– Ja też tego konkretnie nie wiem. Zapytała mnie, czy mogłabym poświęcić jej trochę czasu, gdyż chciałaby się ze mną skonsultować, więc się zgodziłam. Przecież taka z niej gwiazda i tak dalej.
– Nie powiedziała, na jaki temat chciała się skonsultować?
– Nie konkretnie. Spieszyła się na spotkanie z panem Piersallem.
– Więc zadzwoniła do ciebie po spotkaniu z sędzią Palmerem?
– Tego nie wiem – nagle dotarło do niej. – Moment. Chodzi o tego sędziego Palmera? Którego zastrzelono? Mówisz, że była z nim w poniedziałek?
– Tak.
– O, mój Boże – w jej głosie pojawiło się przerażenie. – Więc mówisz, że ona prawdopodobnie też nie żyje, tak?
– Nie wiemy. Mamy nadzieję, że tak nie jest. Próbujemy ją znaleźć – Wu zawahała się. – Rozumiem, że nie kontaktowała się z tobą od poniedziałku, prawda?
– Tak. To znaczy, tak zgadza się. Nie, nie kontaktowała się ze mną.
– I nie masz pojęcia, o czym chciała z tobą rozmawiać?
– No jakieś pojęcie… Domyślałam się, że musi chodzić o jakieś zasiłki rodzinne w związkach. Tym się zajmuję.
– Ale Carla powiedziała nam, że nie jest w zespole związkowym.
– Tak, wiem. My jesteśmy biednymi, przygarniętymi sierotkami w firmie. Niemniej wydaje mi się, że jestem cudownym dzieckiem w zakresie prawa rodzinnego.
– Prawa rodzinnego?
– No wiesz – rozwody, unieważnienia, adopcja, prawa do opieki, nakazy sądowe zaniechania działań – same przyjemne rzeczy.
Jadąc od Juhle’a, Hunt słuchał wiadomości nagranej na automatyczną sekretarkę w biurze: „Wyatt Hunt, mówi Gary Piersall. Chciałbym z tobą porozmawiać tak szybko, jak będziesz mógł. Nieważne o jakiej porze. Chodzi o Andreę Parisi i może to być bardzo ważne.” Nagrał trzy numery telefonu.
Połączył się pod pierwszy z nich i włączył się z powrotem do ruchu. Piersall był nadal w biurze i powiedział mu, by przyjechał tak szybko, jak będzie mógł. Ma zaparkować na jednym z miejsc dla wspólników, na podziemnym parkingu. Były oznaczone.
Hunt spojrzał na zegarek. Zbliżała się dziesiąta trzydzieści.
– Może powiesz mi przez telefon?
– Dzwonisz z komórki? – spytał Piersall.
– Tak. Z samochodu. Pauza.
– Nie. Raczej nie.
Hunt rozłączył się zaintrygowany. Piersall był obytym i doświadczonym adwokatem, przyzwyczajonym do występowania przeciwko grubym rybom. Jeśli nagle popadł w paranoję, samo w sobie wiele to mówiło. Ale jeśli Hunt miał teraz się spotkać z Piersallem i dowiedzieć o czymś, wobec czego musiałby zacząć działać, to zachodziło duże prawdopodobieństwo, że nie będzie mógł trzymać się swojego pierwotnego planu. To znaczy porozmawiać z Mary Mahoney – świadkiem, który zidentyfikował Staci Rosalier – w czasie jej nocnej zmiany w MoMo. Chwilę później rozmawiał już z Tamarą, wysyłając ją i Craiga do wykonania tego zadania.
Z każdą mijającą godziną rosło w nim poczucie nagłości. Jeśli Andrea już nie żyła, czas nie miał znaczenia. Może był to jego sposób na odsunięcie od siebie ostatecznej chwili pogodzenia się z takim faktem, lecz czymkolwiek była to potrzeba działania, nie miał najmniejszego zamiaru z tym walczyć. Dowie się tak dużo, jak będzie mógł, w najkrótszym możliwym czasie, z każdego źródła, do jakiego jest w stanie dotrzeć. Była to jedyna rzecz – jeśli w ogóle pozostała jeszcze jakaś nadzieja – która może, może, mogła cokolwiek zmienić. Co więcej, była to jedyna rzecz, jaką mógł zrobić.
Winda z garażu w budynku Piersalla automatycznie zatrzymała się na parterze i Hunt pobiegł truchtem do stanowiska strażnika, w przestronnym, przeszklonym holu. Piersall zdążył już uprzedzić strażnika i gdy Hunt wpisywał się na listę, strażnik zadzwonił na górę, by poinformować o przybyciu detektywa. Biegnąc do jednej z czterech wind – piętra 11-22 – Hunt niemal pozwolił sobie na iskrę nadziei. Najwyraźniej Piersall coś miał.
