Ledwo otworzył drzwi, a już poczuł okropny odór zgnilizny. Niemożliwe, pomyślał. Stanął na progu salonu i natychmiast się cofnął. Pokój był kompletnie zrujnowany. Ktoś wybebeszył najwyższej jakości sprzęt do słuchania muzyki i z wściekłością go podeptał. Na drewnianej podłodze poniewierały się potłuczone płyty CD. Wszystkie meble zostały poprute ostrym narzędziem.
Ramsey wszedł do kuchni, gdzie odór zaatakował go z całą siłą. Drzwi lodówki stały otworem. Ktoś rozrzucił resztki jedzenia po podłodze. Talerze i naczynia były potłuczone, z wyszarpniętych na siłę szuflad sterczały pogięte srebrne sztućce. Czyjeś pełne nienawiści ręce po prostu wymiotły wszystko z szafek, niszcząc bez opamiętania.
– Nie wchodź tu, Emmo – powiedział.
– Och, nie… – jęknęła Molly, zatrzymując Emmę w progu.
Po paru minutach Ramsey wiedział już, że włamywacze nie zapomnieli o żadnym pokoju. Wszedł do swojego gabinetu, pięknego pokoju o ścianach wyłożonych dębową boazerią, z oknami wychodzącymi na Marin Headlands. Antyczne biurko z roletowym przykryciem na blacie było poorane głębokimi rysami, jego szuflady zostały połamane na drobne kawałki, a papiery, które się w nich znajdowały, rozrzucono po całym pokoju.
Na cennym dywanie leżały stosy książek z powyrywanymi kartkami. Ukochany skórzany fotel Ramseya był pocięty nożem, ktoś odpiłował nóżki fortepianu, który leżał na boku, z wyrwanymi klawiszami. Dom stanowił obraz kompletnej dewastacji. Czego szukali? Jakiegoś wyjaśnienia więzi, które połączyły go z Molly i Emmą?
– Strasznie mi przykro, Ramsey – przemówiła Molly. – Naprawdę strasznie mi przykro… To my sprowadziłyśmy to na ciebie…
Dopiero po paru sekundach w pełni dotarło do niego znaczenie jej słów. Odwrócił się powoli i ujął jej ręce.
– Kiedy to zobaczyłem, byłem wściekły i litowałem się nad sobą, ale teraz, po tym, co powiedziałaś, uświadomiłem sobie, że ten dom jest tylko miejscem do życia, niczym więcej. Jeśli kiedyś dopadnę tego, kto to zrobił, z przyjemnością skopię mu tyłek, lecz Emma znaczy dla mnie dużo więcej niż kupa zwykłych gratów. Nawet nie potrafię tego porównać, rozumiesz mnie, Molly?
Kiwnęła głową.
– Nie rozumiem tylko, dlaczego ktoś wykazał się takim bezmyślnym okrucieństwem. Mogli przecież po prostu przeszukać dom, nie musieli wszystkiego niszczyć…
– Ja też nic z tego nie rozumiem, ale z czasem dowiemy się, o co chodzi.
– Mam nadzieję.
Schyliła się i podniosła z podłogi wielki atlas ze złamanym grzbietem i poszarpanymi kartkami. Usiłowała je rozprostować. Robiła wrażenie zupełnie otępiałej. Delikatnie wyjął książkę z jej rąk.
– Pomóż mi się spakować – poprosił. – Potem zadzwonię do kilku osób i pojedziemy na lotnisko.
Okazało się jednak, że ani jedna sztuka ubrania nie była cała. Włamywacze pocięli na kawałki nawet komplet skórzanych walizek, które dostał na gwiazdkę od rodziców.
Telefon nie działał, więc poszli do automatu na rogu California Avenue i Gough. Pierwszą rozmowę odbył z przedstawicielem firmy zajmującej się sprzątaniem, drugą z Dillonem Savichem, trzecią z Virginią Trolley z policji w San Francisco. Na końcu zadzwonił do linii lotniczych i wstąpił do pobliskiego banku.
– Jedziemy – powiedział po wyjściu z banku, uśmiechając się do Emmy. – Szykuje się podniecająca przygoda, i przynajmniej w tej chwili jestem bogatszy od twojej mamy. – Podał małej dwudziestodolarowy banknot. – Weź to, Emmo, i schowaj na później.
Molly rzuciła mu pytające spojrzenie, ale nic nie powiedziała. Jej córka starannie złożyła banknot i wsunęła go do pudła z pianinem.
– Trochę już mnie zmęczyły te podniecające przygody – oświadczyła Emma. – Chciałabym, żebyśmy dla odmiany mieli trochę spokoju.
