– Właściwie nie – odpowiedziała.
Dobry Boże, pomyślał, krocząc u jej boku, jakim piekłem musiało być jej życie. Nie przypominał sobie, czy w pokoju na wieży widział telewizor. Miał nadzieję, że gdzieś stał. Chciał obejrzeć, jak Scott Brainerd prosi swoją żonę, żeby do niego wróciła.
– Nie wyjeżdżaj – odezwał się, kiedy dotarli do domku Amabel. – Wiesz, wcale nie jest trudno być lojalnym, kiedy to cię nic nie kosztuje. Nie musisz uciekać. Pozwól sprawom toczyć się swoim torem i trzymaj się z boku. A poza tym, nie masz przecież pieniędzy, prawda?
– Mam karty kredytowe, ale boję się z nich korzystać.
– Bardzo łatwo je wytropić. Dobrze, że ich nie użyłaś. Posłuchaj, Sally, mam kilku kolegów w Waszyngtonie. Pozwól mi wykonać parę telefonów i dowiedzieć się, co się naprawdę dzieje, dobrze?
– Jakich kolegów?
Uśmiechnął się do niej.
– Nie mogę mieć przed tobą tajemnic, prawda?
– Nie wtedy, kiedy sprawa jest tak oczywista – odparła i też uśmiechnęła się do niego. – Nieważne, James. Jeśli chcesz pogadać z paroma osobami, proszę bardzo. Pamiętaj tylko, że nie mam pieniędzy, żeby ci zapłacić.
– Pro bono – odrzekł. – Słyszałem, że nawet agencje rządowe czasem pracują za darmo.
– Tak, a potem korzystają z pieniędzy podatników. To twoi przyjaciele pracują dla władz?
– Tak, i są naprawdę dobrzy. Powiem ci, co tam piszczy, naturalnie, jeśli tylko będą coś wiedzieli.
– Dziękuję, James. Ale pamiętaj, że jest jeszcze ktoś podszywający się pod mojego ojca. Ten człowiek wie, gdzie jestem.
– Ktokolwiek się pojawi, będzie miał do czynienia z moim wielkim rewolwerem. Nie martw się.
Kiwnęła głową. Marzyła, żeby dotknął jej dłoni, uścisnął, poklepał ją po policzku, żeby zrobił cokolwiek, pozwalającego jej poczuć się mniej zagrożoną, nie tak zaszczutą. Wiedziała jednak, że nie mógł tego zrobić. Zdawała też sobie sprawę, że zupełnie go nie zna.
A więc zostałem jej obrońcą, uświadomił sobie Quin-lan, potrząsając głową. Obroniłby ją przed każdym, kto by się pojawił i chciał ją stąd wywlec silą albo skrzywdzić. Życie spłatało mi niezłego figla, pomyślał, wracając do pensjonatu Thelmy.
To on był jej głównym prześladowcą.
Kiedy zadzwonił telefon, Sally była w kuchni, gdzie kroiła pierś z indyka, którą Amabeł przywiozła do domu z Safewaya. Ciotka zawołała:
– To do ciebie, Sally.
James, pomyślała i z uśmiechem wytarła ręce. Gdy weszła do salonu, zobaczyła Marthę i ciotkę, które uśmiechały się do niej, nie mówiąc ani słowa, co było niezwykle uprzejme z ich strony, zważywszy, że pewnie rozmawiały o niej, zanim wkroczyła do pokoju.
– Halo?
– Jak się miewa moja mała dziewczynka? Zamarła. Serce zaczęło jej bić szybko i boleśnie mocno. To był on. Zbyt dobrze zapamiętała ten głos, żeby uwierzyć, iż ktoś udaje Amory'ego St. Johna.
– Nie chcesz ze mną rozmawiać? Nie chcesz wiedzieć, kiedy zamierzam przyjechać i cię dopaść, Sally?
Powiedziała wyraźnie.
– Ty nie żyjesz. Od dawna. Nie wiem, kto cię zamordował, szkoda, że nie ja. Idź do diabła, bo tam jest twoje miejsce.
– Już niedługo, Sally. Nie mogę się doczekać, a ty? Już wkrótce będę cię miał u mojego boku.
– Nie, nie będziesz! – wrzasnęła i cisnęła słuchawkę.
– Sally, co się dzieje? Kto to był?
– Mój ojciec – powiedziała i roześmiała się. Śmiała się jeszcze, idąc na górę po schodach.
Amabel zawołała za nią:
– Ależ Sally, to chyba nie był ktoś próbujący cię przekonać, że jest twoim ojcem. Przecież odzywała się kobieta. Martha powiedziała, że głos był bardzo niewyraźny, ale kobiecy. Pomyślała nawet, że był podobny do głosu Thelmy Nettro, ale to niemożliwe. Nic mi nie wiadomo o żadnej kobiecie, która wiedziałaby, że jesteś tutaj.
