Ale nie ojciec, dzięki Bogu. Ten nędzny bydlak wreszcie jest martwy. Modliła się, żeby piekło istniało naprawdę. Bo jeśli istniało, to ojciec siedział z pewnością w jego najgłębszych czeluściach.
Musiała się dostać do matki. Noelle jej pomoże. Kiedy Noelle pozna prawdę, będzie ją ochraniać. Ale czemu w czasie tych sześciu miesięcy pobytu w ośrodku Noelle ani razu jej nie odwiedziła? Nie zażądała wyjaśnień, dlaczego jej córka tu przebywa? Z tego, co Sally wiedziała, Noelle nie uczyniła nic, żeby jej pomóc. Czy wierzyła, że jej córka jest obłąkana? Uwierzyła swojemu mężowi? Uwierzyła zięciowi?
Jak się stąd wydostać?
*
Amabel zapytała:
– Czy któryś z panów miałby ochotę na filiżankę kawy?
– Nie – krótko odparł Quinlan. – Powiedz nam, gdzie jest Sally.
Amabel westchnęła i gestem zaprosiła ich, by usiedli.
– Posłuchaj, James, mówiłam już szeryfowi, że kiedy Sally zobaczyła cię zranionego, musiała się przestraszyć i uciekła. To jedyne wytłumaczenie. Sally nie jest silną dziewczyną. Wiele przeszła. Była nawet w ośrodku dla nerwowo chorych. Nie wyglądasz na zaskoczonego. Trochę jestem zdziwiona, że ci o tym powiedziała. O takich rzeczach się nie opowiada. Posłuchaj mnie, była naprawdę bardzo chora. I nadal jest. Jej ucieczka teraz, podobnie jak ucieczka z Waszyngtonu, jest zrozumiała. Jeśli mi nie wierzysz, idź do Thelmy. Martha powiedziała mi, że z pokoju Jamesa zniknęły wszystkie rzeczy Sally. Czy to nie dziwne? Nie pozostawiła po sobie nawet wspomnienia. Jakby chciała wymazać samą siebie. – Przerwała na chwilę, po czym dodała nieobecnym głosem: – To niemal jakby nigdy jej tu nie było, jakbyśmy sobie tylko wyobrazili, że tu przebywała.
Quinlan zerwał się na nogi i stanął nad nią. Wyglądał piekielnie groźnie, ale David nie odezwał się nawet słowem, czekał. Quinlan przysunął twarz do twarzy Amabel i zaczął mówić powoli i wyraźnie:
– Bzdura, Amabel! Sally nie jest zjawą, nie jest też wariatką, co usiłowałaś wmówić i jej, i nam. Nie wymyśliła sobie nocnych krzyków tamtej kobiety. Nie wyobraziła sobie w środku nocy twarzy swojego ojca w oknie sypialni. Starałaś się jak mogłaś, żeby zaczęła w siebie wątpić, prawda, Amabel? Próbowałaś ją przekonać, że oszalała.
– To kpiny.
Quinlan zbliżył się jeszcze bardziej, pochylił tak, że musiała oprzeć się plecami o krzesło.
– Dlaczego to zrobiłaś, Amabel? Powiedziałaś przed chwilą, że wiedziałaś o jej pobycie w sanatorium. Wiedziałaś, że ktoś umieścił ją tam i przez sześć miesięcy trzymał po uszy naszpikowaną narkotykami, prawda? Nie próbowałaś umocnić jej w przekonaniu, że jest normalna jak wszyscy. Nie, ty karmiłaś ją aluzjami. Nie zaprzeczaj, sam słyszałem. Starałaś się, żeby zwątpiła w samą siebie, w swój rozsądek. Dlaczego?
Lecz Amabel tylko uśmiechnęła się smutno. Zwróciła się do Davida.
– Byłam bardzo cierpliwa, szeryfie. Ten człowiek znał Sally zaledwie trochę ponad tydzień. Jestem jej ciotką. Kocham ją. Nie ma żadnego powodu, żebym chciała ją skrzywdzić. Zawsze będę chciała ją osłaniać. Przykro mi, James, ale Sally uciekła. Tak po prostu. Modlę się, żeby szeryf ją odnalazł. Nie jest silna. Trzeba się nią zająć.
Quinlan był tak wściekły, że bał się, iż za chwilę zerwie ją z krzesełka i zacznie nią potrząsać. Cofnął się i zaczął spacerować po niewielkim saloniku. David obserwował go przez chwilę, wreszcie odezwał się:
– Pani Perdy, jeśli Sally uciekła, czy domyśla się pani, gdzie mogłaby się skierować?
