Kiedy weszliśmy, zaczął się odsuwać do tyłu, wkrótce jednak znieruchomiał, uświadamiając sobie niewątpliwie, że i tak nie ma dokąd uciec.
Wziąłem od Deana pistolet i hikorową pałkę i wyciągnąłem je w stronę Percy’ego.
– Chcesz je dostać z powrotem? – zapytałem.
Zmierzył mnie nieufnym spojrzeniem, a potem pokiwał głową.
– Brutal i Harry – poleciłem – podnieście go na nogi.
Brutal i Harry pochylili się, złapali go pod pachy i pomogli wstać. Podszedłem do niego tak blisko, że stykaliśmy się niemal nosami. Czułem kwaśny odór potu, w którym tonął. W pewnym stopniu spocił się, próbując wyzwolić się z kaftana bezpieczeństwa i kopiąc co jakiś czas w drzwi (co słyszał Dean), ale moim zdaniem głównie z powodu starego prostego strachu: strachu przed tym, co możemy mu zrobić, gdy wrócimy.
Nic mi nie będzie, ci ludzie nie są przecież zabójcami, przekonywał sam siebie, ale później pomyślał być może o Starej Iskrówie i zdał sobie sprawę, że w pewnym sensie owszem, jesteśmy zabójcami. Ja jeden uśmierciłem siedemdziesiąt siedem osób, więcej niż jakikolwiek ze skazańców, którym zapinałem pas na piersi, więcej niż zabił podobno słynny sierżant York podczas pierwszej wojny światowej. Zabijając Percy’ego, postąpilibyśmy nielogicznie, ale przecież już wcześniej zachowywaliśmy się nielogicznie, powtarzał sobie, siedząc na podłodze i starając się zsunąć językiem taśmę z ust. Logika nie ma większego znaczenia dla kogoś, kto siedzi w pokoju z miękkimi ścianami, zakutany elegancko i szczelnie jak mucha w pajęczej sieci.
Chcę przez to powiedzieć, że jeśli byłem w stanie przemówić mu kiedykolwiek do rozsądku, mogłem to zrobić tylko wówczas.
– Jeśli obiecasz, że nie będziesz wrzeszczeć, zdejmę ci teraz taśmę z ust – oznajmiłem. – Chcę z tobą pogadać, a nie obrzucać się wyzwiskami. Co ty na to? Będziesz cicho?
Zobaczyłem w jego oczach ulgę. Zorientował się, że skoro chcę z nim pogadać, ma naprawdę szansę wyjścia z tego cało. Pokiwał głową.
– Jeśli zaczniesz hałasować, zakleję cię z powrotem – dodałem. – To też rozumiesz?
Kolejne kiwnięcie głową, tym razem lekko niecierpliwe.
Złapałem za kawałek taśmy, który udało mu się obluzować, i mocno pociągnąłem. Rozległo się głośne mlaśnięcie. Brutal skrzywił się. Percy pisnął z bólu i zaczął masować wargi ramieniem.
– Zdejmij ze mnie kaftan, ty złamasie – prychnął.
– Za moment – odparłem.
– Natychmiast! W tej chwili!
Uderzyłem go w twarz. Stało się to, zanim zdążyłem sobie uświadomić, że mam zamiar to zrobić… ale oczywiście wiedziałem, że może do tego dojść. Już w trakcie pierwszej rozmowy na temat Percy’ego, kiedy dyrektor Moores poradził mi, żebym wyznaczył go do egzekucji Delacroix, wiedziałem, że może do tego dojść. Ludzka ręka przypomina na pół tylko oswojone zwierzę; na ogół jest spokojna, ale czasami wyrywa się i gryzie pierwszą rzecz, jaką napotka po drodze.
Odgłos uderzenia zabrzmiał niczym trzask łamanej gałęzi. Dean westchnął. Percy spojrzał na mnie w skrajnym szoku; oczy miał tak wybałuszone, że wydawało się, iż zaraz wyskoczą z orbit. Jego usta otworzyły się i zamknęły, otworzyły i zamknęły, niczym pyszczek ryby w akwarium.
– Zamknij się i słuchaj – powiedziałem. – Zasłużyłeś na karę za to, co zrobiłeś Delowi, i zostałeś ukarany. Mogliśmy to zrobić tylko w ten sposób. Zgodziliśmy się na to wszyscy, z wyjątkiem Deana, ale on też nie piśnie pary z gęby, ponieważ gorzko by tego pożałował. Prawda, Dean?
– Tak – wyszeptał Dean. Twarz miał białą jak płótno. – Chyba tak.
– A jeśli ty piśniesz choć słówko, pożałujesz, że się w ogóle urodziłeś – podjąłem. – Dopilnujemy, żeby ludzie dowiedzieli się, jak schrzaniłeś egzekucję Delacroix…
– Schrzaniłem egzekucję…?
