna.
Frederick Goldin podwinął rękawy koszuli, przysunął sobie stołek i usiadł przy warsztacie. Umieścił długie, prostokątne, metalowe ostrze noża w szczelinie, trzymając je między kciukiem i palcem wskazującym prawej ręki. Minęło chyba pół godziny, zanim umieścił ostrze pod odpowiednim kątem. Joel zaczął się kręcić na wszystkie strony, nie mogąc sobie znaleźć miejsca i żałując, że nie został w Grand Hotel Putte. Za chwilę cała jego przyszłość zawiśnie na jednym włosku, a on nie mógł nic zrobić, nie mógł się nawet odezwać. Bezczynne siedzenie i przyglądanie się było nie do zniesienia. Wiele by teraz dał za drinka. Żałował, że nie wziął ze sobą butelki. Frederick Goldin szykował się właśnie do pierwszego cięcia i wszyscy wstrzymali oddech.
– Po pierwszym cięciu będę wiedział, jak duża okaże się strata masy, będę też mógł określić dokładną wartość Gwiazdy po oszlifowaniu – powiedział Goldin obojętnym tonem. – Rozumie pan przecież, że najdrobniejszy błąd z mojej strony, minimalnie złe obliczenie może spowodować stratę tysięcy franków. Więc muszę być niesłychanie ostrożny, prawda?
Bez żadnego uprzedzenia uderzył żelaznym prętem w ostrze noża, zrobił to jakby od niechcenia. Surowy kawałek diamentu wystający z drewnianego uchwytu spadł na stół Goldina.
Joseph Mandelbaum odetchnął z ulgą. Zachwyceni asystenci zaczęli spontanicznie bić brawo Frederickowi Goldinowi, który spojrzał na Joela i wyszczerzył zęby w uśmiechu, pusząc się przy tym jak paw.
– To wszystko? – zapytał Joel.
Wąska twarz Goldina nachmurzyła się jak niebo przed burzą.
– Jak to „to wszystko"? – zdziwił się.
– Potrzebował pan prawie roku, żeby się do tego przygotować? Do jednego puknięcia?
– Chyba pan ze mnie żartuje? – zirytował się Goldin.
Jego dwaj asystenci roześmiali się.
– Tak? – złościł się Joel. – Zaczynam się zastanawiać, kto tutaj żartuje, pan czyja. Potrzebował pan prawie roku, żeby odciąć jeden kawałek diamentu, to kiedy pan zrobi całą resztę?
– Panie Blitz, rozumiem pańskie zniecierpliwienie, ale sam pan wie, że przy takiej robocie nie należy się spieszyć. Przecież przede wszystkim dlatego powierzył pan ten diament właśnie mnie. Abym go oszlifował najlepiej, jak tylko umiem, nie po to, abym się spieszył. A teraz próbuje mi pan dać do zrozumienia, że pracuję zbyt wolno?
Читать дальше