Sally zatrzymała się na przedostatnim schodku. Schody były wąskie, a stopnie za wysokie. Powoli odwróciła się i spojrzała w dół. Nie mogła stąd dojrzeć ciotki ani Marthy. Nie chciała ich widzieć. Kobieta? Może Thelma Nettro? Nie ma mowy.
Zbiegła w dół po schodach do saloniku. Zwykle spokojna Martha wyglądała na zaniepokojoną, nerwowo odpinała i zapinała swoje perły, okulary zsuwały jej się z nosa.
– Moja droga – zaczęła, ale przerwała na widok dzikiego gniewu, malującego się na twarzy dziewczyny. – Coś jest nie w porządku? Amabel ma rację. To dzwoniła kobieta.
– Kiedy ja wzięłam słuchawkę, to nie była kobieta. To był mężczyzna, udający mojego ojca. – To był jej ojciec. Była o tym przekonana, do głębi. Czuła się tak przerażona, że nawet zaczęła się zastanawiać, czy człowiek może umrzeć z samego strachu.
– Dziecinko – unosząc się powiedziała Amabel wszystko to jest takie zagmatwane. Chyba obie powinnyśmy później sobie porozmawiać.
Nie powiedziawszy już słowa, Sally powoli ruszyła w górę po schodach. Zaraz musi wyjechać. Nieważne, czy będzie musiała iść piechotą, czy poruszać się autostopem. Znane jej byiy wszelkie opowieści o niebezpieczeństwach czyhających na samotne kobiety, ale byiy one niczym wobec grozy tego, co właśnie nad nią zawisło. Ile osób mogło wiedzieć, że przebywa tutaj? Mężczyzna podający się za jej ojca i jeszcze ta kobieta? Pomyślała o tamtej pielęgniarce. Tak bardzo jej nienawidziła. Sally nie mogia sobie teraz przypomnieć nawet jej imienia. I wcale nie chciała. Czy to mogła być tamta pielęgniarka?
Wcisnęła ubrania do worka podróżnego i dopiero wtedy pojęła, że musi poczekać. Nie chciała walczyć z Amabel. Słyszała, jak Amabel zamyka dom. Słyszała, jak wchodzi na górę, stawiając energicznie, mocno nogi. Sałly szybko wskoczyła do łóżka i nakryła się po szyję.
– Sally?
– Słucham, Amabel? O Boże, już prawie zasypiałam. Dobranoc.
– Tak, dobranoc, dziecinko. Śpij smacznie.
– Dobrze.
– Sally, jeśli chodzi o ten telefon…
Czekała bez słowa.
– Martha mogła się mylić. To całkiem możliwe. Nie ma już najlepszego słuchu. Starzeje się. A mógł to być również mężczyzna udający kobietę, na wypadek gdyby telefon odebrał ktoś inny, nie ty. Nie potrafię sobie wyobrazić, żeby to mogła być Thelma. Dziecinko, nikt nie wie, kim jesteś, naprawdę nikt. Amabel przerwała. Sally widziała zarys jej sylwetki w futrynie drzwi, oświetlony przyćmionym światłem z korytarza. – Wiesz, kochanie, przeszłaś strasznie dużo, za dużo. Jesteś przerażona. Też bym była na twoim miejscu. Kiedy człowiek jest przerażony, umysł może mu płatać różne figle. Zdajesz sobie z tego sprawę, prawda?
– Tak, rozumiem, Amabel. – Nie zamierzała mówić Amabel, że Thelma zna jej tożsamość.
– Świetnie. Spróbuj teraz zasnąć, dziecinko. – Sally była wdzięczna, że ciotka nie podeszła, żeby pocałować ją na dobranoc. Leżała i czekała, czekała bez końca.
Wreszcie wyśliznęła się z łóżka, założyła tenisówki, wzięła swój worek podróżny i na palcach podkradła się do okna. Wychyliła głowę i uważnie przyjrzała się ziemi. To byt sposób opuszczenia domu. Do ziemi nie było daleko, a wiedziała przecież, że nie zeszłaby po schodach tak, aby Amabel nie usłyszała.
Tak, da sobie radę. Wdrapała się na okno i usiadła na wąskim parapecie. Zrzuciła swój worek z ubraniami i popatrzyła, jak wpada w niewysoką, gęstą kępę krzaków pod oknem. Wzięła głęboki oddech i skoczyła.
Wylądowała na Jamesie Quinlanie. Oboje upadli. James potoczy! się, mocno przytulając ją do siebie. Kiedy się zatrzymali, Sally uniosła się na rękach i spojrzała na niego. Sierp księżyca dawał aż nadto światła, aby wyraźnie widzieć jego twarz.
Читать дальше