– Daj mi tę colę, ciołku – oznajmił, jakby był nadzorcą, a ja jednym z jego peonów. – Daj ją Kidowi.
Przysunąłem kubek do prętów, tak żeby to on musiał wystawić rękę na zewnątrz. Podanie jakiegoś przedmiotu do środka jest najlepszym sposobem na napytanie sobie biedy, i powie wam o tym każdy doświadczony klawisz. To była jedna z tych spraw, na które uważaliśmy, nawet nie wiedząc, że na nie uważamy – nie pozwalając więźniom zwracać się do nas po imieniu; wiedząc, że brzęczenie kluczy oznacza jakieś kłopoty, ponieważ słychać je, kiedy strażnik biegnie, a strażnik biegnie wyłącznie, gdy stało się coś złego. Sprawy, których Percy Wetmore nie miał sobie przyswoić nigdy w życiu.
Tej nocy jednak Wharton nie miał ochoty nikogo chwytać ani dusić. Wziął blaszany kubek, opróżnił go trzema szybkimi łykami, a potem zdrowo odbeknął.
– Wyborne – stwierdził.
– Kubek – powiedziałem, wyciągając rękę.
Wharton posłał mi wyzywające spojrzenie.
– A gdybym go nie oddał?
Wzruszyłem ramionami.
– Wejdziemy do środka i go zabierzemy, a ty powędrujesz do swojego ulubionego pokoiku. I nigdy już nie dostaniesz coli. Chyba że podają ją w piekle.
Uśmiech spełzł z jego twarzy.
– Nie lubię żartów o piekle, klawiszu. Masz. Możesz go sobie wziąć.
Wystawił kubek przez kraty, a ja go zabrałem.
– Dlaczego, na litość boską, dałeś temu złamasowi colę? – zapytał za moimi plecami Percy.
Ponieważ było w niej dosyć środków usypiających, żeby spał przez czterdzieści osiem godzin kamiennym snem, miałem ochotę powiedzieć.
– Miłosierdzie Paula nie zna granic – odezwał się Brutal. – Spływa niczym łagodne krople deszczu z niebieskich przestworzy.
– Że co? – zdziwił się Percy.
– Znaczy, że ma miękkie serce. Zawsze miał i zawsze będzie mieć. Chcesz zagrać w makao?
Percy prychnął pogardliwie.
– To najgłupsza gra w karty, jaką znam. Może z wyjątkiem wojny i tysiąca.
– Dlatego właśnie myślałem, że będziesz chciał rozegrać kilka partyjek – stwierdził Brutal, słodko się do niego uśmiechając.
– Znalazł się mądrala – mruknął Percy, po czym wycofał się do mojego gabinetu. Myśl o tym, że ten mały szczur zaparkuje tyłek na moim fotelu, nie bardzo mi się podobała, ale nic nie powiedziałem.
Wskazówki zegara wlokły się niemiłosiernie wolno. Dwunasta dwadzieścia, dwunasta trzydzieści. O dwunastej czterdzieści John Coffey wstał z pryczy, stanął w drzwiach celi i objął rękoma kraty. Brutal i ja podeszliśmy do celi Whartona i zajrzeliśmy do środka. Leżał na pryczy i uśmiechał się do sufitu. Oczy miał otwarte, ale wyglądały jak wielkie szklane kulki. Jedną rękę trzymał na piersi, druga zwisała luźno z boku, dotykając kłykciami podłogi.
– Rany – mruknął Brutal. – W niespełna godzinę zmienił się z Billy’ego Kida w Willy’ego Śpiocha. Ciekawe, ile tabletek morfiny Dean wsypał do tej coli?
– Dosyć – odparłem. Trochę drżał mi głos. Nie wiem, czy Brutal słyszał to drżenie, ale ja na pewno. – Chodź. Zabieramy się do dzieła.
– Nie chcesz poczekać, aż nasz piękniś straci przytomność?
– Już stracił. Jest po prostu za mocno nabuzowany, żeby zamknąć oczy.
– Ty jesteś szefem.
Brutal rozejrzał się za Harrym, ale Harry stał już obok nas. Dean siedział przy biurku oficera dyżurnego, tasując karty tak energicznie i szybko, że dziwne, iż się jeszcze nie zapaliły. Co jakiś czas rzucał okiem w lewo, w stronę mojego gabinetu, w którym siedział Percy.
– Już czas? – zapytał Harry. Jego długa końska twarz była bardzo blada, ale sprawiał wrażenie zdeterminowanego.
– Tak – odparłem. – Jeśli mamy zamiar to zrobić, już czas.
