A więc to był koszmar związany z pobytem w zakładzie leczniczym, a przynajmniej tak to wyglądało. Brzmiało bardzo sadystycznie i seksualnie. Co tam się, u diabła, działo? Głaskał jej włosy, plecy, przez cały czas mówiąc coś do niej, mówiąc, mówiąc.
Okropny, zachłystujący się oddech dziewczyny zaczął się uspokajać. Dostała czkawki. Opadła na plecy i przeciągnęła ręką po nosie. Na chwilę przymknęła oczy, a potem zaczęła się trząść.
– Nie, Sally, przestań. Jestem tutaj, wszystko dobrze. Rozluźnij się, właśnie tak. Po prostu uspokój oddech. Dobrze, dokładnie tak. – Gładził ją po plecach, czując jak drżenie powoli zamiera. Boże, co jej się śniło? Wspomnienia, zmieszane z ułudą potrafią być okropne.
– Co ci zrobił? – Mówił powoli i cicho, gdzieś koło jej skroni. – Możesz mi powiedzieć. Kiedy o tym opowiesz, koszmar szybciej minie.
Zaczęła szeptać, wtulona w jego szyję.
– Przyjeżdżał co najmniej dwa razy w tygodniu i zawsze zdejmował ze mnie ubranie, patrzył na mnie, dotykał i opowiadał o tym, co robił tego dnia i o kobietach, które posiadł. Ludzie obserwowali wszystko przez szybę w drzwiach, stale ci sami ludzie, jakby mieli abonament. To było straszne, ale większość czasu po prostu tam leżałam, bo mój mózg nie funkcjonował. Ale tamtego razu bolało tak bardzo, że moje myśli i uczucia skoncentrowały się, pozwalając mi odczuć upokorzenie, więc próbowałam uciec od niego, walczyć z nim, ale on nie przestawał mnie bić, najpierw ręką, potem pasem. Sprawiało mu przyjemność, że zaczęłam krwawić. Powiedział mi, że może kiedyś, kiedy na to zasłużę, wejdzie we mnie. Miałam się nie martwić, bo nie miał dodatniego wyniku testu na HIV, chociaż i tak bym się nie martwiła, bo jestem kompletną wariatką. Tak właśnie powiedział: „Nie będziesz nic pamiętać, prawda, Sally, bo jesteś kompletną wariatką".
Quinlan był tak napięty, że gdyby ktoś go stuknął, rozpadłby się na miliard kawałeczków, tymczasem Salły leżała na nim bezwładnie, oddychając ciszej, spokojniej. Miał rację. Opowiedzenie wszystkiego głośno sprawiło jej ulgę, ale nie jemu, na miły Bóg, nie jemu.
Czy mogła sobie to wszystko wyobrazić? Długo nie mógł nic powiedzieć. Wreszcie rzekł:
– Czy to twój mąż ci to zrobił, Sally?
Spała, czuł na piersiach jej równy, spokojny oddech. Dopiero wtedy zauważył, że ma na sobie tylko krótkie spodenki. Kogo to mogło obchodzić? Odchylił ją nieco i usiłował się od niej odsunąć. Ku jego radości i zakłopotaniu mocno zacisnęła ręce na jego karku.
– Nie, proszę, nie – powiedziała zaspana.
Ułożył się na wznak u jej boku, przytulając jej twarz do swojego ramienia. Tego nie zaplanowałem, pomyślał, patrząc w sufit. Oddychała głęboko, nogę miała opartą na jego brzuchu, jej ręka spoczywała na jego piersi. Gdyby ta dłoń albo noga leżała odrobinę niżej, byłby w sporym kłopocie.
I tak był już w dużym kłopocie. Pocałował ją w czoło, przytulił mocniej do siebie i zamknął oczy. Przynajmniej ten drań jej nie zgwałcił. Ale bił ją.
Nieoczekiwanie zasnął.
– No tak – mruknął pod nosem Quinlan, podnosząc się. Przed oknem sypialni Sally w domu Amabel widniały dwa śliczne ślady męskich butów oraz, co ważniejsze, głębokie odciski, pozostawione przez nogi drabiny w ziemi.
Na ziemi leżały gałązki, połamane przez kogoś, kto musiał poruszać się w pośpiechu, targając ze sobą tę przeklętą drabinę. Quinlan znów przykucnął i zmierzył ślady butów. Rozmiar jedenaście, prawie takie, jakie on sam nosił. Zdjął swój mokasyn i ostrożnie przyłożył do zagłębienia. Pasował niemal idealnie. A więc jedenaście i pół.
