– Naprawdę bardzo bym chciał, żebyś mi opowiedziała o Harve i Marge Jensenach, Thelmo. Zdarzenie miało miejsce zaledwie trzy lata temu, a ty masz najbystrzejszy umysł w całym miasteczku. A może było w nich coś ciekawego i opisałaś ich w swoich pamiętnikach. Jak ci się wydaje?
– To prawda, chłopcze. Z pewnością jestem by strzejsza niż biedna Martha, która nie potrafi zliczyć do trzech. I nigdy nie zostawi w spokoju swoich pereł. Już co najmniej trzy razy kupowałam jej nowe. A teraz pozwalam jej myśleć, że to ja dzwoniłam do Sally. Lubię jej dokuczać. Życie nabiera rumieńców, kiedy Martha trzepocze się jak żagiel na wietrze. Przykro mi, ale nie pamiętam żadnego Harve ani żadnej Marge.
– Wiecie – wtrąciła Sally – tamten telefon mógł być miejscowy. Głos brzmiał tak wyraźnie.
– Sądzisz, dziewczyno, że zadzwoniłam do ciebie, a potem udawałam twojego ojca? Pomysł mi się podoba, ale nie ma sposobu, żebym mogła zdobyć taśmę z nagraniem głosu twojego tatusia. Zresztą, kogo to interesuje?
– Przyznajesz więc, że wiesz, kim jestem?
– Pewnie, że wiem. Strasznie dużo czasu straciłaś, żeby to zrozumieć. Nie ma powodów do zmartwienia, Sally, nikomu nie powiem. Nie trzeba chyba mówić, co wyprawiałyby okoliczne półgłówki na wieść o tym, że jesteś córką tego zamordowanego, sławnego prawnika. Nie, nikomu nie powiem, nawet Marcie.
Martha wniosła herbatę miętową i talerz wypełniony pół tuzinem podsmażonych kiełbasek. Pływały na talerzu w kałuży tłuszczu. Sally i Quinlan wbili wzrok w talerz.
Thelma zachichotała.
– W chwili śmierci chcę mieć najwyższy poziom cholesterolu w historii. Zmusiłam doktora Spivera do obietnicy, że gdy opuszczę swą doczesną powłokę, sprawdzi mi cholesterol. Chcę się znaleźć w księdze rekordów.
– Chyba już ci niewiele brakuje – rzekł Quinlan.
– Nie sądzę – powiedziała Martha, stojąca w gotowości po lewej stronie Thelmy. – Już od wielu lat tak jada. Sherry Vorhees powiada, że Thelma przeżyje nas wszystkich. Twierdzi, że nawet jej mąż, wielebny Hal, nie ma przy Thelmie najmniejszych szans. Już teraz posapuje, a ma zaledwie sześćdziesiąt osiem lat i nie jest gruby. Dziwne, prawda? Thelma zastanawia się, kto odprawi za nią mszę pogrzebową, jeśli wielebny Hal nie dożyje.
– A co Sherry może wiedzieć? – zapytała Thelma, żując jedną z tłustych kiełbasek. – Podejrzewam, że byłaby szczęśliwsza, gdyby wielebny Hal odszedł z tego świata i otrzymał należną sobie zapłatę, chociaż nie wiem, czy uznałby ją za sprawiedliwą. Mógłby na przykład wylądować w piekle i zastanawiałby się, jak to się mogło stać, jeśli był takim świętym człowiekiem. W większości przypadków Hal zachowuje się bardzo rozsądnie. Dopiero kiedy znajdzie się koło jakiejś samotnej kobiety, zaczyna coś mruczeć o grzechu, piekle i pokusach ciała. Chyba uważa, że seks jest grzechem i z rzadka dotyka swojej żony. Nic dziwnego, że nie mają dzieci. Nawet jednego. Wyobraźcie to sobie. Trudno uwierzyć, bo w końcu jest mężczyzną. Tak czy inaczej, nieszczęsna Sherry tylko popija swoją mrożoną herbatę, poprawia uczesanie i sprzedaje lody.
– Czy coś jest z nią nie tak? – zadała pytanie Sally, zastanawiając się, czy przyjęcie u Mad Hattera mogło być bardziej niesamowite niż śniadanie w towarzystwie Thelmy Nettro. – Dlaczego go nie rzuciła, jeśli była z nim nieszczęśliwa? – Tak, podobnie jak ty, tyle że za późno. Tłuszcz wokół kiełbasek powoli zaczynał się ścinać.
– Ta jej mrożona herbata, którą popija, naprawdę jest tanim białym winem. Nie mam pojęcia, jak jej wątroba wytrzymuje przez te wszystkie lata.
Sally nerwowo przełknęła ślinę i odwróciła wzrok od kiełbasek.
