Powoli skinęła głową, ale na jej twarzy dostrzegł tyle strachu, ile chyba jeszcze nigdy w życiu nie widział. Był zadowolony, że ma perukę. Nikt nie mógłby zapomnieć jej twarzy, a Bóg jeden wie, ile razy ostatnio pokazywała ją telewizja.
David Mountebank nie znosił swojego nazwiska od chwili, gdy zajrzał do słownika i odkrył, że oznacza ono człowieka chełpliwego i pozbawionego skrupułów. Za każdym razem, kiedy spotykał dużego mężczyznę, na dodatek wyglądającego na bystrego, i musiał się przedstawić, zachowywał się sztywno i ostrożnie, sprawdzając, czy rozmówca nie będzie kpił z jego nazwiska. Przedstawiając się teraz mężczyźnie stojącemu przed nim, cały się zmobilizował.
– Jestem szeryf David Mountebank.
Mężczyzna wyciągnął rękę.
– Nazywam się James Quinlan, szeryfie. A to Susan Brandon. Dwie godziny temu to my razem znaleźliśmy ciało.
– Witam, pani Brandon.
– Może pan usiądzie, szeryfie?
Skinął głową, zdjął kapelusz i spoczął na miękkich poduszkach kanapy.
– Cove się zmieniło – powiedział, rozglądając się po salonie Amabel, jakby znalazł się w sklepie wypełnionym współczesną grafiką, której nie trawił. – Wydaje się, że za każdym razem, kiedy tu przyjeżdżam, wygląda coraz lepiej. Co pan o tym sądzi?
– Nie wiem – odparł Quinlan. – Jestem z Los Angeles.
– A pani tutaj mieszka, pani Brandon? Jeśli tak, to z pewnością jest pani najmłodszą latoroślą w tym mieście, chociaż niedaleko stąd, bliżej autostrady, powstaje coś w rodzaju nowej dzielnicy. Nie rozumiem, jak ludzie mogą chcieć mieszkać w pobliżu autostrady. Nie odwiedzają Cove, chyba że wpadną na lody, tak przynajmniej słyszałem.
– Nie, szeryfie. Przyjechałam do ciotki. Na krótkie wakacje. Jestem z Missouri.
Szeryf Mountebank zapisał to sobie w notesie, potem wyprostował się na kanapie, przejechał rękami po kolanach i powiedział: – Lekarz sądowy jest w domu doktora Spivera i bada zwłoki kobiety. Musiała być w wodzie jakiś czas, moim zdaniem co najmniej osiem godzin.
– Wiem, kiedy zginęła – rzekła Sally.
Szeryf tylko uśmiechnął się do niej, czekając na resztę. To był jego zwyczaj: czekać, a wtedy na pewno wszystko, co chciał usłyszeć, popłynie z ust rozmówcy, który będzie mówił, żeby tylko przerwać ciszę.
Tym razem nie musiał czekać długo, bowiem Susan Brandon nie mogła się doczekać, żeby mu opowiedzieć wszystko o krzykach, o tym, jak pierwszej nocy ciotka przekonała ją, że to tylko zawodzenie wiatru, ale że wczorajszej nocy wiedziała, po prostu wiedziała, iż był to krzyk kobiety, wrzask bólu, a potem ten ostatni krzyk… no tak, ktoś ją zabił.
– Która to była godzina? Pamięta pani, pani Brandon?
– Było pięć po drugiej w nocy, szeryfie. Wtedy moja ciotka zeszła ze mną i zadzwoniła do wielebnego Vorheesa.
– Telefonowała do Hala Vorheesa?
– Tak, Stwierdziła, że jest tu chyba najmłodszym mężczyzną i najsprawniejszym fizycznie. Przyprowadził ze sobą trzech starszych mężczyzn. Szukali, ale nic nie udało im się znaleźć.
– To pewnie ta sama grupka, która była u doktora Spivera. Siedzieli i tylko patrzyli jeden na drugiego. Tego typu wydarzenia naprawdę wywołują silne poruszenie w miasteczkach takich jak Cove.
David Mountebank zapisał ich nazwiska. Nagle, nie łagodząc głosu, zapytał:
– Dlaczego nosi pani czarną perukę, pani Brandon?
Bez chwili, namysłu odpowiedziała:
– Przechodzę chemoterapię, szeryfie. Jestem prawie łysa.
– Przykro mi.
– W porządku.
W tym właśnie momencie Quinlan zrozumiał, że nigdy nie wolno mu nie doceniać Sally Brainerd. Nie zdziwiło go specjalnie, że szeryf zauważył perukę. Prawdę powiedziawszy, wyglądała po prostu śmiesznie. W tych włosach czarnych jak grzech przypominała Elvirę, Panią Ciemności. Nie, była wręcz bledsza niż Elvira. Na Óuinlanie wywarło wrażenie samo pytanie szeryfa o perukę. Może gdzieś tam istniała wątła szansa na poznanie tożsamości zabitej kobiety i jej mordercy. Zobaczył, że David Mountebank nie jest głupi.
