– W dalszym ciągu chcesz się przejechać, John? – zapytał Brutal.
– Tak, proszę pana – odparł Coffey. – Tak mi się wydaje.
– To dobrze – stwierdził Dean. Przekręcił klucz w górnym zamku, wyjął go i wsadził w dolny.
– Czy musimy cię skuć, John? – zapytałem.
Coffey przez chwilę się nad tym zastanawiał.
– Jeśli chcecie, możecie to zrobić – odparł w końcu. – Ale nie ma takiej potrzeby.
Skinąłem na Brutala, aby otworzył drzwi celi, a potem zerknąłem na Harry’ego, który celował machinalnie z czterdziestkipiątki Percy’ego w wychodzącego z celi Coffeya.
– Oddaj te rzeczy Deanowi – powiedziałem.
Harry zamrugał oczyma jak ktoś, kogo obudzono z chwilowej drzemki, zobaczył, że wciąż trzyma w rękach pistolet i pałkę Percy’ego, i wręczył je Deanowi. Coffey wyszedł tymczasem z celi, zahaczając niemal łysą czaszką o drucianą siatkę jednej z lamp. Ze zwisającymi z przodu rękoma i ramionami skulonymi po obu stronach potężnej klatki piersiowej przypominał, podobnie jak wtedy, gdy ujrzałem go po raz pierwszy, ogromnego uwięzionego niedźwiedzia.
– Zamknij zabawki Percy’ego w szufladzie biurka, dopóki nie wrócimy – przykazałem Deanowi.
– O ile w ogóle wrócimy – wtrącił Harry.
– Dobrze – odparł Dean, nie zwracając uwagi na Harry’ego.
– Gdyby ktoś się zjawił… prawdopodobnie nikt nie przyjdzie, ale gdyby… co mu powiesz?
– Że Coffey zaczął rozrabiać koło północy – odparł Dean, marszcząc czoło, jak student zdający bardzo ważny egzamin. – Musieliśmy włożyć mu kaftan i wsadzić do izolatki. Jeśli będzie słychać jakieś hałasy, każdy pomyśli, że to on – dodał, wskazując głową Johna Coffeya.
– A co z nami? – zapytał Brutal.
– Paul poszedł do administracji przejrzeć akta Dela i sprawdzić listę świadków. To ważne ze względu na to, że daliśmy plamę przy egzekucji. Powiedział, że zostanie tam pewnie do końca zmiany. Ty, Harry i Percy udaliście się do pralni przeprać rzeczy.
Taka była przynajmniej wersja oficjalna. W niektóre noce w pralni grano w kości, w inne w blackjacka, pokera albo tryktraka. O strażnikach, którzy się tam zbierali, mówiono, że piorą swoje rzeczy. Podczas tych zgromadzeń pociągano na ogół bimber, a czasami podawano sobie skręta. Tego rodzaju rzeczy dzieją się, jak przypuszczam, od czasu kiedy wynaleziono więzienia. Gdy człowiek ma przez całe życie do czynienia z parszywcami, nie może się samemu trochę nie powalać. Tak czy inaczej nikt nie powinien nas sprawdzać. “Pranie rzeczy” traktowane było w Cold Mountain z wielką dyskrecją.
– Doskonale – stwierdziłem, obracając Coffeya i popychając go do przodu. – A jeśli to wszystko zakończy się wpadką, o niczym nie wiesz.
– Łatwo powiedzieć, ale…
W tym samym momencie spomiędzy prętów celi Whartona wysunęła się koścista ręka i złapała Coffeya za biceps. Wszyscy otworzyliśmy usta ze zdumienia. Wharton, który powinien być od dawna pogrążony w śpiączce i martwy dla świata, stał uśmiechając się głupkowato i kołysząc na nogach niczym bokser po otrzymaniu ciężkiego ciosu.
Reakcja Coffeya była znamienna. Nie odsunął się, lecz, podobnie jak my, otworzył usta i wciągnął powietrze między zębami jak ktoś, kto dotknął czegoś zimnego i nieprzyjemnego. Wybałuszył oczy i przez chwilę można było pomyśleć, że nigdy w życiu nie sprawiał wrażenia ociężałego umysłowo.
Wydawał się zupełnie inny – pełen życia – kiedy chciał, bym wszedł do jego celi i pozwolił się dotknąć. W jego własnym języku, pozwolił sobie “pomóc”. Wyglądał tak samo, gdy wyciągał ręce po mysz. Teraz po raz trzeci jego twarz rozjaśniła się, jakby ktoś zapalił mu reflektor w mózgu. Tyle że tym razem wyglądało to trochę inaczej. Tym razem jego oczy były chłodniejsze i nagle zacząłem się zastanawiać, co będzie, jeśli John Coffey dostanie szału. Mieliśmy broń i mogliśmy zrobić z niej użytek, ale położenie go trupem mogło się okazać wcale nie takie proste. Zobaczyłem podobne obawy na twarzy Brutala. Wharton wciąż rozdziawiał gębę w półprzytomnym uśmiechu.
