– Owszem, nazywała się Laura Strather. Mieszkała na przedmieściu z mężem i trójką dzieci. Sądzili, że jest u swojej siostry w Portland. Dlatego nie było żadnego zgłoszenia zaginięcia. Pozostaje pytanie, dlaczego więziona była w Cove i kto, do cholery, ją zabił?
– Czy pańscy ludzie sprawdzili wszystkie domy, stojące naprzeciwko domku Amabel Perdy?
Szeryf potaknął.
– Przygnębiające, Quinlan, bardzo przygnębiające. Nikt nic nie wie. Nikt nic nie słyszał – żadnego włączonego telewizora, dzwonka telefonu, zapalania samochodu, kobiecego krzyku. Również tej drugiej nocy. Zupełnie nic. – Popatrzył na Sally, ale nie mógł nic powiedzieć, bo Martha właśnie przyniosła naleśniki.
Martha powiodła spojrzeniem po całej trójce, uśmiechnęła się i rzekła:
– Nigdy nie zapomnę, jak gdzieś na początku lat pięćdziesiątych moja mama pokazała mi artykuł w „The Oregonian", napisany przez dziennikarza, nazywającego się Qumquat Jagger. „Zachody słońca w Cove dostarczają niezwykłych przeżyć tak długo, jak długo ma się pod ręką kieliszek martini". Już dawno zgodziłam się z jego opinią na ten temat. – I dodała swobodnie: – Za wcześnie jeszcze na zachód słońca i na martini, ale co sądzicie o Krwawej Mary? Wszyscy troje wyglądacie na bliskich załamania.
– Miałbym ogromną ochotę – odparł szeryf Mountebank – ale niestety nie mogę.
Quinlan i Sally przecząco pokręcili głowami.
– Ale dziękujemy za propozycję – powiedział Quinlan.
Sprawdziła, czy mają wszystko, czego mogliby chcieć i opuściła jadalnię.
Kiedy David Mountebank skonsumował połowę swoich naleśników, jeszcze raz spojrzał na Sally i odezwał się:
– Gdyby zadzwoniła pani do mnie i powiedziała, że słyszała pani kobiece krzyki, nie jestem wcale pewien, czybym pani uwierzył. Naturalnie sprawdziłbym informację, ale sądziłbym raczej, że to się pani przyśniło. Ale pani znalazła z Quinlanem zwłoki kobiety. Czy to była kobieta, której krzyk pani słyszała? Prawdopodobnie tak. W takim razie mówiła pani prawdę na temat krzyków, a wszyscy staruszkowie w mieścinie są głusi jak pień. Czy któreś z was ma inny pomysł?
– Nawet nie pomyślałam o zawiadomieniu szeryfa – przyznała Sally. – Zresztą nawet gdybym pomyślała, to i tak pewnie bym tego nie zrobiła. Moja ciotka nie życzyłaby sobie tego.
– Pewnie nie. Mieszkańcy Cove lubią sami zajmować się swoimi sprawami. – Szeryf uśmiechnął się do niej. – I tak nie wiem, czy byłaby pani najlepszym świadkiem, pani Brandon, skoro już odkryłem, że spała pani w pokoju Quinlana na wieży. A na dodatek okłamała mnie pani w sprawie włosów.
– Mam kilka peruk, szeryfie. Lubię je nosić. Uważałam, że zachowuje się pan wobec mnie impertynencko, więc powiedziałam, że mam rako, żeby dać panu nauczkę.
David Mountebank westchnął. Czemu wszyscy muszą kłamać? Znów spojrzał na Sally. I zmarszczył brwi.
– Wygląda pani jakoś znajomo – powiedział powoli.
– James mówił mi już, że jestem podobna do jego byłej szwagierki. Amabel uważa, że wyglądam jak Mary Lou Retton, chociaż jestem niemal o głowę od niej wyższa. Moja mama powtarzała, że jestem wierną kopią jej wenezuelskiej niani. Niech mi pan tylko nie powie, szeryfie, że przypominam pańskiego pekińczyka.
– Nie, pani Brandon, na szczęście nie jest pani podobna do mojego psa. Nazywa się Hugo i jest rottweilerem.
Sally czekała, usiłując powstrzymać się przed nerwowym pocieraniem dłoni, próbując udawać rozbawienie i wyglądać na osobę panującą nad sobą, a nie mającą się rozpaść na strzępy, gdy tylko szeryf powie, że musi ją zamknąć. Obserwowała, jak napięcie znika z jego twarzy. Zwrócił się do Quinlana.
