– Jak mogłem cię zostawić na pastwę Thelmy Nettro? Nie zostawiłbym tam nawet najgorszego wroga. Robię się bardzo nerwowy przy tej staruszce. To niesamowite. Zawsze ma przy sobie swój pamiętnik, a w garści ściska wieczne pióro. Czubek języka ma wytatuowany na niebiesko od lizania koniuszka pióra.
– Opowiedz mi o Sally.
– Wszyscy, których tylko mogłem ściągnąć, rozmawiają z mieszkańcami Cove i szukają dziewczyny. Mam już list gończy…
– Tylko nie list gończy – rzekł James, prostując się. Zbladł. – Nie, Davidzie, odwołaj go. To bardzo ważne.
– Nie zamydlisz mi już więcej oczu bajeczką o sprawie wagi państwowej, Quinlan. Wyjaśnij mi, dlaczego mam odwoływać, bo inaczej tego nie zrobię.
– Nie ułatwiasz współpracy, Davidzie.
– Opowiedz mi i pozwól sobie pomóc.
– To Sally St. John Brainerd.
David wbił w niego wzrok.
– Córka Amory'ego St. Johna? Ta wariatka, która uciekła z ośrodka? I której mąż drży o jej bezpieczeństwo? Wiedziałem, że wygląda znajomo. Cholera, starzeję się. Powinienem był skojarzyć. Ach, to dlatego nosiła ciemną perukę. A potem po prostu zapomniała ją włożyć, prawda?
– Tak, ja zaś powiedziałem jej, żeby się uspokoiła, że nigdy nie skojarzysz jej z Susan Brainerd. Modliłem się, żeby tak było.
– Chciałbym uwierzyć, że na pewno w końcu bym się domyślił, ale pewnie nigdy by się tak nie stało, chyba żebym zobaczył ją, a zaraz potem zdjęcie Susan Brainerd w telewizji. Co z nią robiłeś, Quinlan?
Quinlan westchnął.
– Nie wie, że jestem z FBI. Przyjęła za dobrą monetę bajeczkę o tym, że jestem prywatnym detektywem, szukającym starszej pary, która zaginęła trzy lata temu gdzieś w tej okolicy. Przyjechałem tu, bo miałem przeczucie, że będzie uciekać do swojej ciotki. Chciałem ją zabrać z powrotem.
– Ale dlaczego FBI zaangażowało się w sprawę zabójstwa?
– Chodzi nie tylko o zabójstwo. To tylko część całej sprawy. Weszliśmy w to z innych powodów.
– Wiem. Nie zamierzasz mi ich podawać.
– Wolałbym jeszcze nie. Jak już mówiłem, chciałem ją zabrać z powrotem, ale…
– Ale co?
– Dwukrotnie zatelefonował do niej ojciec. A potem, w środku nocy, zobaczyła jego twarz w oknie.
– A ty następnego ranka znalazłeś jego ślady, odciśnięte na ziemi. Jej ojciec nie żyje, został zamordowany. Jezu, Quinlan, o co w tym chodzi?
– Nie wiem, lecz muszę ją odnaleźć. Ktoś usiłował śmiertelnie ją przestraszyć, zmusić, żeby uwierzyła w swoje szaleństwo, a ta jej ciotka nie była żadną pomocą. W kółko tylko powtarzała łagodnym, pełnym zrozumienia głosem, że też by miała omamy wzrokowe i słuchowe, gdyby przeszła przez to, co Sally. Kiedy się j eszcze doda do tego długi pobyt w tym sanatorium, to można sobie wyobrazić, że dziewczyna zacznie rozumować inaczej, prawda? Mówisz teraz o dwóch morderstwach. Muszę ją znaleźć. Wszystko jest szalone, ale nie Sally.
– Kiedy poczujesz się wystarczająco dobrze, obaj pójdziemy spotkać się z jej ciotką. Już z nią rozmawiałem, ale powiedziała jedynie, że nie widziała Sally, że dziewczyna przebywała z tobą w pensjonacie Theimy. Przeszukaliśmy twój poioj na wieży. Zniknął jej worek podróżny i wszystkie ubrania, suszarka do włosów, wszystko. Jakby nigdy jej tam nie było. Słuchaj, Quinlan, a może, gdy cię zobaczyła nieprzytomnego, naprawdę się przestraszyła i uciekła.
– Nie – rzekł Quinlan, patrząc Davidowi prosto w oczy. – Wiem, że nie zostawiłaby mnie w sytuacji, gdy leżałem nieprzytomny. Nie zachowałaby się tak.
– A więc tak to wygląda, tak?
– Bóg jeden wie, ale Sally jest bardzo honorowa i zależy jej na mnie. Nie zostawiłaby mnie.
– Musimy więc ją odnaleźć. I jeszcze jedna rzecz – jestem stróżem prawa. Skoro teraz już wiem, kim jest, moim obowiązkiem jest o tym zameldować.
