Brutal wyciągnął do niego rękę, ale ja odsunąłem go na bok.
– Zostaw go – mruknąłem.
Czy powiedziałbym to, gdybym wiedział, co za chwilę nastąpi? Od jesieni trzydziestego drugiego roku zadawałem sobie to pytanie tysiąc razy. Do dziś nie znam na nie odpowiedzi.
Percy zrobił dwanaście albo czternaście kroków, a potem zatrzymał się z opuszczoną głową. Znajdował się wtedy na wysokości celi Dzikiego Billa Whartona, który wciąż chrapał jak smok. Przespał wszystko, co się działo. Przespał, jak myślę, własną śmierć i miał w tym więcej szczęścia niż większość ludzi, którzy tu wylądowali. Więcej szczęścia, niż na to zasłużył.
Zanim zorientowaliśmy się, co się dzieje, Percy wyciągnął pistolet, podszedł do celi Whartona i władował cały magazynek w śpiącego mężczyznę. Po prostu bum-bum-bum bum-bum-bum, tak szybko, jak szybko zdołał naciskać cyngiel. Huk w zamkniętej przestrzeni był ogłuszający; kiedy opowiadałem rano o wszystkim Janice, dzwoniło mi w uszach tak głośno, że prawie nie słyszałem własnego głosu.
Podbiegliśmy do niego wszyscy czterej. Dean dobiegł pierwszy – nie wiem, jakim cudem, bo kiedy Coffey złapał Percy’ego, stał za mną i za Brutalem. Chwycił Percy’ego za nadgarstek, chcąc wyrwać mu pistolet, ale nie było to wcale konieczne. Percy otworzył dłoń i broń upadła na podłogę. Jego oczy przesunęły się po nas, jakby były łyżwami ślizgającymi się po lodzie. Rozległ się cichy szum płynącego moczu i w powietrzu rozszedł się najpierw ostry zapach amoniaku, a następnie mocniejszy odór, kiedy Percy wypróżnił się również z drugiej strony. Oczy miał utkwione w końcu korytarza. Z tego, co wiem, były to oczy, które nigdy już nie oglądały niczego w naszym realnym świecie. Gdzieś na początku tych zapisków wspomniałem, że gdy ja i Brutal znaleźliśmy kolorowe drzazgi ze szpulki Pana Dzwoneczka, Percy przebywał w Briar Ridge, i pisząc to, wcale nie skłamałem. Nigdy jednak nie zasiadł w gabinecie ze stojącym w kącie wentylatorem; nigdy nie powierzono jego opiece szwankujących na umyśle pacjentów, na których mógłby się wyżywać. Przypuszczam jednak, że dostał dla siebie przynajmniej separatkę.
Miał w końcu wysokie koneksje.
Wharton leżał na boku, odwrócony plecami do ściany. Nie widziałem wtedy wiele, z wyjątkiem krwi sączącej się przez prześcieradło i kapiącej na beton, ale koroner powiedział, że Percy strzelał jak Annie Oakley [2]. Pamiętając opowieść Deana o tym, jak Percy cisnął swoją hikorową pałką w mysz i chybił tylko o włos, specjalnie się nie zdziwiłem. Dodać trzeba, że teraz odległość była bliższa, a cel nieruchomy. Jedna kula w krocze, jedna w brzuch, jedna w klatkę piersiową i trzy w głowę.
Brutal kaszlał i odgarniał ręką obłok dymu. Ja też kaszlałem, ale dopiero po pewnym czasie zdałem sobie z tego sprawę.
– No to koniec – powiedział Brutal. Głos miał spokojny, ale zdradzały go oczy, w których płonęła panika.
Obejrzałem się przez ramię i zobaczyłem siedzącego na skraju pryczy Johna Coffeya. Ręce miał znowu splecione między kolanami, lecz głowę trzymał wysoko podniesioną i nie wydawał się w ogóle chory. Skinął do mnie, a ja zdumiałem sam siebie – podobnie jak w dniu, gdy podałem mu rękę – odpowiadając podobnym kiwnięciem.
– Co teraz zrobimy? – wymamrotał Harry. – O Chryste, co my teraz zrobimy?
– Nie możemy nic zrobić – odparł takim samym spokojnym głosem Brutal. – Jesteśmy ugotowani. Prawda, Paul?
Mój umysł zaczął pracować na zwiększonych obrotach. Spojrzałem na Harry’ego i Deana, którzy patrzyli na mnie niczym przestraszone dzieci. Spojrzałem na Percy’ego, który stał w miejscu z opuszczonymi rękoma i szczęką. A potem spojrzałem na swojego starego przyjaciela Brutusa Howella.
– Nic złego nam nie grozi – oznajmiłem.