– Sprawdziłem w papierach poprzedniego szeryfa. Była nim Dorothy Willis i była naprawdę bardzo dobra. Jej notatki dotyczące sprawy tych zaginionych staruszków są niezwykle wnikliwe. Skopiowałem je i ci przyniosłem.
– Dzięki, szeryfie – odparł Quinlan, przez chwilę nie wiedząc, o kim, u diabła, mówi David Mountebank. Wreszcie przypomniał sobie o Harve i Marge Jensenach.
– Przejrzałem je ubiegłego wieczoru. Kiedy odnaleziono ich samochód w komisie samochodowym w Spokane, wszyscy już byli przekonani, że przytrafiło im się coś złego. Ale nikt nic nie wiedział. Zanotowała, że rozmawiała niemal z każdym mieszkańcem Cove, ale niczego się nie dowiedziała. Nikt nic nie wiedział. Nikt nie przypominał sobie Jensenów. Przekazała nawet informację do FBI na wypadek, gdyby podobny przypadek miał miejsce w jakimś innym rejonie kraju. To wszystko, Quinlan. Przykro mi, ale nie ma nic więcej. Żadnych śladów. – Zjadł pozostałe naleśniki, wypił kawę, po czym odsunął krzesełko od stołu. – Cóż, jest pani zdrowa, pani Brandon, więc przynajmniej o panią nie muszę się martwić. Wie pani, to dziwne. Nikt poza panią nie słyszał krzyku tej kobiety. Naprawdę dziwne.
Potrząsnął głową i wychodząc z jadalni, rzucił przez ramię. – Ładniej pani wygląda we własnych włosach, pani Brandon. Niech pani zrezygnuje z noszenia peruk. Proszę mi uwierzyć. Moja żona twierdzi, że mam naprawdę dobry gust.
– Szeryfie, co się stało z Dorothy Willis?
David Mountebank zatrzymał się.
– Bardzo, bardzo paskudna rzecz. Została postrzelona przez nastolatka, który napadł na lokalny sklep. Umarła.
Kiedy jakieś dziesięć minut później pojawiła się Thelma Nettro, wyglądająca w każdym calu jak relikt z epoki wiktoriańskiej, z założoną sztuczną szczęką i z białą koronką przy pergaminowej szyi, pierwsze siowa, które wypowiedziała, brzmiały:
– No i co, dziewczyno, czy James jest dobrym kochankiem?
– Nie wiem, proszę pani. Nawet mnie nie pocałował. Powiedział, że jest zanadto zmęczony. Coś wspominał też o bólu głowy. Co miałam robić?
Stara Thelma odrzuciła głowę do tyłu, a jej wychudzona szyja naprężyła się w okrutnym wysiłku, wydając pełny, soczysty śmiech.
– A ja sądziłam, że jesteś nieśmiałą ciapą, Sally. To dobre. Słuchaj, o co chodzi z tym wczorajszym telefonem od jakiejś kobiety, która okazała się twoim zmarłym ojcem? Martha mi powiedziała.
– Kiedy wzięłam słuchawkę, nie było żadnej kobiety.
– To bardzo dziwne, Sally. Czemu ktoś miałby to robić? Ha, gdyby telefonował James, to byłaby zupełnie inna sprawa. Skoro jednak on się tak łatwo męczy, może lepiej zapomnieć o nim.
– Ilu miałaś mężów, Thelmo? – spytał James. Wiedział, że Sally kręci się w głowie i chciał dać jej czas na pozbieranie się.
– Był tylko Bobby. Czy mówiłam wam już, że Bobby wymyślił nowy, ulepszony model automatycznego pilota? Tak, dlatego właśnie mam więcej pieniędzy, niż inni biedacy w mieście.
– A mnie się wydawało, że wszyscy mają pieniądze – rzekła Sally. – Miasteczko jest czarujące. Wszystko sprawia wrażenie nowości, jest zaplanowane, jakby mieszkańcy złożyli się i wspólnie zadecydowali, co zrobić za uzbierane pieniądze.
– Coś w tym stylu – powiedziała Thelma. – Teraz wszędzie są skały. Pamiętam, że w pobliżu urwiska jeszcze w latach pięćdziesiątych rosły sosny i jodły, a nawet trochę topoli. Naturalnie wszystkie drzewa pochylały się ku ziemi na skutek ciągłych wiatrów. Teraz znikły bez śladu. Przynajmniej w samym miasteczku udało nam się niektóre ocalić.
Odwróciła się na krześle i zawołała:
– Martho, gdzie jest moja herbata miętowa? Znowu spędzasz czas z młodym Edem? Zostaw go na chwilę i podaj mi śniadanie!
James odczekał chwilę i odezwał się lekko:
Читать дальше