John Lescroart
Wyścig z czasem
Przełożyła Aleksandra Kulesza
Dla Justine Rose Lescroart, córki mego serca
Myślisz, że znasz siebie, ale wszystko zaczyna się zmieniać, a ty powoli tracisz bezpieczną izolację normalności.
Robert Wilson „Mała śmierć w Lizbonie”
1992
Duży, czteropiętrowy blok mieszkalny na Dwudziestej Drugiej Alei San Francisco, w pobliżu Balboa, w dzielnicy Richmond, wyglądał z zewnątrz na dobrze utrzymany, ale wiedziałem z doświadczenia, że samo w sobie nic to nie oznaczało. Budynek ten mieścił prawdopodobnie czterdzieści mieszkań, a każde stanowiło niezależny i wyraźnie oddzielony wszechświat zamieszkany przez osoby samotne, pary, studentów, ludzi starszych, pary szczęśliwe i nieszczęśliwe, małżeństwa i nie, homo i hetero, z dziećmi lub bez.
Tego zimnego i ponurego ranka wezwanie pochodziło ze szkoły podstawowej Cabrillo i dotyczyło dwójki dzieci z szóstej i czwartej klasy. Oboje byli nieobecni cały miniony tydzień, a do dyrektora nie zadzwoniło z usprawiedliwieniem żadne z rodziców. Inspektorka szkolna skontaktowała się z Dade’ami po raz pierwszy w ubiegłą środę, ale na pozostawioną przez nią wiadomość nikt nie odpowiedział. W piątek zadzwoniła ponownie i rozmawiała z Tammy, szóstoklasistką, która powiedziała, że wszyscy mają grypę, to wszystko. Nie, mama też była chora i spała, i nie mogła podejść do aparatu. Tammy uważała, że do poniedziałku jej i bratu pewnie się poprawi i przyniosą usprawiedliwienie od mamy albo od lekarza. Od kogoś, w każdym razie. Kiedy jednak dzieci nie pojawiły się w poniedziałek, inspektorka zawiadomiła Służbę Ochrony Dzieci, by sprawdzili, co się naprawdę dzieje. Na zgłoszeniu dopisała, że dzieci wyglądają na niedożywione i są nędznie ubrane.
Teraz był wtorek rano, dochodziła godzina dziesiąta. Moja partnerka do tego wezwania, moja ulubiona partnerka w SOD, jeśli już o tym mowa, Bettina Keck, stała ze mną – Wyattem Huntem – przed drzwiami bloku. Pierwsze kilka dzwonków domofonu pozostało bez odpowiedzi.
– Czemu nie wierzę, że nikogo nie ma w domu? – powiedziała Bettina.
Zamarzałem stojąc tak i już miałem dość czekania. Zacząłem naciskać, jeden po drugim, guziki przy nazwiskach wszystkich lokatorów.
– Nienawidzę, gdy muszę to robić. Jak ktoś się odezwie, masz ochotę mówić?
– Czemu ja?
– Bo jesteś mądrzejsza? Moment, nie, to nie to.
– I zabawniejsza – dodała. Jakby to był sygnał, z głośnika dobiegł skrzekliwy głos starszej kobiety.
– Kto tam?
– Przesyłka. FedEx – odparła Bettina, pochylając się w stronę mikrofonu.
– Widzisz? – powiedziałem. – Znakomicie. Bettina uciszyła mnie i dobiegło nas:
– Nic nie zamawiałam.
– Pod którym numerem pani mieszka?
– Ósmym.
Wskazałem Bettinie palcem wizytówkę z nazwiskiem. Przeczytała bez zająknięcia.
– Pani Craft?
– To ja.
– Cóż, musi pani podpisać przyjęcie przesyłki.
– A co to?
– W chwili obecnej, proszę pani, jest to mała brązowa paczka. Jeśli pani nie chce przyjąć, to odeślemy.
– Dokąd?
– Niech no spojrzę. Wygląda na sklep jubilerski. Może wygrała pani nagrodę.
– Hm, no dobrze.
I drzwi zabzyczały, pozwalając nam na wejście do budynku.
– Może i jesteś w tym lepsza – przyznałem, przytrzymując jej drzwi.
– Żadnego może – odparła z uśmiechem. – Najlepsza część pracy.
Schodami weszliśmy na trzecie piętro. Mieszkanie Dade’ów miało numer 22 i znajdowało się w korytarzu po lewej stronie.