Drzwi windy otworzyły się na recepcję, która zaprojektowana została, by wzbudzać podziw. Mgła nie dotarła tak daleko w głąb lądu i widoczne poprzez biegnące od sufitu do podłogi okna miasto, mieniło się dokoła. Masywny, błyszczący, wysoki do pasa kontuar, wykończony sekwoją, długi na prawdopodobnie trzydzieści stóp, połyskiwał nawet w przyćmionych światłach punktowych używanych po godzinach urzędowania. W olbrzymich donicach rosło kilka drzew, rzucając subtelne wzory cienia na drewno sekwoi i wykładzinę w spokojnych barwach.
Hunt był tak podekscytowany, że niemal podskoczył, gdy Piersall zsunął się z pustego biurka, na którym siedział w półmroku.
– Dziękuję za tak szybkie przybycie. Doceniam to. I pozwolę sobie wyjaśnić jedno: pracujesz dla tej firmy nad pewnymi sprawami CCPOA i cokolwiek mówię, mówię ci jako mojemu detektywowi, zatem wszystko mieści się w granicach tajemnicy zawodowej.
Mężczyzna był spięty. Hunt nigdy wcześniej nie widział go bez dopasowanego garnituru w doskonałym porządku. Teraz nie miał na sobie marynarki, ani krawata, koszulę rozpiął pod szyją, a rękawy podwinął do łokci.
– Usiądziesz? – Piersall podszedł do jednej z kanap i jego długie, szczupłe ciało spoczęło na niej. Zaczął mówić, nie czekając aż Hunt usiądzie wygodnie. – Nie wiem za bardzo, jak powiedzieć to w pozytywnym świetle, ale pracujesz dla nas już wystarczająco długo, wiesz, jak to czasami jest – wziął wdech, odetchnął głęboko. – Musiałem skłamać policji dziś po południu.
– O czym? O Andrei?
– Nie bezpośrednio, nie – zawahał się. – O naszym głównym kliencie, którym, jak wiesz, jest związek zawodowy strażników więziennych. Inspektorom zajmującym się morderstwem sędziego Palmera powiedziałem, że związek nie ma bojówek. Choć, oczywiście, ma.
– Gliny i tak to podejrzewają, sir. To czy im pan powie, czy nie, nic nie zmienia.
– Nie, ale rozumiesz moją pozycję. Ja reprezentuję tych ludzi. Nie mogę szczuć na nich policji. Płacą nam – i to całkiem pięknie, jak wiesz – żeby tak się nie działo. Rozejrzyj się dokoła, to wszystko opłacane jest przez CCPOA, wszystko.
Cisza. Hunt nie musiał się rozglądać, żeby zweryfikować to, co już wiedział.
– Myślisz, że zrobili coś Andrei. Długa cisza. Piersall wypuścił powietrze.
– Słyszałeś kiedyś o Porterze Andertonie?
– Nie.
Piersall cmoknął ze smutkiem.
– Wygląda na to, że nikt nie słyszał. Porter Anderton był prokuratorem okręgowym w hrabstwie Kings, startował w zeszłym roku ponownie na to stanowisko. Ale popełnił błąd, prowadząc dochodzenie w sprawie zarzutów o nadużycia strażników wobec więźniów w Corcoran, a potem tworząc oficjalne akty oskarżenia. Dwudziestu sześciu facetów.
– Dwudziestu sześciu? Wszystko strażnicy? Co zrobili?
– Masz na myśli – uśmiechnął się słabo – co rzekomo zrobili, pamiętaj. To nasi chłopcy. Bronimy ich. Ci konkretni mieli najwyraźniej ciężki dzień w pracy, więc kiedy więźniowie wysiadali z autobusu na podwórzu, musieli trochę się wyładować, więc dusili, kopali i bili więźniów, którzy najwyraźniej nadal byli skuci.
– Jaka urocza opowiastka – skomentował Hunt.
– Ta.
– A tak z ciekawości – spytał Hunt. – Ile takich spraw dostajecie co roku?
– My? Przeciwko wszystkim pracownikom więzień? Około tysiąca.
Hunt zagwizdał.
– Każdego roku?
– W dopuszczalnych granicach. Oczywiście większość z nich nie wychodzi poza fazę dochodzeniową. Z oczywistych powodów – dodał Piersall. – Jak na przykład więzień-świadek, który nagle stwierdza, że nie pamięta jednak dokładnie, co widział.
Читать дальше