– Może kupimy trochę ubrań dla Em na lotnisku – rzekła Molly. Ramsey zmarszczył brwi.
– Jeśli pamiętam, nie ma tam żadnego sklepu z odzieżą dla dzieci. Nie mamy czasu na wyprawę do miasta. Myślę, że na lotnisku kupimy jej koszulę, a już w Chicago dokładnie zajmiemy się garderobą. Także naszą.
Ktoś mógłby pomyśleć, że w pomieszczeniu nie dzieje się zupełnie nic, wystarczył jednak lekki ruch palca, aby ciszę przerwał gwałtowny szelest rozdzieranego papieru. W piersi mężczyzny ział teraz otwór o poszarpanych brzegach, a dookoła unosił się ostry zapach prochu.
Gunther kiwnął głową i odwrócił się.
– Nieźle – skomentował cicho.
– Jak to, nieźle? – odezwała się kobieta, podchodząc do celu i oglądając wyrządzoną szkodę. – Wręcz doskonale.
Gunther dmuchnął w wylot lufy, jednego z nielicznych dziesięciomilimetrowych automatów produkowanych w Europie, którym czasami lubił się chwalić. Powiedział jej kiedyś, że zna tylko jednego człowieka, który ma taką samą broń i potrafi się nią odpowiednio posługiwać. Jeszcze raz dmuchnął w lufę, chociaż nie unosił się nad nią najmniejszy dymek.
Przyszło jej do głowy, że jest to zupełnie symboliczny gest, wykonywany dla uczczenia pamięci rewolwerowców z Dzikiego Zachodu.
Bez słowa rzucił jej pełne irytacji spojrzenie.
– Nie lubisz być doskonały, Guntherze? – Podeszła bliżej i przesunęła palcami po jego przedramieniu i dłoni, kończąc tę dziwną pieszczotę muśnięciem lufy pistoletu.
Gunther milczał. Wiedział, że ona robi to, by doprowadzić go do szaleństwa, i usilnie starał się nad sobą zapanować. Była tak blisko, tak bardzo blisko… Na szczęście on nie był głupi. Nie mógł dotknąć jej nawet palcem, niezależnie od tego, jak bardzo go prowokowała. Nie, nie wolno mu było nawet okazać, że wie, na czym polega jej gra.
Miał wrażenie, że pan Lord również lubił te jej zabawy, może nawet zachęcał ją do nich. Niewykluczone, że stał teraz w mroku z tyłu galerii, obserwując ich i żując koniec cygara (nabrał tego przyzwyczajenia w ciągu ostatniego roku, kiedy rzucił palenie). Gunther odsunął się bez pośpiechu, trzymając pistolet w obu dużych dłoniach. Lubił czuć dotyk zimnej, gładkiej stali w ciepłej ręce.
Pokręciła głową i roześmiała się.
– Pieścisz ten pistolet, jakby to była kobieta – rzuciła. – Co się z tobą dzieje, Guntherze?
– Ten pistolet jest narzędziem, które pomaga mi wykonywać moją pracę – odrzekł spokojnie. Jak zawsze uśmiechnął się uprzejmie i odwrócił się od niej. – Pan Lord ceni sobie moją broń – dodał przez ramię, na moment zatrzymując się w progu.
Chwilę patrzyła na niego w milczeniu, potem zaś parsknęła śmiechem, zginając się wpół.
– Mam nadzieję, że nie – wykrztusiła. – Naprawdę, mam nadzieję, że się mylisz, Guntherze…
Mocno zacisnął szczęki. Poczuł, jak od wewnątrz zalewa go fala wielkiego zażenowania, zupełnie jakby ktoś podsunął mu pod oczy jego czerwone wnętrzności. Nienawidził tego uczucia.
– Masz rację, Guntherze, bardzo cenię sobie twoją broń – usłyszeli nagle cichy głos, – Idź wyczyścić pistolet. Używałeś go dzisiaj wiele razy, ze znakomitym skutkiem.
– Tak jest, proszę pana.
Mason Lord odprowadził wzrokiem Gunthera i dopiero gdy ten opuścił strzelnicę, odwrócił się do swojej żony.
– Znęcasz się nad biednym Guntherem – rzekł z rozbawieniem.
– Tak, ale Gunther to łatwa zwierzyna. Przyniosłeś moją Lady Colt, Mason?
Skinął głową.
– Szkoda, że nie chcesz, bym nauczył cię strzelać z prawdziwego pistoletu, nie z tej zabaweczki.
Читать дальше