Harry przeżegnał się i pocałował kciuk, a potem otworzył drzwi izolatki, wyniósł z niej kaftan bezpieczeństwa i podał go Brutalowi. Wszyscy trzej ruszyliśmy Zieloną Milą. Coffey stał w drzwiach celi, obserwując nas, ale nie powiedział ani słowa. Kiedy mijaliśmy biurko, Brutal schował kaftan za swoimi szerokimi plecami.
– Powodzenia – powiedział Dean. Był tak samo blady jak Harry i wydawał się tak samo zdeterminowany.
Percy rzeczywiście siedział za moim biurkiem, zatopiony w lekturze książki, z którą obnosił się przez kilka ostatnich wieczorów – nie był to żaden z zeszytów “Argosy” lub “Stag”, lecz Opieka nad pacjentami w szpitalach psychiatrycznych . Z zawstydzonego spojrzenia, które rzucił nam, kiedy weszliśmy do środka, ktoś mógłby wnosić, że to Ostatnie dni Sodomy i Gomory .
– Co jest? – zapytał, pośpiesznie ją zamykając. – Czego chcecie?
– Pogadać z tobą, Percy – odparłem. – Tylko pogadać.
Na naszych twarzach zobaczył jednak coś więcej niż chęć rozmowy. Zerwał się z fotela i ruszył – niezupełnie biegnąc, ale prawie – w stronę otwartych drzwi do szopy. Spodziewał się, że przyszliśmy go w najlepszym wypadku zrugać, najprawdopodobniej zaś stłuc na kwaśne jabłko.
Harry odciął mu drogę ucieczki, stając w drzwiach ze skrzyżowanymi na piersi rękoma.
– O co wam chodzi? – zapytał mnie Percy. Był przestraszony, ale starał się tego po sobie nie pokazywać.
– Nie pytaj, Percy – odparłem. Sądziłem, że poczuję się lepiej, kiedy to wszystko się zacznie, lecz tak się wcale nie stało. Nie wierzyłem w to, co robię. To był jakiś koszmar. Wciąż miałem nadzieję, iż żona potrząśnie mnie za ramię i powie, że jęczałem głośno przez sen. – Lepiej, jeśli nie będziesz stawiał oporu.
– Co on tam chowa za plecami? – zapytał drżącym głosem Percy, przyglądając się uważnie Brutalowi.
– Nic takiego – odparł Brutal. – No może tylko… ten drobiazg.
Wyciągnął zza pleców kaftan bezpieczeństwa i potrząsnął nim przy biodrze niczym matador potrząsający muletą, kiedy prowokuje byka do ataku.
Percy wytrzeszczył oczy i rzucił się do przodu. Miał zamiar uciec, ale Harry złapał go za ramiona i skończyło się tylko na tym gwałtownym wypadzie.
– Puszczaj! – wrzasnął Percy, próbując się wyrwać. To nie mogło mu się udać – Harry ważył o sto funtów więcej i przez większość wolnego czasu orał i rąbał drewno – ale Percy zdołał przeciągnąć go przez pół pokoju i pofałdować ten niesympatyczny zielony dywan, który dawno już zamierzałem wymienić. Przez chwilę myślałem nawet, że uwolni jedną rękę – panika może zdziałać cuda.
– Uspokój się, Percy – powiedziałem. – Lepiej będzie, jeśli…
– Nie mów, żebym się uspokoił, ty idioto! – ryknął Percy, potrząsając ramionami i próbując się wyzwolić. – Po prostu się ode mnie odwal! Wszyscy się odwalcie! Znam różnych ludzi! Ważnych ludzi! Jeżeli natychmiast nie przestaniecie, będziecie zasuwać na piechotę do Karoliny Południowej, żeby dostać darmową zupę w garkuchni!
Ponownie szarpnął się do przodu i potrącił biodrem biurko. Książka, którą czytał, Opieka nad pacjentami w szpitalach psychiatrycznych , podskoczyła w górę i wypadła z niej, ukryta w środku, mniejsza książeczka. Nic dziwnego, że miał minę winowajcy, kiedy tam weszliśmy. Nie były to Ostatnie dni Sodomy i Gomory , lecz broszura, którą dawaliśmy czasami więźniom, kiedy poczuli wolę bożą i zachowywali się dość grzecznie, żeby zasłużyć na ten skromny przywilej. Chyba już o niej wspominałem – o małym komiksie, w którym Olive Oyl robiła to ze wszystkimi z wyjątkiem małego Sweet Pea.
Fakt, że Percy przesiaduje w moim gabinecie, oglądając tę nędzną pornografię, trochę mnie zasmucił. Harry – z tego, co widziałem, spoglądając zza ramienia Percy’ego – także wydawał się lekko zdegustowany. Ale Brutal wybuchnął zdrowym śmiechem i to przynajmniej na chwilę osłabiło w Percym wolę walki.
Читать дальше