– To nic nie da, staruszku – powiedział, jakby mówił do małego dziecka. – Jeśli Brad chce coś zobaczyć, Brad to zobaczy, masz to jak w pierdolonym banku.
Jego palce, młode i ohydnie silne, zacisnęły się na moim nadgarstku. Jęknąłem z bólu, który wgryzał się w moją rękę.
– Puszczaj – syknąłem.
– Daj mi zobaczyć – odparł i już się nie uśmiechał. Ale na jego twarzy malowało się rozbawienie; tego rodzaju minę ogląda się wyłącznie u ludzi, którzy lubią być podli. – Daj mi rzucić okiem, Paulie. Chcę wiedzieć, co tam bazgrzesz. – Moja dłoń zaczęła odsuwać się od leżącej na stole kartki. Od podróży, którą odbyliśmy wspólnie z Johnem i która zakończyła się w tunelu pod szosą. – Chcę zobaczyć, czy to ma coś wspólnego z tym, dokąd…
– Zostaw tego człowieka w spokoju!
Głos za naszymi plecami zadźwięczał niczym strzał z bata w gorący suchy dzień… i po tym, jak Brad Dolan podskoczył w miejscu, ktoś mógłby pomyśleć, że oberwał nim po tyłku. Puścił moją dłoń, która opadła na kartkę, i obaj spojrzeliśmy w stronę drzwi.
W progu stała Elaine Connelly, wyglądająca świeżo i o wiele zdrowiej, niż wyglądała od wielu dni. Pod jej dżinsami rysowały się szczupłe biodra i długie nogi; włosy związała niebieską wstążką. W artretycznych dłoniach trzymała tacę, na której był sok, jajecznica, grzanka i następny dzbanek z herbatą. Jej oczy ciskały pioruny.
– Co pani sobie wyobraża? – zapytał Brad. – On nie może tutaj jeść.
– Może zjeść i zje – odparła tym samym oschłym, rozkazującym tonem. Nigdy jeszcze nie słyszałem go w jej ustach, ale w tej chwili bardzo mi odpowiadał. Poszukałem w jej oczach strachu, lecz w ogóle go nie znalazłem; był w nich wyłącznie gniew. – Pan natomiast, nim z poziomu karalucha wzniesie się do poziomu trochę większego szkodnika, powiedzmy, Rattus americanus , ma się stąd natychmiast wynosić.
Brad zrobił krok w jej stronę. Sprawiał wrażenie jednocześnie zbitego z tropu i wściekłego jak wszyscy diabli. Przeszło mi przez głowę, że to niebezpieczna mieszanka, ale Elaine nie mrugnęła nawet okiem.
– Wiem chyba, kto uruchomił wczoraj ten cholerny alarm – mruknął Brad. – To mogła być pewna stara dziwka z krogulczymi paznokciami. A teraz niech pani nas zostawi. Ja i Paulie nie skończyliśmy naszej pogawędki.
– To jest pan Edgecombe – zgromiła go – i jeśli jeszcze raz usłyszę, że nazywa go pan Paulie, mogę panu obiecać, panie Dolan, że nie zagrzeje pan długo miejsca w Georgia Pines.
– Za kogo się pani uważa? – prychnął. Spoglądając na nią z góry, próbował się roześmiać, ale nie bardzo mu to wychodziło.
– Za babkę człowieka, który pełni aktualnie funkcję przewodniczącego Izby Reprezentantów stanu Georgia. Człowieka, który kocha swoich krewnych, panie Dolan. Zwłaszcza swoich starszych krewnych.
Wymuszony uśmiech spełzł z jego warg, tak jak ze szkolnej tablicy znika starty mokrą gąbką napis. Zobaczyłem w jego oczach niepewność, podejrzenie, że Elaine blefuje, strach, że może jednak nie, następnie zaś wysiłek umysłowy, który doprowadził go do jedynej logicznej konkluzji: rzecz jest łatwa do sprawdzenia i ona o tym wie, ergo , musi mówić prawdę.
Nagle zacząłem się śmiać, zgrzytliwym, lecz szczerym śmiechem. Pamiętałem, jak często Percy Wetmore straszył nas niegdyś, w starych niedobrych czasach, swoimi koneksjami. Teraz, po raz pierwszy w moim długim życiu, ponowiona została podobna groźba… lecz tym razem działo się to w moim interesie.
Brad Dolan spiorunował mnie wzrokiem, a potem spojrzał z powrotem na Elaine.
– Wcale nie żartuję – powiedziała. – Z początku miałam zamiar przymknąć oczy na to, co pan robi; jestem stara i wydawało mi się to najłatwiejsze. Ale nie zamierzam przymykać oczu, kiedy straszy się i maltretuje moich przyjaciół. Teraz niech pan się stąd wynosi. Bez jednego słowa.
