– Bardzo celne pytanie – wolno powiedziała Sally. – Taka informacja z pewnością może pomóc. I pierwszej, i drugiej nocy krzyki dochodziły gdzieś z bliska, chyba że krzyczała naprawdę bardzo głośno. Wydaje mi się, że w obu przypadkach krzyk dobiegał z drugiej strony drogi. I z niewielkiej odległości, naprawdę bardzo małej – tak przynajmniej mi się wydaje.
– Naprzeciwko tego domu wzdłuż ulicy stoi cały szereg ślicznych, małych domków. Na pewno ktoś musiał coś słyszeć. Oto moja wizytówka, na wypadek gdyby przypomniała sobie pani coś jeszcze. Proszę dzwonić w każdej chwili.
Potrząsnął dłonią Quinlana.
– Wie pan, nie mogę zrozumieć, dlaczego ktoś więził tę kobietę.
– Więził? – rzekła Sally, wbijając wzrok w szeryfa.
– Naturalnie, proszę pani. Gdyby nie przetrzymywano jej wbrew woli, to czy słyszałaby pani krzyki przez dwie noce? Zabójca więził ją z jakiegoś powodu, tak ważnego, że zamordował ją dopiero drugiej nocy, kiedy udało jej się uwolnić i znów zaczęła krzyczeć. Zadaję sobie tylko pytanie, po co kogoś więzić, skoro nie zamierza się go sprzątnąć? Może myślał o okupie i dlatego zachował ją przy życiu? A może przez cały czas zamierzał ją zabić? Może to wariat? Nie mam pojęcia, ale się dowiem. Nie słyszałem, żeby ktoś ostatnio zaginął. Tyle pozostaje pytań. Kiedy tylko będziemy mieli fotografię zamordowanej, moi ludzie zaczną przeczesywać okolicę jak armia mrówek. Naprawdę mam nadzieję, że pochodziła stąd.
– To z pewnością znacznie ułatwiłoby panu pracę – rzucił Quinlan. – Jeśli znajdą się jacyś krewni albo mąż, znajdą się też dziesiątki motywów zbrodni.
– Tak, panie Quinlan, to niewątpliwie prawda.
– Nie ma nic lepszego niż dobra zagadka kryminalna, żeby w człowieku raźniej zaczęła krążyć krew.
– Wolę moją zagadkę niż pańską, panie Quinlan. Odnalezienie po trzech latach dwóch osób nie jest zbyt prawdopodobne. Cóż, będę się zbierał. Miio mi było panią poznać, pani Brandon.
Kiedy szli do drzwi, odezwał się do Quinlana.
– Jeśli zaś chodzi o zamordowaną kobietę, dowiem się, kto ją więził, a wtedy zobaczymy, jaki mógł być motyw tak brutalnego zabójstwa. Zastanawia mnie, dlaczego jej ciało zrzucono do morza.
– A nie zakopano w ziemi?
– Właśnie. Wie pan, co sobie myślę? Otóż moim zdaniem ktoś wpadł w szał, że się uwolniła. Ktoś był tak wściekły, że ją zabii i po prostu zrzucił do wody, jak śmieć. Bardzo chcę go dopaść.
– Na pana miejscu też bym chciał, szeryfie. Myślę, że pana domysły mogą być słuszne.
– Długo pan zostanie w miasteczku, panie Quinlan?
– Jeszcze jakiś tydzień.
– A pani Brandon?
– Nie wiem, szeryfie.
– Nieprzyjemna sprawa z tym nowotworem.
– Tak, nieprzyjemna.
– Ale wyzdrowieje?
– Jej lekarze zdają się w to wierzyć.
Szeryf David Mountebank uścisnął dłoń Quinlana, skinął głową Sally – która, chociaż mówili cicho, słyszała każde słowo – i oddalił się. Sally zainteresowało, dlaczego ciotka wyszła przed przybyciem szeryfa. Amabel powiedziała jedynie:
– Czemu szeryf miałby chcieć ze mną rozmawiać? Nic nie wiem.
– Ale przecież słyszałaś krzyki, Amabel.
– Nie, dziecino, to ty je słyszałaś. Ani przez chwilę nie wierzyłam, że to są krzyki. Nie chcesz chyba, żebym cię nazwała kłamczucha w obliczu przedstawiciela prawa?
Powiedziawszy to, wyszła. Teraz Sally zwróciła się do Ouinlana.
– Szeryf nie jest głupi.
– Nie, nie jest. Ale tobie udało się go oszukać z tą całą chemoterapią. Gdzie jest twoja ciotka?
– Nie wiem. Wyszła.
– Przecież wiedziała, że przyjdzie szeryf.