Percy zaczął w końcu kaszleć. Zgiął się wpół, oparł dłonie na kolanach i poczerwieniała mu twarz. Chciałem powiedzieć Harry’emu, Deanowi i Brutalowi, żeby się cofnęli, ale nie zdążyłem. Percy wydał z siebie odgłos, który był czymś pośrednim między charczeniem a żabim rechotem, otworzył usta i wypluł czarny wirujący obłok, tak gęsty, że przez chwilę nie widzieliśmy jego głowy.
– Boże, miej nas w swojej opiece – szepnął słabym głosem Harry. Po chwili obłok zrobił się oślepiająco biały, przypominał lśniący w styczniowym słońcu śnieg. Nieco później już go nie było. Percy powoli się wyprostował i znowu utkwił nieobecny wzrok w końcu korytarza.
– W ogóle tego nie widzieliśmy – stwierdził Brutal. – Prawda, Paul?
– Zgadza się. Ja tego nie widziałem i ty tego nie widziałeś. Czy ty coś widziałeś, Harry?
– Nie.
– A ty, Dean?
– Czego nie widziałem? – Dean zdjął z nosa okulary i zaczął je wycierać. Myślałem, że wypadną z jego roztrzęsionych rąk, ale zdołał je jakoś utrzymać.
– “Czego nie widziałem?”. To było dobre. A teraz posłuchajcie swojego drużynowego, chłopcy, i postarajcie się zrozumieć wszystko za pierwszym razem, bo nie mamy za dużo czasu. Historia jest prosta. Nie komplikujmy jej.
Opowiedziałem o tym Janice około jedenastej – chciałem napisać “nazajutrz rano”, ale oczywiście wszystko działo się tego samego dnia. Bez wątpienia najdłuższego dnia w moim życiu. Opowiedziałem mniej więcej to samo, co tutaj, kończąc na tym, jak William Wharton pożegnał się z życiem na swojej pryczy, nafaszerowany ołowiem z pistoletu Percy’ego.
Nie, nieprawda. Na samym końcu opowiedziałem jej o tej rzeczy, która wyszła z Percy’ego, o robakach czy cokolwiek to było. Niełatwo opowiedzieć coś takiego nawet własnej żonie, ale ja to zrobiłem.
Janice przyniosła mi filiżankę wypełnioną do połowy czarną kawą – z początku ręce trzęsły mi się tak bardzo, że nie zdołałbym utrzymać pełnej. Kiedy skończyłem, drżenie nieco ustąpiło i poczułem, że mogę nawet coś zjeść; jajko albo parę łyżek zupy.
– Uratowało nas to, że tak naprawdę nie musieliśmy wcale kłamać, żaden z nas – stwierdziłem.
– Po prostu nie wspomnieliście o paru drobiazgach – dodała kiwając głową. – W większości mało ważnych. Na przykład o tym, jak zabraliście z bloku skazanego na śmierć więźnia, jak uzdrowił on potem umierającą kobietę i jak doprowadził Percy’ego Wetmore’a do szaleństwa, wdmuchując mu do gardła sproszkowany guz mózgu.
– Sam nie wiem, Janice – mruknąłem. – Wiem tylko, że jeśli będziesz dalej mówiła w ten sposób, zjesz tę zupę sama albo nakarmisz nią psa.
– Przepraszam. Ale mam chyba rację?
– Masz – odparłem. – Tyle że uszło nam na sucho… właściwie co? Nie można nazwać tego ucieczką ani wyjściem na przepustkę. Uszedł nam na sucho ten wypad. Nie opowie im o nim nawet Percy, jeśli kiedykolwiek wróci do zdrowia.
– Jeśli wróci do zdrowia – powtórzyła. – Jakie ma szansę?
Potrząsnąłem głową, dając jej do zrozumienia, że nie mam pojęcia. Tak naprawdę jednak nie sądziłem, aby kiedykolwiek wrócił do zdrowia – ani w trzydziestym drugim, ani w czterdziestym drugim, ani w pięćdziesiątym drugim roku. I nie myliłem się. Percy Wetmore pozostał w Briar Ridge aż do roku tysiąc dziewięćset czterdziestego czwartego, kiedy szpital doszczętnie spłonął. W pożarze zginęło siedemnastu pacjentów, ale Percy do nich nie należał. Cichy i pod każdym względem obojętny – dowiedziałem się, że tego rodzaju stan nazywa się katatonią – wyprowadzony został na zewnątrz przez jednego ze strażników na długo przedtem, nim pożar ogarnął jego skrzydło. Przeniesiono go do innego szpitala – nie pamiętam, jak się nazywał, i nie sądzę, żeby miało to jakieś znaczenie. Z tego co wiem, po raz ostatni w życiu odezwał się, kiedy kazał nam przy wyjściu odbić swoją kartę… jeśli nie chcemy wyjaśniać, dlaczego wcześniej wyszedł.
Читать дальше