Stanęliśmy przed drzwiami, zza których dobiegał odgłos telewizji. Bettina skinęła, a ja zastukałem do drzwi. Telewizja ucichła natychmiast. Zastukałem ponownie. I jeszcze raz.
– Ktokolwiek właśnie wyłączył telewizor – odezwałem się głośno autorytatywnym tonem – proszę otworzyć drzwi.
W końcu usłyszeliśmy wysoki i nieśmiały głos dziewczynki.
– Kto tam?
– Służba Ochrony Dzieci – odparła Bettina łagodnie. – Otwórz, proszę.
– Nie wolno mi.
– Nie wolno ci nie otworzyć, słoneczko. Ty jesteś Tammy? Po chwili zawahania usłyszeliśmy pytanie:
– Skąd pani wie?
– Zadzwoniono do nas z twojej szkoły, żebyśmy sprawdzili, jak się czujecie. Martwią się o ciebie i twojego brata. Opuściliście wiele dni.
– Byliśmy chorzy.
– Tak nam powiedzieli.
– Chcielibyśmy się tylko upewnić, że wszystko u was w porządku – wtrąciłem.
– Możemy jeszcze zarażać.
– Zaryzykujemy, Tammy – powiedziała Bettina. – Nie wolno nam odejść, dopóki was nie obejrzymy.
– Jeśli nas nie wpuścisz – dodałem – będziemy musieli wrócić z policją. A tego nie chcesz, prawda?
– Nie musicie wzywać policji – powiedziała Tammy. – Nie zrobiliśmy nic złego.
Bettina bez wysiłku przejęła pałeczkę:
– Nikt tak nie twierdzi, słoneczko. Chcemy się tylko upewnić, że wszystko jest w porządku. Czy twój brat jest z tobą?
– Ma się dobrze, tylko jest jeszcze chory.
– A twoja mama? Ona też tam jest? Albo tata?
– Nie mamy taty.
– OK, no to twoja mama.
– Śpi. Nie czuje się dobrze. Też ma grypę.
– Tammy – odezwałem się, usiłując nie zdradzać rosnącego niepokoju – musimy wejść do środka. Otwórz drzwi, proszę.
Po kilku sekunda usłyszeliśmy przekręcanie zamka i oto ją ujrzeliśmy. Imponująco opanowana i względnie porządnie ubrana, pomyślałem natychmiast, jak na dziewczynkę, która najwyraźniej umiera z głodu.
Bettina uklękła na jedno kolano i dobiegło mnie jej pytanie:
– Tammy, słoneczko, jadłaś coś ostatnio? – Ja w tym czasie otworzyłem drzwi szerzej, a mijając je usłyszałem odpowiedź dziewczynki:
– Trochę chleba.
W salonie, przed telewizorem, pod warstwą koców, siedział wychudły chłopiec, wpatrując się pustym wzrokiem w milczący ekran.
– Hej, kolego – powiedziałem łagodnie. – Ty jesteś Mickey? Spojrzał na mnie przelotnie i przytaknął.
– Jak się czujesz?
– OK – odparł dźwięcznym głosem. – Tylko jestem trochę głodny.
– Zatem zaraz dam ci coś do jedzenia. Co ty na to?
– Dobrze. Jeśli pan chce.
– Tak. Chcę. Gdzie jest twoja mama, Mickey?
Bettina, trzymając Tammy za rękę, usłyszała pytanie wchodząc do pokoju.
– W sypialni – odparła. – Może ja tu zostanę z dziećmi, a ty sprawdź, jak ona się czuje?
– Robi się.
Pani Dade była w łóżku i, owszem, spała. Ale takim snem, z którego nikt się już nie budzi.
Sekcja zwłok wykazała później, że zmarła w wyniku przedawkowania heroiny, prawdopodobnie meksykańskiej czarnej smoły, trzeciego lub czwartego dnia nieobecności dzieci w szkole. Podczas gdy czekaliśmy na niepotrzebną karetkę, Tammy powiedziała nam, że kilka tygodni wcześniej jej mama straciła pracę w supermarkecie Safeway z powodu problemu z narkotykami, który tak naprawdę był chorobą, na którą nic nie mogła poradzić. Wyjaśniła dzieciom, że wie, iż nie powinna zażywać narkotyków, że są złe i próbowała przestać, ale to naprawdę bardzo, bardzo, bardzo trudne. Najważniejsze było jednak, że nie wolno im nigdy, przenigdy, komukolwiek o tym powiedzieć, ponieważ, jeśli policja się dowie, to przyjedzie i albo zabierze mamę, albo ich.
Читать дальше