– Doktor Spiver uważa, że to tylko tragiczny wypadek – odezwał się szeryf, jednocześnie bez przerwy notując coś ołówkiem w swoim notesie.
– Poczciwy doktor jest prawie zupełnie ślepy – odparł James. – Z równym powodzeniem zamiast zabitej kobiety mógłby badać nogę od stołu.
– Cóż, wygląda na to, że doktor za szybko ocenił sprawę. Powiedział, że nie wyobraża sobie, aby ktoś mógł chcieć ją zabić, chyba żeby to był ktoś z zewnątrz. To znaczy ktoś nie mieszkający przy autostradzie 101A. Pozostali czterej mężczyźni nic nie wiedzieli. Domyślam się, że przyszli, aby wesprzeć doktora moralnie. A pan, panie Quinlan, czy jest pan tu służbowo?
Quinlan opowiedział mu o starszym małżeństwie, którego poszukiwał. Nie wspomniał słowem o kłamstwach mieszkańców miasteczka.
– Ponad trzy lata temu – mruknął szeryf, patrząc na wiszący nad głową Sally obraz Amabel, utrzymany w tonacji jasnożółtej, kremowej i bladego błękitu, pozbawiony konkretnych kształtów, a jednak ładny.
– Tak. Pewnie za dużo czasu upłynęło, żeby coś znaleźć, ale ich syn chciał jeszcze raz spróbować. Obrałem Cove na swoją kwaterę główną, najpierw poszukam czegoś tutaj, a później będę stąd robił wypady.
– Wie pan co, panie Quinlan? Kiedy wrócę do mojego biura, też mogę czegoś poszukać. Jestem szeryfem zaledwie od dwóch lat. Sprawdzę, co poprzedni szeryf miał na ten temat do powiedzenia.
– Będę bardzo wdzięczny.
Rozległo się pukanie do frontowych drzwi. Potem drzwi się otworzyły i do salonu wkroczył niewysoki, szczupły mężczyzna. Na nosie miał okulary w drucianej oprawce, a na głowie filcowy kapelusz z miękkim rondem. Zdjął kapelusz, skinął głową szeryfowi i ukłonił się Sally.
– Witam szeryfie, dzień dobry pani. – Potem spojrzał na Quinlana i wbił w niego wzrok, jak mały piesek, który tylko czeka na polecenie swojego pana, aby rzucić się na mastodonta.
Ouinlan wyciągnął rękę.
– Quinlan.
– Jestem biegłym lekarzem. Szeryfie, już zabieramy ciało. Chciałem tylko dać panu wstępny raport. – Tu przerwał teatralnie. Quinlan znał dobrze te chwyty i uśmiechnął się. Wiele razy widział już podobne sceny. Lekarze sądowi rzadko miewali swoje pięć minut. To była ich jedyna szansa, żeby zabłysnąć i ten człowiek robił wszystko, żeby olśnić obecnych w pokoju.
– Tak, Ponser? Mów szybko.
Nazwisko nie mówiło tyle, co nazwisko Mountebank, ale było dość interesujące. Quinlan zerknął na Sally, która wpatrywała się w czubki swoich butów. Jednak przysłuchiwała się rozmowie; widział, jak cała zesztywniała, czuł nieomal drżenie powietrza wokół i niej.
– Ktoś ją udusił – radośnie obwieścił Ponser. – Sprawa jest dość oczywista, ale na sto procent będę pewny dopiero po otrzymaniu wyników autopsji. Być może zabójca sądził, że jeśli ciało będzie przebywało w wodzie, ślady nie będą takie wyraźne, ale mylii się. Z drugiej jednak strony, gdyby fale nie wyrzuciły jej na brzeg, jej ciało nigdy nie zostałoby znalezione i problem byłby czysto teoretyczny.
– Tego właśnie chcieli – powiedziała Sally. – Nie chcieli, aby ją znaleziono. Nawet gdyby fale wyrzuciły ją na brzeg, ile osób schodzi tamtędy w dół? Wszyscy tu mieszkający to starzy ludzie. Zejście tamtędy jest niebezpieczne. Mieli pecha, że znaleźliśmy ją z Jamesem.
– Z pewnością – zgodził się szeryf. Wstał. – Pani Brandon, czy spróbowałaby pani określić kierunek i odległość, z jakich dobiegały słyszane przez panią krzyki? Czy dobiegały z tego samego miejsca zarówno pierwszej, jak i drugiej nocy?
Читать дальше