– Kim jesteś? – zapytał.
James zastygł. Potem wyjął z szafki trzy filiżanki i spodeczki.
– Szeryfie, lubisz z cukrem czy z mlekiem?
– Nie.
– A może brandy? Dodam trochę do herbaty Sally.
– Nie, dziękuję. Odpowiedz mi, Quinlan. Nie ma mowy, absolutnie, żebyś był prywatnym detektywem. Jesteś za dobry. Przeszedłeś najlepsze możliwe szkolenie. Masz doświadczenie. Wiesz, jak się zachować w sytuacji, w której normalny prywatny detektyw straciłby głowę.
– Cholera – powiedział James. Wyciągnął portfel i otworzył go. – Agent specjalny James Quinlan, szeryfie. FBI. Miło mi pana poznać.
– Kurczę – rzekł David. – Jesteś tutaj incognito. O co, do diabła, chodzi?
James nalał do filiżanki z herbatą warstwę brandy, grubą na palec. Uśmiechnął się, kiedy szeryf wyciągnął rękę.
– Nie, poczekaj chwilę. To chcę dać Sally. Chcę mieć pewność, że wytrwa. Jest cywilem. To było dla niej niezwykle trudne. Z pewnością to rozumiesz.
– Tak. Poczekam tu na ciebie, Quinlan.
James był z powrotem niemal natychmiast i zobaczył szeryfa z rękami opartymi o blat, wyglądającego przez kuchenne okno, znajdujące się nad zlewem. Szeryf był wysokim mężczyzną, typem smukłego, długonogiego biegacza. Mógł być zaledwie o kilka lat starszy od Jamesa. Emanowało z niego pełne skupienie, coś, co sprawiało, że ludzie chcieli z nim rozmawiać. James podziwiał tę cechę, ale sam nie zamierzał się przed szeryfem otwierać. Zaczynał lubić Davida Mountebanka, nie miał jednak zamiaru kierować się emocjami.
Quinlan odezwał się cicho, nie chcąc przestraszyć szeryfa.
– Zasnęła. Przykryłem ją jednym z afgańskich kocyków Araabel. Ale zachowujmy się cicho, dobrze, szeryfie?
David Mountebank odwrócił się powoli i obdarzył Quinlana cieniem uśmiechu.
– Mów do mnie David. Co się dzieje, u diabła? Czemu tu przyjechałeś?
– Tak naprawdę wcale nie jestem tu po to, aby wyjaśnić sprawę Marge i Harve Jensenow – powiedział spokojnie Quinlan. – To tylko pretekst. Niemniej ich zniknięcie pozostaje zagadką. I nie tylko ich zniknięcie. Miałeś rację. Poprzedni szeryf przesłał wszystko FBI, w tym sprawozdania na temat zaginięcia dwóch innych osób – motocyklisty i jego dziewczyny. W innych miastach na wybrzeżu zrobiono to samo. Powstała całkiem opasła teczka dotycząca ludzi, którzy po prostu zniknęli gdzieś w tej okolicy. Niewątpliwie Jensenowie byli pierwsi, więc trzymam się ich przypadku. Powiedziałem wszystkim, że jestem prywatnym detektywem, żeby nie przestraszyć tych staruszków. Pomyśleliby nie wiadomo co, gdyby wiedzieli, że agent FBI jest wśród nich i Bóg wie co robi.
– Dobry pretekst, bo prawdziwy. Nie sądzę, żebyś chciał mi powiedzieć, co się naprawdę dzieje?
– Nie mogę, przynajmniej jeszcze nie teraz. Czy chwilowo możesz się czuć usatysfakcjonowany tym, co już wiesz?
– Chyba będę musiał. Czy odkryłeś już coś związanego ze sprawą Jensenów?
– Tak. Wszyscy ci szanowani staruszkowie w rozmowie ze mną kłamali. Możesz to sobie wyobrazić? Twoich rodziców czy dziadków, kłamiących w tak niewinnej sprawie, jak para staruszków w wozie turystycznym, która przyjechała do miasteczka prawdopodobnie po to jedynie, żeby kupić Najwspanialsze Lody Świata?
– No dobrze. Pamiętają więc Harve i Marge Jensenów, ale boją się o tym mówić, boją się, że zostaną wplątani w całą sprawę. Czemu nie przyszedłeś prosto do mnie? Nie powiedziałeś, kim jesteś i że to poufne?
– Chciałem zachować wszystko w tajemnicy tak długo, jak tylko było to możliwe. Tak było łatwiej. – Quinlan wzruszył ramionami. – Otóż gdybym nic nie znalazł, nie wyrządziłbym nikomu krzywdy. A kto wie, może udałoby mi się odkryć coś na temat tych wszystkich zaginionych staruszków.
– Udałoby ci się utrzymać w tajemnicy przede mną swoją tożsamość, gdyby nie śmierć dwóch osób. Po prostu jesteś za dobry, za dobrze wyszkolony. – David Mountebank westchnął, upił duży łyk wzmocnionej brandy herbaty, którą podał mu James, lekko zadrżał, po czym z uśmiechem poklepał się po brzuchu. – Taka herbata przywraca człowiekowi optymizm.
