– Właściwie tylko ją widziałem. Jak się pani miewa, panno Sally? Wszystko w porządku u Amabel?
Kiwnęła głową. Miała tylko nadzieję, że jej fałszywe nazwiska się nie pomylą. Dla szeryfa Mountebanka nazywała się Brandon, dla pozostałych była St. John. Uśmiechnęła się, słysząc w głosie Purna Daviesa coś więcej niż tylko grzeczne zainteresowanie, gdy pytał o Amabel.
– Amabel ma się świetnie, panie Davies. W czasie burzy nic nam nie przeciekało. Nowy dach naprawdę sprawował się znakomicie.
Hunker Dawson, który siedział obok i strzelał ze swoich szelek od spodni, odezwał się:
– Zatrudniłyście nas wszystkich do szukania tej nieszczęsnej kobiety, która spadła z urwiska. Tamtej nocy było wietrznie i chłodno. Nikomu z nas nie chciało się wychodzić. Zresztą i tak nie było nic do szukania.
Sally zadarła brodę.
– Owszem, proszę pana. Słyszałam jej krzyk i musiałam panów zaalarmować. Żałuję jedynie, że nie znaleźliście jej, zanim została zamordowana.
– Zamordowana? – Przednie nogi krzesła, na którym siedział Ralph Keaton głośno stuknęły o sosnową podłogę. Co, u licha, ma pani na myśli, mówiąc „zamordowana"? Doktor oświadczył, że musiała spaść. Powiedział, że to był tragiczny wypadek.
Guinlan wtrącił się spokojnie:
– Biegły lekarz stwierdził, że została uduszona. Najwyraźniej ten, kto ją zabił, nie liczy! się z tym, że woda wyrzuci jej ciało na brzeg. Co więcej, ten, kto ją zabił, nie przewidział również, że jeśli ciało zostanie wyrzucone na brzeg, znajdzie się tam ktoś, żeby na nie natrafić. Zejście w dól tamtą ścieżką jest dość niebezpieczne,
– Chce pan powiedzieć, że jesteśmy zbyt rachityczni, aby korzystać z tamtej ścieżki, panie Quinlan?
– No cóż, to jest jakaś możliwość, prawda? Jesteście panowie pewni, że żaden z was nie słyszał w nocy jej krzyku? Wołania o pomoc? Czegokolwiek, co nie byłoby typowym odgłosem nocy?
– Gdzieś koto drugiej w nocy – dodała Sally.
– Niech pani posłucha, panno Sally – powiedział Ralph Keaton i wstał – wszyscy wiemy, że przeżywa pani odejście od męża, ale to nie ma znaczenia. Wszyscy wiemy, że przyjechała tu pani, żeby odpocząć, odreagować. Ale zdaje pani chyba sobie sprawę, że takie przeżycia mogą mieć ogromny wpływ na osobę tak młodą, jak pani. I dlatego może pani odmiennie interpretować rzeczy, które pani widzi czy słyszy.
– Nie wymyśliłam sobie tamtego krzyku, panie Keaton. Uwierzyłabym, że ten krzyk był złudzeniem, gdybyśmy z panem Quinlanem nie odkryli następnego dnia ciała kobiety.
– W tym rzecz – zabrał głos Pum Davies. – To mógł być zbieg okoliczności. Nawiedziły panią koszmary senne, bo właśnie rzuciła pani męża, tak przynajmniej powiedziała nam Amabeł, albo usłyszała pani wycie wiatru, a tamta kobieta skoczyła ze skały. Tak, zwyczajny zbieg okoliczności.
Quinlan wiedział, że nic więcej nie uda im się uzyskać. Mieszkańcy okopali się na swoich pozycjach. Oboje z Sally byli obcy w mieście. Nie byli mile witani, zaledwie z trudem tolerowani. Zainteresowało go, że Amabel Perdy zdawała się mieć taki wpływ na innych mieszkańców miasteczka, iż żaden z nich nie doniósł policji o obecności Sally w mieście, chociaż dziewczyna wyraźnie ich martwiła. Modlił się, żeby ów wpływ Amabel na innych mieszkańców Cove trwał jak najdłużej. Może powinien złagodzić sytuację, żeby zapewnić sobie i Sally bezpieczeństwo.
– Pan Davies ma rację, Sally – powiedział swobodnie Quinlan. – Kto wie? My na pewno nie. Ale wiesz, marzę tylko, żebyś przypomniała sobie coś na temat Harve i Marge Jensenów.
Hunker Dawson odwrócił się tak szybko, że az spadł z krzesełka. Na krótką chwilę zapanowało istne pandemonium. Quinlan natychmiast znalazł się koło Dawsona, żeby sprawdzić, czy nie zrobił sobie krzywdy. Kiedy Quinlan ostrożnie pomagał mu się podnieść, Hunker Davies powiedział:
– Jestem niezdarnym, starym dziwakiem.