– I jak o mały włos nie doprowadziłeś do śmierci Deana. Narobimy takiego szumu, że nie przyjmą cię do żadnej roboty, którą nagra ci twój wujek.
Percy potrząsał wściekle głową. Nie wierzył w to, nie potrafił w to chyba uwierzyć. Ślad mojej dłoni widniał na jego bladym policzku niczym jakiś kabalistyczny symbol.
– Bez względu na to, co się stanie, dopilnujemy, żebyś oberwał niezłe manto. Nie musimy robić tego sami. My też znamy pewne osoby, Percy. Jesteś taki głupi, że nie zdajesz sobie z tego sprawy? Nie pełnią żadnej funkcji w stanowych władzach, ale świetnie wiedzą, jak się załatwia takie rzeczy. To są ludzie, którzy mają tutaj przyjaciół, ludzie, którzy mają tutaj braci, ludzie, którzy mają tutaj ojców. Z radością utną nos albo penisa takiemu jak ty gnojkowi. Zrobią to, jeśli ktoś, na kim im zależy, dostanie trzy godziny więcej spaceru tygodniowo.
Percy przestał potrząsać głową. Teraz tylko się we mnie gapił. Łzy stały mu w oczach, ale nie spływały po policzkach. Wydawało mi się, że są to łzy frustracji i gniewu. A może tylko się łudziłem.
– W porządku… a teraz, Percy, spróbuj spojrzeć na to od jaśniejszej strony – dodałem. – Przypuszczam, że bolą cię trochę wargi po tym, jak ściągnąłem z nich taśmę, ale poza tym zraniona została tylko twoja duma… O tym, co się stało, nie musi wiedzieć nikt poza tutaj obecnymi. A my nabierzemy wody w usta, prawda, chłopcy?
Wszyscy pokiwali głowami.
– Jasne – potwierdził Brutal. – To, co się dzieje na Zielonej Mili, nie wychodzi poza Zieloną Milę. Tak było zawsze.
– Przeniesiesz się do Briar Ridge i aż do twojego odjazdu zostawimy cię w spokoju – powiedziałem. – Czy odpowiada ci takie wyjście, Percy, czy chcesz iść z nami na udry?
Zapadła długa nerwowa cisza, w trakcie której się zastanawiał. Widziałem prawie obracające się w jego głowie kółka, kiedy przyjmował i odrzucał różne możliwości. W końcu jednak, jak mi się wydaje, górę nad wszelkimi kalkulacjami wziął pewien podstawowy czynnik: nie miał już na ustach taśmy, ale wciąż tkwił w kaftanie bezpieczeństwa i prawdopodobnie chciało mu się wściekle sikać.
– Dobrze – odparł w końcu. – Sprawę uznajemy za zamkniętą. A teraz zdejmij ze mnie ten kaftan. Mam wrażenie, że zaraz odpadną mi ramiona…
W tym momencie Brutal odsunął mnie na bok i złapał Percy’ego za twarz, wbijając kciuk swojej wielkiej dłoni w jego lewy policzek, a pozostałe palce w prawy.
– Chwileczkę – oznajmił. – Najpierw wysłuchasz tego, co mam ci do powiedzenia. Paul jest wielkim szefem i dlatego musi czasami wyrażać się elegancko.
Próbowałem przypomnieć sobie, w którym momencie swojej przemowy do Percy’ego wyraziłem się elegancko, ale nic nie przychodziło mi na myśl. Mimo to uznałem, że najlepiej będzie się nie odzywać. Percy wydawał się w odpowiednim stopniu wystraszony i nie chciałem psuć efektu.
– Ludzie nie zawsze rozumieją – kontynuował Brutal – że elegancja nie oznacza wcale słabości. I wtedy właśnie wkracza na scenę Brutus Howell. Ja nie dbam o elegancję. Ja walę prosto z mostu. I teraz też powiem ci, jak się sprawy mają: jeśli nie dotrzymasz obietnicy, będziemy mieli zapewne nieźle przechlapane. Ale potem znajdziemy cię… znajdziemy cię, choćbyś schował się w samej Rosji… i wydymamy nie tylko w dupę, lecz w każdy możliwy otwór, jaki masz. Będziemy cię dymać, aż pożałujesz, żeś się w ogóle urodził, a potem wetrzemy ocet we wszystkie krwawiące rany. Kapujesz?
Percy pokiwał głową. Z wbitymi w policzki palcami Brutala wyglądał teraz zupełnie jak stary Tu-Tut.
Brutal puścił go i dał krok do tyłu. Kiwnąłem głową do Harry’ego, który stanął za Percym i zaczął rozpinać klamry i paski.
Читать дальше