– Rozmawiałam z centralą telefoniczną. Dzwonił ktoś ze Stanów Zjednoczonych. Numer kraju to jedynka.
Numataka kiwnął głową. Dobra wiadomość. To był telefon ze Stanów. Uśmiechnął się do siebie. Nikt go nie nabierał.
– A dokładniej? – naciskał.
– Zajmują się tym, proszę pana.
– Bardzo dobrze. Proszę mnie zawiadomić, gdy będzie pani wiedziała coś więcej.
Kobieta ukłoniła się i wyszła.
Numataka poczuł, że jego mięśnie się rozluźniły. Międzynarodowy numer l. Rzeczywiście, to dobra wiadomość.
Susan Fletcher krążyła niecierpliwie po łazience w Krypto i powoli liczyła do pięćdziesięciu. Bolała ją głowa. Jeszcze trochę, powiedziała do siebie. Hale to North Dakota !
Zastanawiała się, co Greg zaplanował. Czy opublikuje klucz? Czy okaże się chciwy i spróbuje sprzedać algorytm? Nie mogła już dłużej wytrzymać. Miała dość czekania. Musiała skontaktować się ze Strathmore’em.
Ostrożnie uchyliła drzwi i zerknęła na lustrzaną ścianę po przeciwnej stronie Krypto. Nie mogła w żaden sposób stwierdzić, czy Hale ją obserwuje. Musiała po prostu szybko przejść do gabinetu komandora. Oczywiście nie za szybko – Hale nie mógł się domyślić, że go zdemaskowała. Już miała otworzyć szeroko drzwi, gdy coś usłyszała. Jakieś głosy. Męskie.
Dochodziły z przewodu wentylacyjnego – kratka znajdowała się nisko nad podłogą. Susan zamknęła drzwi i zbliżyła się do otworu. Słowa częściowo tłumił szum generatorów. Miała wrażenie, że głosy dochodzą z pomieszczeń pod podłogą. Jeden z mężczyzn mówił ostrym, gniewnym tonem. Jak Phil Chartrukian.
– Nie wierzy mi pan?
Susan usłyszała jakieś niewyraźne odgłosy kłótni.
– To wirus!
Znowu jakiś ostry krzyk.
– Musimy zadzwonić do Jabby!
Teraz dotarły do niej odgłosy walki.
– Puść mnie!
Kolejny krzyk zabrzmiał prawie nieludzko – długi jęk bólu i przerażenia torturowanego zwierzęcia, które zaraz umrze. Susan zamarła. Hałas urwał się równie nagle, jak się rozpoczął. Zapadła głucha cisza.
Chwilę później, niczym w tandetnym filmie sensacyjnym powoli przygasły światła w łazience. Przez sekundę migotały, po czym zgasły całkowicie. Susan Fletcher stała w zupełnych ciemnościach.
– Zająłeś moje miejsce, gnojku.
Becker uniósł głowę. Czy w tym cholernym kraju nikt już nie mówi po hiszpańsku?
Jakiś niski nastolatek z pryszczami na twarzy stał przed stolikiem i mierzył go gniewnym wzrokiem. Miał ogoloną głowę; pół czaszki pomalował na czerwono, a pół na fioletowo. Wyglądał jak wielkanocne jajko.
– Powiedziałem, że zająłeś moje miejsce, gnojku.
– Słyszałem za pierwszym razem – odrzekł Becker i wstał. Nie miał ochoty na awanturę. Poza tym powinien już wyjść.
– Co zrobiłeś z moimi butelkami? – warknął dzieciak. Miał agrafkę w nosie.
– Były puste – odparł Becker i wskazał na stojące na posadzce butelki.
– Kurwa, to moje butelki!
– Przepraszam – powiedział Becker i odwrócił się, żeby wyjść.
– Podnieś je! – zażądał tamten, blokując mu drogę. Becker zamrugał ze zdziwienia oczami. Nie był rozbawiony.
– Chyba żartujesz? – Był od niego o ponad głowę wyższy i ważył pewnie ze dwadzieścia parę kilo więcej.
– Kurwa, czy wyglądam tak, jakbym żartował?
Becker nic nie odpowiedział.
– Podnieś je! – wrzasnął chłopak. Głos mu się załamał. Becker spróbował go ominąć, ale nastolatek zastąpił mu drogę.
– Powiedziałem, żebyś podniósł te pierdolone butelki!
Pijani i oszołomieni narkotykami punkowie z zaciekawieniem przyglądali się awanturze.