Ślady były dość głębokie, co wskazywało na to, iż nie był to mały człowiek, pewnie jakieś metr osiemdziesiąt wzrostu, ważący około dziewięćdziesięciu kilogramów. Coś koło tego. Przyjrzał się dokładniej, mierząc palcami głębokość śladów. Dziwne, jeden odcisk był głębszy. Mężczyzna utykał? Nie wiadomo. Może to zwykły przypadek.
– Znalazłeś coś, Quinlan? – To pytanie padło z ust Davida Mountebanka. Ubrany w odprasowany mundur i ogolony sprawiał wrażenie w pełni wypoczętego.
Było zaledwie wpół do siódmej rano.
– Rozważasz ucieczkę z Sally Brandon?
Diabli nadali, pomyślał Quinlan, podnosząc się z wolna.
– Prawdę mówiąc ostatniej nocy ktoś usiłował dostać się do domu i bardzo przestraszył Sally. Natomiast jeśli cię to interesuje, to Sally powinna jeszcze spać w pokoju na wieży u Thelmy, w moim pokoju.
– Ktoś próbował się włamać?
– Coś w tym rodzaju. Sally obudziła się i zobaczyła twarz mężczyzny w oknie. Przestraszyła się śmiertelnie.
Kiedy zaczęła krzyczeć, człowiek za oknem musiał się równie śmiertelnie przerazić, bo natychmiast zniknął.
David Mountebank oparł się o kant domu Amabel. Ściany wyglądały, jakby je odmalowano nie dawniej niż pól roku temu. Ciemnozielor y pas wokół okien był bardzo świeży.
– Co tu się naprawdę dzieje, Quinlan?
James westchnął.
– Nie rnogę ci powiedzieć. Nazwijmy to sprawą bezpieczeństwa narodowego, David.
– Mam ochotę nazwać to mydleniem oczu.
– Nie mogę ci powiedzieć – powtórzył Ouinlan. Napotkał wzrok Davida. Nawet nie drgnął. Nie drgnąłby nawet wtedy, gdyby David wymierzył w niego broń.
– Dobra – powiedział wreszcie David. – Niech będzie po twojemu, przynajmniej na razie. Dajesz słowo, że to nie ma nic wspólnego z tymi dwoma morderstwami?
– Nie ma. Im dłużej się zastanawiam, tym bardziej wydaje mi się, że śmierć tej kobiety wiąże się z zaginięciem Harve i Marge Jensenów przed tizema laty, chociaż jeszcze wczoraj powiedziałem ci, że nie mogę sobie tego wyobrazić. Nie wiem, o co w tym chodzi, ale coś mi tutaj śmierdzi. Muszę przetrawić jeszcze parę rzeczy. Na razie to tylko moja intuicja, ale nauczyłem się jej nie lekceważyć. Te sprawy w jakiś sposób są ze sobą powiązane. Nie mam jedynie pojęcia, w jaki sposób i dlaczego. Zaś co do Sally, Davidzie, zostaw ją. Będę ci bardzo zobowiązany, jeśli dasz spokój.
– Miały miejsce aż dwa morderstwa, Quinlan.
– Doktor Spiver?
– Właśnie. Dzwonił do mnie ekspert medyczny z Portland, kobieta przeszkolona w San Francisco, która naprawdę zna się na swojej robocie. Żeby wszędzie byli lekarze sądowi, którzy wiedzą, co robią. Wczoraj późną nocą przesiaiem jej zwłoki, a ona, niech jej Bóg to wynagrodzi, zgodziła się natychmiast przeprowadzić sekcję. Stwierdziła, że żadnym cudem nie mógł się usadowić w bujanym fotelu, wsadzić do ust lufy i pociągnąć za cyngiel.
– To podważa teorię, że doktor Spiver zamordował tamtą kobietę, a potem czuł się tak winny, że sam się zabił.
– Możemy tę teorię wyrzucić na śmietnik.
– Wiesz, na co mi to wszystko wygląda? Może ktoś naprawdę wierzył, że wszyscy będą uważać, iż doktor Spiver popełnił samobójstwo. Może jakaś starsza osoba, nie mająca pojęcia o tym, co potrafi wykryć dobry lekarz sądowy. W końcu twój człowiek, Ponser, nie umiał powiedzieć nic konkretnego. Miałeś szczęście, że ta lekarka z Portland jest taka dobra.
– Chyba masz rację. – David Mountebank westchnął. – Mamy więc zabójcę chodzącego na wolności, a ja jestem w ślepym zaułku i nie wiem, co począć. Moi ludzie rozmawiali z każdym w tym przeklętym miasteczku i, tak jak w przypadku Laury Strather, nikt nic nie wie. Nadal nie mogę uwierzyć, że ktoś z mieszkańców może być wmieszany w tę sprawę.
Читать дальше