– A ty dokąd się wybierasz? – zapytał. Zabrzmiało to: “aty doksie wybrasz?”
Coffey nie ruszył się z miejsca. Spojrzał na Whartona, potem na jego rękę, a potem z powrotem na jego twarz. Nie potrafiłem niczego dostrzec w oczach olbrzyma. To znaczy widziałem w nich inteligencję, ale nie potrafiłem w nich czytać. Co do Whartona, wcale się nim nie przejmowałem. Wiedziałem, że nic z tego nie zapamięta. Był niczym pijak, któremu urwał się film.
– Jesteś złym człowiekiem – szepnął Coffey i trudno mi powiedzieć, co usłyszałem w jego głosie: ból, gniew czy strach. Może wszystkie te trzy rzeczy naraz. Coffey spojrzał ponownie na dłoń Billa, tak jak się patrzy na robaka, który może paskudnie ugryźć, ma taki zamiar.
– Zgadza się, czarnuchu – potwierdził Wharton z tym swoim drętwym prowokującym uśmieszkiem. – Jestem zły jak wszyscy diabli.
Poczułem nagle, że zaraz zdarzy się coś strasznego, coś, co zmieni wszystkie nasze plany, podobnie jak katastrofalne trzęsienie ziemi może zmienić bieg rzeki. To musiało się zdarzyć i ani ja, ani żaden z nas nie mogliśmy zrobić nic, żeby temu zapobiec.
A potem Brutal oderwał dłoń Whartona od ramienia Johna Coffeya i to uczucie ustąpiło – zupełnie jakby przerwany został niebezpieczny obwód. Wspomniałem już, że podczas mojej służby na bloku E nigdy nie telefonował gubernator. To prawda, ale sądzę, że gdyby kiedykolwiek zadzwonił, poczułbym taką samą ulgę jak wówczas, gdy Brutal oderwał dłoń Whartona od górującego nade mną mężczyzny. Oczy Coffeya natychmiast zmatowiały, tak jakby zgasł umieszczony w jego głowie reflektor.
– Połóż się, Billy – powiedział Brutal. – Odpocznij sobie.
Była to w zasadzie moja kwestia, ale w tych okolicznościach nie przeszkadzało mi, że się nią posłużył.
– Chyba rzeczywiście odpocznę – zgodził się Wharton. Dał krok do tyłu, zatoczył się, o mało nie upadł i w ostatniej sekundzie odzyskał równowagę. – Rany julek. Wszystko się kręci. Zupełnie jakbym się uchlał.
Cofając się, nie spuszczał wytrzeszczonych oczu z Coffeya.
– Czarnuchy powinny mieć swoje własne krzesło elektryczne – burknął. A potem zahaczył nogami o skraj materaca, zwalił się na pryczę i zaczął chrapać, zanim jego głowa dotknęła poduszki. Miał sine kręgi pod oczyma i siny koniuszek języka.
– Chryste, jak on zdołał wstać, mając w sobie tyle morfiny? – szepnął Dean.
– Nieważne – oświadczyłem. – Gdyby się obudził, daj mu następną tabletkę rozpuszczoną w wodzie. Ale tylko jedną. Nie chcemy go zabić.
– Mów za siebie – mruknął Brutal, rzucając Whartonowi pogardliwe spojrzenie. – Takiego potwora nie sposób zresztą zabić morfiną. Oni nie mogą bez niej żyć.
– To zły człowiek – powiedział Coffey, ale tym razem ciszej, jakby nie był zupełnie pewien, co mówi albo co przez to rozumie.
– Zgadza się – przytaknął Brutal. – Wyjątkowo podły. To jednak nie ma teraz większego znaczenia, ponieważ nie wybieramy się z nim na tańce. – Ruszyliśmy dalej, asystując Coffeyowi niczym grupa czcicieli otaczająca swego nagle zmartwychwstałego bożka. – Powiedz mi, John, ty wiesz, dokąd cię zabieramy?
– Żebym pomógł. Żebym pomógł… jakiejś pani? – odparł Coffey, posyłając Brutalowi pełne nadziei spojrzenie.
Brutal pokiwał głową.
– Masz rację. Ale skąd o tym wiesz? Skąd wiesz?
John Coffey przez chwilę się nad tym zastanawiał, a potem potrząsnął głową.
Читать дальше