– Lepiej uważaj, chłopcze – powiedział spokojnie Becker.
– Ostrzegam cię – pienił się chłopak. – To mój stolik! Przychodzę tu co wieczór. Podnieś je w tej chwili!
Cierpliwość Beckera wreszcie się wyczerpała. Czyż nie powinien być teraz w górach z Susan? Dlaczego zamiast tego znalazł się w Hiszpanii i marnował czas na awantury z psychotycznym wyrostkiem?
Bez ostrzeżenia chwycił go pod pachy, uniósł do góry i z całej siły posadził na stole.
– Słuchaj, ty zasmarkany gówniarzu. Odczepisz się ode mnie, i to natychmiast, albo wyrwę ci z nosa tę agrafkę i zapnę nią twoją gębę.
Chłopak zbladł.
Becker trzymał go przez chwilę, po czym rozluźnił uścisk. Nie spuszczając wzroku z przestraszonego dzieciaka, pochylił się, podniósł butelki i postawił je na stole.
– Co się mówi? – spytał.
Chłopak zaniemówił.
– Mówi się dziękuję – rzucił Becker.
Ten wyrostek to chodząca reklama środków antykoncepcyjnych.
– Idź do diabła! – wrzasnął punk. Dopiero teraz zauważył, że dookoła wszyscy się śmieją. – Zasraniec!
Becker się nie ruszył. Nagle coś sobie skojarzył. Przychodzę tu co wieczór. Przyszło mu do głowy, że ten młokos może mu pomóc.
– Przepraszam – powiedział. – Nie słyszałem, jak się nazywasz.
– Two-Tone – odrzekł punk takim tonem, jakby obwieszczał wyrok śmierci.
– Two-Tone – powtórzył Becker. – Niech zgadnę… z powodu włosów?
– Co za Sherlock.
– Zgrabne imię. Sam je wymyśliłeś?
– A co, kurwa? – dumnie potwierdził. – Zamierzam je opatentować.
– Chyba raczej zastrzec – skorygował Becker.
Chłopak najwyraźniej go nie zrozumiał.
– Imię można zastrzec – wyjaśnił Becker – a nie opatentować.
– Wszystko jedno – machnął ręką sfrustrowany młodzieniec.
Pijani i znarkotyzowani punkowie przy sąsiednich stolikach osiągnęli stan histerii. Two-Tone wstał ze stołu.
– Kurwa, czego ode mnie chcesz?! – krzyknął do Beckera.
Becker przez chwile się zastanawiał. Chcę, abyś umył głowę, przestał kląć i poszukał pracy, pomyślał, ale uznał, że jak na pierwsze spotkanie to za duże wymagania.
– Potrzebuję pewnych informacji – powiedział.
– Odpierdol się.
– Szukam kogoś.
– Nie widziałem go.
Becker zatrzymał przechodzącą kelnerkę i zamówił dwa piwa Aguilla. Podał kufel chłopakowi. Two-Tone wydawał się zaskoczony. Wypił łyk i przyglądał się Beckerowi nieufnie.
– Chce mnie pan poderwać?
– Szukam pewnej dziewczyny – uśmiechnął się Becker.
– Kurwa, w takich łachach na pewno żadnej nie poderwiesz – zaśmiał się punk.
– Nie zamierzam nikogo podrywać. Po prostu muszę z nią porozmawiać. Może mógłbyś mi pomóc ją znaleźć?
– Jesteś gliniarzem? – Two-Tone postawił kufel na stole.
Becker pokręcił głową.
– Wyglądasz na gliniarza – chłopak przyglądał mu się przez przymknięte powieki.
– Słuchaj, jestem z Marylandu. Gdybym był policjantem, byłbym raczej poza swoim obszarem działania, nie sądzisz?
To pytanie było dla niego za trudne.
– Nazywam się David Becker – uśmiechnął się i podał mu rękę przez stół.
– Spadaj, pedale – punk odsunął się z obrzydzeniem.
Becker cofnął dłoń.
– Pomogę ci, ale to będzie cię trochę kosztowało.
– Ile? – Becker przystał na warunki.
– Sto zielonych.
– Mam tylko pesety. – Becker zmarszczył brwi.
– Wszystko jedno! Niech będzie sto peset.
Kursy wymiany walut nie były jego mocną stroną; sto peset to w przybliżeniu osiemdziesiąt siedem centów.
– Zgoda – powiedział Becker i stuknął kuflem o blat.
Читать дальше