– Tak, ale powiedziała, że nic nie wie. Oświadczyła, że nie słyszała żadnych krzyków, a nie chce mnie przedstawiać w złym świetle, gdyby musiała mu to powiedzieć.
– To znaczy, żeby nie wyszło, iż jesteś histeryczką albo kłamczucha?
– Otóż to. Gdy będzie z nim rozmawiała, prawdopodobnie mu nakłamie. Kocha mnie. Nie chciałaby mnie skrzywdzić.
Ale nie kocha wystarczająco mocno, żeby teraz dla niej skłamać, pomyślał Quinlan. Dziwna rodzina.
– Żadnych nowych telefonów?
Sally potrząsnęła głową, odruchowo przenosząc wzrok na aparat telefoniczny, stojący na stoliczku koło lampy.
– Ktoś jednak wie, że jesteś tutaj.
– Tak, ktoś wie.
Porzucił ten temat. Nie chciał jej przyciskać do muru, przynajmniej nie w tej chwili. Dość już przeszła jak na jeden dzień. A nie załamała się. Trzymała się dzielnie.
– Dumny jestem z ciebie – powiedział bez namysłu.
Popatrzyła na niego, mrugając oczami. Ciągle stał w drzwiach wejściowych i z rękami założonymi na piersiach opierał się o ścianę.
– Jesteś ze mnie dumny? Dlaczego?
Wzruszył ramionami i podszedł do niej.
– Jesteś cywilem, ale się nie poddajesz.
Gdyby tylko wiedział, pomyślała, pocierając miejsce po obrączce, tak ciasnej i paraliżującej.
– Sally, co się stało?
Poderwała się na nogi.
– Nic, James, zupełnie nic. Jesteś głodny?
Nie był, ale ona musiała być, jeśli ten kawałek zeschniętej grzanki był jedynym posiłkiem, który tego dnia zjadła.
– Wróćmy do Thelmy i zobaczmy, co tam mają – powiedział, a ona przystała na propozycję. Nie chciała być sama. Nie chciała zostać sama w tym domu.
Staruszka siedziała w jadalni, siorbiąc gęstą zupę jarzynową. Otwarty pamiętnik trzymała na kolanach okładką do góry, wieczne pióro leżało obok talerza. Co, u diabła, pisze w tym pamiętniku? Co mogło być tak cholernie interesującego? Na ich widok staruszka ryknęła:
– Martho, przynieś moje zęby! Bez zębów nie mogę być dobrą gospodynią.
Zamknęła usta i nie odezwała się słowem, dopóki biedna Martha nie wbiegła do jadalni i nie podała jej sztucznej szczęki. Thelma odwróciła się, potem odkręciła z powrotem i obdarzyła ich szerokim uśmiechem porcelanowego uzębienia.
– No, co ja słyszę o jakichś zwłokach, które znaleźliście?
– Jesteśmy głodni – powiedział James. – Jest jakaś szansa na zupę?
– Martho, przynieś dwa talerze twojej jarzynowej! – zawołała Thelma.
Wskazała im dwa miejsca naprzeciwko siebie. Zwróciła wzrok na Sally, która nie miała na głowie peruki.
– To ty jesteś siostrzenicą Amabel, prawda?
Sally kiwnęła głową.
– Tak, proszę pani. Miło mi panią poznać.
Staruszka prychnęła.
– Tylko się zastanawiasz, czemu jeszcze żyję. Ale nadal żyję i dbam o to, aby codziennie informować o tym doktora Spivera. Trzy lata temu ogłosił mnie zmarłą, wiecie?
Quinlan wiedział. Wyobrażał sobie, że każdy o tym słyszał, dziesiątki razy. Jednak uśmiechnął się i potrząsnął głową. Sięgnął pod stół i ścisnął Salły za rękę. Zesztywniała, zaraz jednak poczuł, że się rozluźnia. Świetnie, pomyślał, zaczyna mi ufać. I od razu poczuł się jak bydlę.
Martha rozłożyła przed nimi nakrycia i podała dwa talerze zupy.
– Wokół Marthy stale kręcili się jacyś mężczyźni, ale zawsze byli to łajdacy. Interesowało ich tylko jej gotowanie. Co zrobiłaś z młodym Edem, Martho? Ugotowałaś coś dla niego, czy też zażądałaś, żeby najpierw poszedł z tobą do łóżka?
Martha tylko potrząsnęła głową.
– Thelmo, tylko wprawiasz w zakłopotanie panienkę Sally.
– Mnie również – rzucił Quinlan, biorąc do ust łyżkę pełną zupy. – Martho – powiedział – nie jestem łajdakiem i na pewno się z tobą ożenię. Zrobię dla ciebie wszystko.
Читать дальше