Wreszcie usiadł na krześle i założył nogę na nogę. Zdjął okulary i położył je na małym okrągłym stoliczku kolo łóżka. Stała na nim karafka z wodą i szklanka, nic więcej.
– Czego chcesz? – Karafka była plastikowa; nawet gdyby wyrżnęła go nią z całej siły w głowę, nie zrobiłaby mu krzywdy. Ale stolik był solidny. Gdyby tylko była wystarczająco szybka, mogłaby go uchwycić i roztrzaskać o Beadermeyera. Miała jednak świadomość, że musiałaby być bez narkotyków jeszcze co najmniej godzinę, żeby mieć dość sił. Czy będzie umiała tak długo podtrzymywać rozmowę? Wątpiła w to. Wątpiła, ale warto było spróbować.
– Czego chcesz? – powtórzyła. Nie potrafiła się zmusić do zrobienia nawet jednego kroku w jego stronę.
– Jestem znudzony – powiedział. – Zarabiam tyle pieniędzy, ale nigdy nie mogę opuścić tego miejsca. Chcę mieć przyjemność z moich pieniędzy. Co proponujesz?
– Pozwól mi odejść, a dopilnuję, żebyś miał jeszcze więcej pieniędzy.
– To by się kłóciło z ideą tego ośrodka, nieprawdaż?
– Chcesz powiedzieć, że poza mną trzymasz tu innych ludzi, którzy są zupełnie zdrowi? Więzisz innych ludzi? Innych ludzi, za których przetrzymywanie ci zapłacono?
– To jest bardzo mały, dyskretny ośrodek, Sally. Niewiele osób wie o jego istnieniu. Zdobywam pacjentów z polecenia, które bardzo uważnie sprawdzam. Posłuchaj mnie. Pierwszy raz rozmawiam z tobą jak z dorosłą. Przez sześć miesięcy byłaś u mnie, całe sześć miesięcy i zabawy było z tobą tyle, co z połamaną lalką, z wyjątkiem tego razu, kiedy wyskoczyłaś z okna mojego gabinetu. I właśnie to wydarzenie przekonało twoją kochaną mamę, że jesteś wariatką. Mnie zaś skłoniło do zwrócenia na ciebie baczniejszej uwagi, ałe nie na długo. Teraz jest dużo lepiej. Gdybym tylko mógł ci zaufać, że znów nie będziesz próbowała ucieczki, nie podawałbym ci leków, tak jak teraz.
– Jak sobie wyobrażasz, że mogłabym uciec?
– Na nieszczęście Holland jest całkiem głupi, a to właśnie on najczęściej się tobą zajmuje. Wydaje mi się, że siostra Rosalee troszeczkę się ciebie boi. Czy to nie dziwne? Zaś co do Hollanda, błagał mnie, żebym pozwolił mu się tobą opiekować, żałosne stworzenie. Tak, mogę sobie wyobrazić, jak czekasz za drzwiami na jego przyjście. Co byś wtedy zrobiła, Sally? Rąbnęła go w głowę stolikiem? To by go ogłuszyło. Mogłabyś go wtedy rozebrać, chociaż wątpię, aby ci to sprawiło taką przyjemność, jak jemu rozbieranie ciebie. Jak widzisz, jestem w trudnej sytuacji. I proszę, nie ruszaj się. Pamiętaj, nie jestem Hollandem. Zostań tam, gdzie stoisz, bo inaczej od razu dostaniesz solidny zastrzyk.
– Nie przesunęłam się ani o milimetr. Dlaczego tu jestem? Jak mnie znalazłeś? Amabel musiała dać ci znać. Ale dlaczego? I kto chciał, żebym tu wróciła? Mój mąż? Czy to ty udawałeś mojego ojca, czy też Scott?
– Mówisz o swoim biednym mężu, jakby był dla ciebie kimś obcym. Chodzi o Jamesa Quinlana, tak? Spałaś z nim, zabawiałaś się z nim, a teraz chcesz rzucić nieszczęsnego Scotta. Nigdy bym nie podejrzewał, że jesteś taką niestałą kobietą, Sally. Poczekaj, aż powiem Scottowi, co zrobiłaś.
– Kiedy będziesz rozmawiał ze Scottem Brainerdem, powiedz mu, że zdecydowanie zamierzam go zabić, gdy tylko wydostanę się z tego miejsca. A będę wolna już niedługo, doktorze Beadermeyer.
– Och, Sally, pewien jestem, że Scott pragnie, abym uczynił z ciebie osobę bardziej uległą. Nie lubi kobiet agresywnych, pochłoniętych własną karierą zawodową. Uwierz mi, że się tym zajmę, Sally.