– Na Alaskę. Powiedziała, ze chciałaby pojechać na Alaskę. Stwierdziła, że wolałaby Meksyk, ale nie ma paszportu. Tylko tyle mogę panu powiedzieć, szeryfie. Naturalnie, jeśli tylko Sally się odezwie, natychmiast dam panu znać. – Amabel wstała z krzesła. – Przykro mi, James. Wiesz, kim jest Sally. Bardzo możliwe, że podałeś szeryfowi Mountebankowi jej prawdziwe nazwisko. Przed Sally jest wiele spraw, którym w końcu będzie musiała stawić czoło. Jeśli zaś chodzi o jej stan psychiczny, to kto tu może coś wiedzieć? Możemy się tylko wszyscy modlić.
James miał ochotę objąć palcami jej cygańską szyję i ścisnąć. Łgała, psiakrew, ale robiła to bardzo dobrze. Sally nie uciekłaby, widząc go leżącego bez przytomności u swoich stóp. Na pewno.
A to oznaczało, że ktoś ją dopadł. I tym kimś była osoba udająca jej ojca. James gotów był się o to założyć. Teraz wiedział już, co ma robić. Miał nawet podejrzenie, gdzie mogłaby być. Na samą myśl krew ścięła mu się w żyłach.
Noc była ciemna. Ani blade światło skrawka księżyca, ani pojedyncza gwiazda nie rozjaśniały smoliście czarnego nieba. Czarne chmury kłębiły się i przesuwały, ale nie odsłaniały nic poza jeszcze głębszą czernią.
Sally patrzyła przez okno, raz za razem głęboko chwytając powietrze. Niedługo się pojawią, żeby dać jej następny zastrzyk. Żadnych tabletek, słyszała słowa doktora Beadermeyera, bo może je znowu schować w ustach. Oświadczył, że nie chce jej więcej krzywdzić, drań.
Była też nowa pielęgniarka – na plakietce widniało imię Rosalee – o twarzy tak pozbawionej wyrazu jak oblicze Hollanda. Nie odzywała się do Sally, ograniczając się tylko do zwięzłych poleceń, co ma robić i w jaki sposób. Pilnowała jej w łazience, co Sally uznawała za przyjemniejsze niż obecność w tym miejscu Hollanda.
Doktor Beadermyer nie chciał, żeby jej się stała jakaś krzywda? Jeśli tak, to tylko dlatego, że sam chciał ją skrzywdzić. Nie widziała nikogo, poza Beadermey-erem, Hollandem i siostrą Rosalee. Zmusili ją, żeby nie oddalała się ze swojego pokoju. Nie miała nic do czytania, nie było telewizora. Nic nie wiedziała ani o matce, ani o Scotcie. Przez większą część czasu była tak otumaniona lekami, że było jej wszystko jedno, nie wiedziała nawet, kim jest. Teraz jednak wiedziała, teraz mogła rozsądnie myśleć i z każdą minutą stawała się coraz silniejsza.
Gdyby tylko Beadermeyer wstrzymał się jeszcze kilka minut, może kwadrans, byłaby gotowa.
Ale nie dał jej nawet dwóch minut. Podskoczyła, kiedy usłyszała, jak przekręca klucz w drzwiach. Nie było czasu, żeby zająć właściwą pozycję. Stała cała sztywna przy oknie w jedwabnej koszuli nocnej w kolorze brzoskwini.
– Dobry wieczór, moja droga Sally. Wyglądasz świeżo i całkiem ładnie w tej koszulce. Czy zechciałabyś teraz zdjąć ją dla mnie?
– Nie.
– Aha, a więc odzyskałaś już zdolność myślenia, prawda? Chciałbym z tobą pogawędzić przez chwilę, zanim wyślę cię z powrotem w niebyt. Usiądź, Sally.
– Nie. Chcę stać jak najdalej od ciebie.
– Jak sobie życzysz. – Ubrany był w ciemnoniebieski sweter i czarne spodnie. Ciemne włosy miał zaczesanę gładko do tyłu i wyglądał, jakby właśnie wyszedł spod prysznica. W białym garniturze zębów dwie górne jedynki były krzywe i zachodziły na siebie.
– Masz paskudne zęby – zauważyła teraz. – Dlaczego jako dziecko nie nosiłeś aparatu korygującego?
Słowa te wypowiedziała bez zastanowienia; następny dowód na to, że nadal jeszcze nie myślała zupełnie jasno.
Wyglądał tak, jakby chciał ją zabić. Bezwiednie podniósł palce, aby dotknąć zębów, po czym opuścił rękę. Dzieliła ich zaledwie wąska smuga cienia, ale rozpoznała kipiącą w nim złość i chęć, żeby jej zadać ból.
Opanował się.
– Cóż, jesteś dziś trochę jędzowata, prawda?
– Nie – powiedziała, stale go obserwując, cała napięta, świadoma tego, że chce ją zaatakować i bardzo skrzywdzić. Nie zdawała sobie sprawy, że stacją na taką nienawiść wobec kogokolwiek. Wobec kogokolwiek, poza ojcem. I poza mężem.
Читать дальше