– Tak – zgodził się Quinlan.
– A co robisz z Sally Brandon?
– Można powiedzieć, że wpadliśmy na siebie od razu pierwszego dnia mojego tu pobytu. Lubię ją. Nie zasługuje na całe to nieszczęście.
– To więcej niż nieszczęście. Widok ciała tej kobiety, ciskanego na skały u podnóża urwiska, każdego mógł przyprawić o koszmarne sny do końca życia. Ale jeszcze gorsze było znalezienie doktora Spivera z odstrzeloną połową głowy.
David upił następny łyk herbaty.
– Na pewno nie zapomnę tego lekarstwa. Sądzisz, że jest szansa, aby obie te śmierci były powiązane z prowadzoną przez FBI sprawą tajemniczego zaginięcia Harve i Marge Jensenów oraz pozostałych?
– To zbyt daleko posunięte spekulacje, nawet jak dla mojego pokrętnego umysłu, ale dość zastanawiające jest to wszystko, prawda?
Znów się wyślizguje, pomyślał David bez urazy. Byl zręczny, uprzejmy i nie zamierzał z niczym się wygadać. Niemożliwością byłoby coś z niego wydusić. Ciekawił go prawdziwy powód jego tutaj obecności. Cóż, Quinlan powie mu, gdy uzna, że już pora.
David odezwał się spokojnie:
– Wiem, że mi nie powiesz, czemu naprawdę tu przyjechałeś, ale mam teraz tyle własnych problemów, że nie będę się tym gryzł. Rób, co masz do zrobienia, a jeśli będziesz mógł mi pomóc, albo ja tobie, pamiętaj o moim istnieniu.
– Dziękuję, Davidzie. Doceniam to. Cove to interesujące miasteczko, nie uważasz?
– Teraz tak. Powinieneś je zobaczyć trzy czy cztery lata temu. Wszystko było zrujnowane, opuszczone, pozostali sami starcy. Wszyscy młodzi wynieśli się z miasta tak szybko, jak tylko mogli. A potem dobrobyt. Cokolwiek zrobili, wszystko było przeprowadzone dobrze, doskonałe zaplanowane. Może zmarł,, krewny któregoś z nich, zapisując miastu w testamencie wór pieniędzy. Cokolwiek by to było, teraz miasteczko jest bardzo przyjemne. Tak, świetny dowód na to, że ludzie mogą stanąć na nogi, jeśli tylko dobrze pomyślą. Trzeba ich za to szanować.
David odstawił pustą filiżankę do zlewu.
– Cóż, wracam do domu doktora Spivera. Absolutnie nic tam nie znalazłem, Quinlan.
– Zadzwonię, jeśli coś odkryję.
– Nie będę prowadził otwartego dochodzenia. Właśnie zrozumiałem, że obie te śmierci naprawdę musiały mocno dotknąć mieszkańców miasteczka. A tu nagle ja oskarżam któregoś z nich,, że więził kobietę, a potem ją zabił. Ba, sądziłem nawet, że tych czterech staruszków wiedziało o śmierci doktora Spivera, zanim wyraziliście gotowość wezwania go do Hunkera Dawsona, że może mieli coś wspólnego z tą śmiercią. Czyste wariactwo. To poczciwi ludzie. Chcę wyjaśnić sprawę najszybciej, jak tylko się da.
– Tak jak już powiedziałem, jeśli tylko coś znajdę, dam ci znać.
David nie wiedział, czy ma w to uwierzyć, ale Quinlan sprawiał wrażenie szczerego. Cóż, powinien. Został wyszkolony przez najlepszych z najlepszych. David miał kuzyna, Toma Neibbera, którego wyrzucono z Quantico we wczesnych latach osiemdziesiątych, po zaliczeniu czterech z szesnastu tygodni kursu. Zawsze uważał, że kuzyn miał wszystkie potrzebne kwalifikacje, ale i tak nie przebrnął przez szkolenie.
W drzwiach kuchni David odwrócił się.
– Śmieszna rzecz, ale nie do uniknięcia. Sally nie spodziewała się mnie. Ktoś, kto zabił Laurę Strather, już wcześniej ją więził. Gdyby tamtej pierwszej nocy Sally nie słyszała krzyku kobiety, można się założyć, że nikt inny by go nie słyszał, i dokładnie tak to wyglądało. Gdybyście z Sally nie wybrali się na spacer nad urwisko, ciało tej kobiety nigdy nie zostałoby znalezione. Nie byłoby żadnej zbrodni. Nic, może tylko następne doniesienie o zaginięciu, złożone przez męża. Ale doktor Spiver to zupełnie inna sprawa. Mordercy nie obchodziło, czy ciało zostanie odnalezione, po prostu nie dbał o to.
Читать дальше