Jego wargi poruszyły się niczym rybi pysk: o, jak strasznie pragnął powiedzieć to jedno słowo (prawdopodobnie to, które rymuje się ze słowem “śliwka”). Nie powiedział go jednak. Spojrzał na mnie po raz ostatni, po czym minął Elaine i wymaszerował na korytarz.
Wypuściłem z ust powietrze w długim chrapliwym westchnieniu, a Elaine postawiła tacę na stole i usiadła naprzeciwko mnie.
– Czy twój wnuk jest naprawdę przewodniczącym Izby Reprezentantów? – zapytałem.
– Naprawdę.
– W takim razie, co tutaj robisz?
– Funkcja przewodniczącego sprawia, że jest w stanie poradzić sobie z łachmytami pokroju Brada Dolana, ale nie czyni go bogaczem – odparła ze śmiechem. – Poza tym podoba mi się tutaj. Lubię tutejsze towarzystwo.
– Traktuję to jako komplement – powiedziałem i tak to potraktowałem.
– Dobrze się czujesz, Paul? Sprawiasz wrażenie straszliwie zmęczonego.
Sięgnęła ręką przez stół i zgarnęła mi włosy z brwi i z czoła. Miała poskręcane palce, ale ich dotyk był miły i wspaniały. Zamknąłem na chwilę oczy. Kiedy je z powrotem otworzyłem, decyzja została podjęta.
– Nic mi nie jest – odpowiedziałem. – I prawie już skończyłem. Czy masz ochotę to przeczytać, Elaine? – dodałem, podając jej plik byle jak zgarniętych kartek. Nie były już prawdopodobnie ułożone po kolei (Dolan naprawdę porządnie mnie wystraszył), ale ponumerowałem je i uporządkowanie rękopisu nie powinno jej zabrać dużo czasu.
Posłała mi baczne spojrzenie, nie przyjmując na razie tego, co jej ofiarowywałem.
– To wszystko? – zapytała.
– Przeczytanie tego, co tu jest, zajmie ci całe popołudnie – odparłem. – Oczywiście, jeśli potrafisz odcyfrować moje bazgroły.
Dopiero teraz wzięła ode mnie kartki i rzuciła na nie okiem.
– Masz bardzo ładny charakter pisma, nawet kiedy jesteś zmęczony – stwierdziła. – Nie będę miała z tym kłopotów.
– Kiedy będziesz czytać, dopiszę zakończenie. Przeczytanie go nie zajmie ci dłużej niż pół godziny. A potem… jeśli nadal będziesz miała ochotę… chciałbym ci coś pokazać.
– Czy to ma coś wspólnego z miejscem, do którego wybierasz się rano i po południu?
Kiwnąłem głową.
Namyślała się przez chwilę, która wydawała się bardzo długa, a potem pokiwała głową i wstała, trzymając w ręku moje notatki.
– Wyjdę na dwór – stwierdziła. – Dziś rano mocno grzeje słońce.
– A smok został okiełznany – dodałem. – Tym razem przez dobrą księżniczkę.
Uśmiechnęła się, pochyliła i pocałowała mnie w to czułe miejsce nad brwią, w którym zawsze dostawałem łachotek.
– Chyba tak – przyznała – ale wiem z doświadczenia, że niełatwo jest się pozbyć smoków podobnych do Brada Dolana. Powodzenia, Paul. Mam nadzieję, że zdołasz okiełznać dręczące cię demony.
– Ja też mam taką nadzieję – oświadczyłem i pomyślałem o Johnie Coffeyu. “Nie mogłem nic pomóc – powiedział. – Próbowałem, ale było za późno”.
Zjadłem jajecznicę, którą przyniosła, wypiłem sok i zostawiłem grzankę na później. A potem wziąłem do ręki pióro i zacząłem pisać, mając nadzieję, że czynię to po raz ostatni.
Jeszcze tylko jedna mila.
Zielona mila.
Kiedy wróciliśmy tej nocy na blok E, wózek nie był luksusem, lecz koniecznością. Poważnie wątpię, czy John zdołałby przejść przez cały tunel o własnych siłach; poruszanie się na przygiętych nogach wymaga o wiele więcej wysiłku niż normalny chód, a sklepienie było diabelnie niskie dla kogoś o wzroście Johna Coffeya. Bałem się myśleć, co będzie, jeśli nam zemdleje. Jak to wyjaśnić, próbując jednocześnie wytłumaczyć, dlaczego ubraliśmy Percy’ego w wariackie ubranko i zamknęliśmy w izolatce?
Читать дальше