– Byłbym bardzo wdzięczny, gdybyś się trochę wstrzymał z tym meldunkiem, Davidzie. Chodzi o coś więcej niż o śmierć Amory'ego St. Johna, o wiele więcej. Uwierz mi.
David długo mu się przyglądał. W końcu odezwał się:
– Zgoda. Powiedz mi, co mam zrobić, żeby ci pomóc.
– Chodźmy się spotkać z ciocią Amabel Perdy.
*
Doktor Beadermeyer świetnie się bawił. Sally nie wiedziała, że małe lusterko w jej pokoju było lustrem weneckim. Wydawało mu się, że nikt o tym nie wiedział. Obserwował, jak wolno siada, wyraźnie próbując skoordynować ruch rąk i nóg. Miaia otępiały mózg, więc były z tym trudności, ale uparcie próbowała. Podziwiał w niej to, a jednocześnie chciał w niej to zniszczyć. Najwyraźniej upłynęło kilka chwil, zanim uświadomiła sobie, że jest naga.
Bardzo wolno, jakby była zgrzybiałą staruszką, podniosła się i podeszła do niewielkiej szafy. Wyjęła z niej koszulę nocną, leżącą tam od czasu ucieczki. Nie wiedziała, że koszula została kupiona przez niego. Chociaż się trochę chwiała, wciągnęła ją w końcu przez głowę. Potem powędrowała z powrotem i przysiadła na brzegu łóżka. Objęła rękami głowę.
Zaczynał się nudzić. Nic już nie zrobi? Nie zacznie krzyczeć? Cokolwiek? Już zamierzał odejść, kiedy wreszcie podniosła głowę i zobaczył łzy spływające jej po policzkach.
Już trochę lepiej. Niedługo będzie gotowa go słuchać. Już wkrótce. Opóźni następny zastrzyk o jakąś godzinę. Odwrócił się od szyby i przekręcił klucz w drzwiach prowadzących do małego pokoiku.
Sally zdawała sobie sprawę z tego, że płacze. Czuła wilgoć na twarzy i słony smak, kiedy łzy spłynęły do ust. Czemu płakała? James. Pamiętała Jamesa, jak leżał, a krew płynęła z rany nad lewym uchem. Był taki nieruchomy, tak bardzo nieruchomy. Beadermeyer dał słowo, że nie umarł. Jak może wierzyć temu potworowi?
Z Jamesem musi być wszystko dobrze. Spojrzała na jedwabną koszulę, ślizgającą się po jej skórze. Była w pięknym, brzoskwiniowym kolorze, z szerokimi ra-miączkami. Ale teraz smętnie na niej wisiała. Popatrzyła na ślady po igle na ramieniu. Widać było pięć nakłuć. Pięć razy ją otumaniał. Poczuła, że w głowie zaczyna jej się rozjaśniać, powoli, tak bardzo powoli. Zaczęło docierać więcej spraw, wspomnień, nabierały kształtu i wyrazu.
Musi się stąd wydostać, zanim ją zabije albo przeniesie gdzieś indziej, gdzie nikt jej nie znajdzie. Pomyślała o Jamesie. On ją znajdzie, jeśli tylko będzie to w ludzkiej mocy.
Zmusiła się, żeby wstać. Zrobiła jeden krok, potem drugi. Po chwili kroczyła powoli, ostrożnie, ale naturalnie. Przy wąskim oknie zatrzymała się i spojrzała na zewnątrz, na teren należący do ośrodka.
Równo skoszony trawnik ciągnął się przez dobre sto metrów, i tam spotykał się z obszarem gęsto porośniętym drzewami. Z pewnością dałaby radę dojść tak daleko; wcześniej jej się to udawało.;Musi się tylko dostać do tych drzew. W lesie im się zgubi, tak jak to zrobiła poprzednim razem. W końcu znajdzie jakąś drogę ucieczki. Znowu jej się uda.
Podeszła z powrotem do szafy. Znalazła szlafrok, dwie inne koszule nocne i parę kapci. Nic więcej. Żadnych rajstop, sukienek, bielizny.
Nie obchodziło jej to. Jeśli będzie trzeba, pójdzie w szlafroku nawet na koniec świata. Nagle następna zasłona opadła z jej mózgu i przypomniała sobie, że za pierwszym razem ukradła jednej z pielęgniarek kostium i buty. Czy będzie można to znów powtórzyć?
Kto jej to zrobił? Wiedziała, że nie ojciec. Od dawna już nie żył. To musiała być sprawka mężczyzny podającego się za jej ojca, człowieka, który do niej telefonował i którego zobaczyła w oknie. To mógł być Scott, mógł być doktor Beadermeyer czy też ktoś inny, wynajęty przez któregoś z nich.
Читать дальше