– Albo ty, albo Scott, któryś z was zadzwonił do mnie do Cove, udając mojego ojca. Jeden z was przyjechał do Cove i wdrapał się na tę głupią drabinę, żeby mnie śmiertelnie wystraszyć i przekonać, że jestem obłąkana. Nikt inny nie mógł tego zrobić. Mój ojciec nie żyje.
– Tak, Amory nie żyje. Osobiście sądzę, że to ty go zabiłaś, Sally. Zabiłaś go?
– Nie wiem, czy rzeczywiście chcesz usłyszeć prawdę. Nic nie pamiętam z wydarzeń tamtej nocy. Ale pamięć mi wróci. Musi.
– Nie licz na to. Jeden z leków, który ci podaję, powoduje osłabienie pamięci. Nikt jeszcze nie zna skutków ubocznych jego działania przy długim podawaniu. A ty będziesz go dostawać przez całe życie, Sally.
Podniósł się i podszedł do niej.
– Teraz – powiedział. Uśmiechał się. Nie mogła się powstrzymać. Kiedy chciał ją pochwycić, jak mogła najmocniej uderzyła go pięścią w szczękę. Głowa odskoczyła mu do tyłu. Uderzyła go jeszcze raz, kopnęła z całych sił w krocze i pobiegła, żeby złapać stolik.
Lecz potknęła się, w głowie jej zawirowało, ogarnęły ją mdłości. Nogi ugięły się pod nią. Upadła na podłogę.
Usłyszała nad sobą jego sapanie. Musi się dostać do stolika. Z trudem stanęła na nogach, zmuszała stopy, by się posuwały jedna za drugą. Był już teraz tuż za nią, stękał, stękał, cierpiał z bólu, zrobiła mu krzywdę. Gdyby go nie znokautowała, to on czerpałby ogromną przyjemność, zadając jej cierpienie. Proszę, Boże, błagam, błagam.
Chwyciła stolik, podniosła go i obróciła się przodem do Beadermeyera. Był tak blisko, ręce z zakrzywionymi palcami wyciągał w stronę jej szyi.
– Holland!
– Nie – powiedziała i zamachnęła się na niego stolikiem. Ale był to daremny wysiłek, bo zablokował stolik ramieniem.
– Holland!
Drzwi otworzyły się i do pokoju wpadł Holland.
– Łap tę sukę, łap ją!
– Nie, nie. – Cofnęła się, ale dalej nie było już gdzie, pozostawało wąskie łóżko. Stolik trzymała przed sobą jak tarczę.
Doktor Beadermeyer trzymał się za krocze, a twarz miał zbolałą. Boże, zrobiła mu krzywdę. Warto było, bez względu na to, co jej zrobi. Zadała mu ból.
– Dość już, Sally. – To był głos Hollanda, miękki, zachrypnięty, przerażający.
– Zabiję cię, Holland. Trzymaj się ode mnie z daleka. – Ale była to czcza groźba. Ręce jej się trzęsły, w żołądku ściskało. Czuła smak żółci. Upuściła stolik, opadła na kolana i zwymiotowała na włoskie pantofle doktora Beadermeyera.
*
– Czy mi pomożesz, czy nie, Dillon, tak czy inaczej nie wspominaj o tym żywej duszy.
– Cholera, Quinlan, wiesz, o co prosisz? – Dillon Savich odchylił się na krześle tak mocno, że cudem zachował równowagę. Ekran jego komputera rozświetlało zdjęcie twarzy młodego mężczyzny, wyglądającego na maklera, dobrze ubranego, o miłym uśmiechu i starannie przystrzyżonych włosach.
– Tak. Jedziesz ze mną do tego sanatorium i uwolnimy Sally. A potem uporządkujemy cały ten bałagan. Staniemy się bohaterami. Nie będziesz się musiał odrywać od swojego komputera na dłużej niż kilka godzin. Może na trzy godziny, jeśli chcesz zostać bohaterem. Zabierz swojego laptopa i modem. Nadal będziesz mógł włamywać się do dowolnego systemu.
– Marvin utnie nam jaja. Wiesz, że nie znosi, kiedy zaczynasz coś na własną rękę, bez rozmowy z nim.
– Przypiszemy Marvinowi całą zasługę. FBI będzie błyszczało. Marvin będzie się uśmiechał od ucha do ucha. Sceduje całą zasługę na swojego szefa, wicedyrektora Shruggsa, żeby ten jemu z kolei nie obciął jaj. Shruggs będzie szczęśliwy jak głupi. I tak dalej, i tak dalej. Sally będzie bezpieczna, a my rozwiążemy piekielną sprawę tamtego morderstwa.
– Nadal ignorujesz fakt, że Sally sama mogła zabić ojca. To jedna z możliwości. Co z tobą? Jak możesz to lekceważyć?
– Owszem pomijam tę możliwość, muszę. Ale rozwiążemy tę sprawę, prawda?
Читать дальше