– Co ci się stało, do diabła? – huknął na niego Ralph Keaton, cały czerwony na twarzy.
– Jestem niezdarnym, starym człowiekiem – powtórzył Hunker. – Chciałbym, żeby Arlene nadal żyła. Zrobiłaby mi masaż, a potem przygotowała zupę z jajkami. Boli mnie ramię.
Guinlan poklepał go po ramieniu.
– Sally i ja wybieramy się w stronę domu ciotki Amabel. – Wpadniemy po drodze z Sally do domu doktora Spivera i powiemy mu, żeby tu zajrzał, dobrze? Proszę wziąć dwie aspiryny. Lekarz powinien być już niedługo.
– Ależ proszę się nie fatygować – rzekł Ralph Keaton. – To żaden problem. Hunker teraz tylko trochę stęka.
– To dla nas żaden kłopot – stwierdziła Sally. – I tak mieliśmy do niego zajrzeć.
– Zgoda – powiedział Hunker i dał się na powrót usadowić swoim przyjaciołom na krześle. Zaczął rozmasowywać ramię.
– Tak, zawiadomimy doktora Spivera – powtórzył Quinłan. Otworzył parasol i wyszedł wraz z Sally ze sklepu. Zatrzymał się tylko na moment, słysząc ciche głosy staruszków. Usłyszał, jak Pum Davies mówi: -Czemu, u diabła, nie mieliby pójść do domu doktora Spivera? Widzisz w tym jakiś problem, Ralph? Hunker nie widzi i ma rację. Uwierz'mi, to nie ma żadnego znaczenia.
– Tak – mruknął Gus Eisner. – Nie sądzę, żeby Hunker mógł tu cokolwiek zmienić, prawda?
– Pewnie nie byłby taki sprytny – wycedził Pum Davies. – Niech Quinlan i Sally tam pójdą. Tak będzie najlepiej.
Deszcz przerodził się w uporczywą mżawkę, przez którą przemarzli do szpiku kości.
– Żaden z nich nie jest zbyt dobrym kłamcą – odezwał się Quinlan. – Zastanawiam się, jakie znaczenie miała ta ich cała rozmowa.
Znaczenie jego słów rozległo się echem w jej głowie i poczuła lodowaty dreszcz, nie związany z przenikliwie zimnym powietrzem.
– Nie mogę uwierzyć w to, co sugerujesz, James.
Wzruszył ramionami.
– Chyba nic nie powinienem był mówić. Zapomnij o tym, Sally.
Naturalnie nie potrafiła.
– Są starzy. Jeśli nawet pamiętają Jensenów, to boją się do tego przyznać. Zaś reszta ich rozmowy była zupełnie niewinna.
– Możliwe – zgodził się James.
W milczeniu doszli do domu doktora Spivera i Quin-lan zastukał w białe, świeżo pomalowane drzwi. Nawet w skąpym świetle ponurego poranka dom miał zadbany wygląd. Podobnie jak wszystkie pozostałe domki w tym cholernym miasteczku. Żadnej odpowiedzi.
Quinlan zastukał powtórnie i zawołał
– Doktorze Spiver! To ja, Quinlan. Chodzi o Hunkera Dawsona. Przewrócił się i coś sobie zrobił w ramię.
Żadnej odpowiedzi. Sally poczuła, jak spowija ją coś mrocznego, mocnego.
– Musiał z kimś wyjść – powiedziała, ale nadal dygotała.
Quinlan nacisnął klamkę. Ku jego zaskoczeniu drzwi nie były zamknięte.
– Zobaczmy, co jest w środku – mruknął i otworzył drzwi.
– W środku było gorąco, piec grzał pełną mocą. Światło nigdzie nie było zapalone, chociaż w takim szarym, ponurym dniu było to konieczne.
Wewnątrz domu panował podobny półmrok, jak na dworze.
– Doktorze Spiver!
Nagle James odwrócił się, chwycił ją za ramiona i powiedział:
– Chcę, żebyś została tutaj, w przedpokoju, Sally. Nie ruszaj się stąd.
Uśmiechnęła się tylko do niego.
– Zajrzę do saloniku i do jadalni. Czemu nie sprawdzisz pomieszczeń na piętrze? Jego tu po prostu nie ma, James.
– Prawdopodobnie masz rację. – Odwrócił się i ruszył w kierunku schodów.
Sally poczuła uderzenie gorąca. Zrobiło się cieplej, jakby się paliło, poczuła suchość w ustach. Szybko zapaliła światło w przedpokoju. Dziwne, wcale nie pomogło. Nadal było zbyt ciemno. Wszystko było takie spokojne, nieruchome.
Читать дальше