– Amabel opowiadała mi, że po otwarciu Sklepu z Najwspanialszymi Lodami Świata przechowywałyście lody w trumnach Ralpha Keatona.
– To prawda. To był pomysł Hellen, żony Ralpha, która miała przepis. To ona wymyśliła, żebyśmy otworzyli lodziarnię. Była wtedy wstydliwą kruszyną, popadającą w przerażenie, gdy tylko miała coś powiedzieć. Jeśli Ralph krzyknął, chowała się za meble. Teraz się zmieniła, mówi pewnym głosem, a kiedy nie podobają jej się poczynania Ralpha, każe mu dać spokój. A wszystko to dzięki przepisowi na lody. Naprawdę rozkwitła dzięki sukcesowi z lodami. Biedny stary Ralph. Potrzebne mu zajęcie, a nikt z nas nie chce umrzeć dla jego przyjemności. Sądzę, że ma nadzieję, iż mąż tej zmarłej kobiety poprosi go o pochówek żony.
Sally nie mogła tego dłużej znieść. Podniosła się, spróbowała uśmiechnąć i rzekła:
– Dziękuję za śniadanie, Thelmo. Muszę już iść do domu. Amabel na pewno się o mnie martwi.
– Martha zadzwoniła i poinformowała ją, że jesteś tutaj z Jamesem. Nie musiała dodawać nic więcej.
– Podziękuję Marcie – grzecznie powiedziała Sally. Poczekała na Jamesa. Na dworze padało, dzień był szary i ponury.
– Cholera – mruknął James. Wrócił do sieni i wziął parasol. Kiedy już szli ulicą, powiedział: – Idę o zakład, że staruszkowie grają w karty w sklepie Purna Daviesa. Nie potrafię sobie wyobrazić, żeby złamali codzienny rytuał.
– Szeryf Mountebank dowie się, kim naprawdę jestem, James. To tylko kwestia czasu.
– Nie wydaje mi się. Prawdopodobnie widział twoje zdjęcie w telewizji, ale od tego momentu upłynął już co najmniej tydzień. Nie skojarzy sobie.
– Jestem przekonana, że władze roześlą wszędzie moją podobiznę.
– To prowadzi donikąd, Sally. Rozesłanie zdjęć do wszystkich biur szeryfa i policji w całym kraju za dużo kosztuje. Nie martw się tym. Szeryf nie ma o niczym pojęcia. Sposób, w jaki odpowiadałaś na pytania, rozwiał wszelkie jego wątpliwości.
Miał oczy tak szare, jak padający deszcz. Nie patrzył na nią, ale prosto przed siebie, trzymał ją pod rękę.
– Uważaj na kałużę.
Szybko ominęła wodę.
– W tym deszczu miasto nie wygląda już tak czarująco, prawda? Main Street podobna jest do starej, porzuconej dekoracji hollywoodzkiej, szarej i zapomnianej, gdzie nikt nigdy nie mieszkał.
– Nie martw się, Sally.
– Może masz rację. Jesteś żonaty?
– Nie. Uważaj, gdzie stawiasz nogi.
– Dobrze. Czy kiedyś byłeś żonaty?
– Raz. Nie wyszło.
– Zastanawiam się, czy w ogóle istnieją udane małżeństwa,
– Jesteś ekspertem?
Zaskoczył ją sarkazm w jego głosie, ale potaknęła.
– Troszeczkę. Małżeństwo moich rodziców nie funkcjonowało za dobrze, a teraz… nie, nieważne. Mnie też się nie układało. Mój świat niemal w stu procentach składał się z tego małżeństwa, i wszystko się zepsuło.
Przechodzili koło sklepu Purna Daviesa. Quinlan uśmiechnął się i wziął ją za rękę.
– Chodź, wejdziemy i zobaczymy, co tam porabiają nasi staruszkowie. Chciałbym ich osobiście zapytać, czy to prawda, że nikt nic nie słyszał tamtej nocy, kiedy została zamordowana ta nieszczęsna kobieta.
Purn Davies, Hunker Dawson, Gus Eisner i Ralph Keaton siedzieli wokół beczki, tocząc karcianą rozgrywkę. W kominku, ślicznym antyku, sprawiającym wrażenie raczej dekoracji niż funkcjonalnego sprzętu, buzował ogień. Kiedy Quinlan i Sally wchodzili do środka, dzwonek nad drzwiami zabrzęczał.
– Ale mokro – powiedział Quinlan, strząsając wodę z parasola. – Jak leci?
W odpowiedzi usłyszał dwa mruknięcia i jedno „w porządku", po czym Purn Davies odłożył swoje karty figurami do stołu i wstał, żeby się z nimi przywitać.
– Co mogę dla was zrobić?
– Czy poznał pan już siostrzenicę Amabel Perdy, Sally St. John?
Читать дальше