Miał wrażenie, jakby za koszulę wślizgnął mu się zimny węgorz, zsunął się po plecach i wjechał między nogi. Stał przed obrazem i wpatrywał się weń w taki sam sposób, jak wcześniej Tibbles. Był wstrząśnięty, kompletnie niezdolny do myślenia.
Powoli podszedł do malowidła. Bez wątpienia był to ten sam obraz. Po prawej stronie ramy znajdowało się wyszczerbienie, a w rogu były wyraźne inicjały GSW. Tym razem jednak nie istniało żadne wyjaśnienie, jakim sposobem obraz mógł wrócić na ścianę. Julia na pewno nie przywiozłaby go z domu aukcyjnego, nie uprzedzając o tym. A nawet gdyby to zrobiła i pan Mariti wpuściłby ją do mieszkania – czego na pewno nie zrobił – nie zawieszałaby malowidła na ścianie.
Usiadł na zapadniętym „tronie”, a Tibbles wskoczyła mu na kolana i zaczęła obwąchiwać krawat. Prawdopodobnie czuła wieloletnie ślady moussace. Jim delikatnie pogłaskał jej nierówno odrastające futerko.
Wiszący nad kominkiem Robert H. Vane w dalszym ciągu ukrywał głowę pod czarnym materiałem, pierścień z czaszką nadal jarzył mu się na palcu. Jim mógł sobie jedynie wyobrażać, jak wygląda jego twarz. Jest triumfująca? Ironiczna? A może Vane patrzy nieruchomym wzrokiem jak na swoim fotograficznym autoportrecie, ukazującym człowieka, który obserwował innych ludzi, ale nigdy do nich nie dołączył?
Nagle zadzwonił dzwonek u drzwi. Jim opuścił Tibbles na podłogę i poszedł otworzyć. Pod drzwiami stała Eleanor – w czarnym golfie i czarnych spiczastych butach.
– Jim… mam nadzieję, że nie przeszkadzam. Musiałam sprawdzić.
– Sprawdzić? Co sprawdzić?
Rozejrzała się po pokoju.
– Słyszałam straszne hałasy i łomoty, dobiegające z twojego mieszkania. Myślałam, że przesuwasz meble. Zadzwoniłam do drzwi, ale nie reagowałeś. Chciałam otworzyć moim kluczem, ale hałasy umilkły. Obserwowałam przez jakiś czas drzwi, na wypadek, gdyby to byli złodzieje, nikt jednak nie wyszedł.
– O której to było godzinie?
– Nie wiem dokładnie. Chyba o trzeciej po południu, coś koło tego.
Jim skinął głową w kierunku portretu.
– Podejrzewam, że to był pan Robert H. Vane. Wieszał się sam na ścianie.
– O mój Boże…
– Dziś rano zawiozłem obraz do domu aukcyjnego przy Rodeo Drive. Moja znajoma, Julia Fox, obejrzała go i powiedziała, że spróbuje go sprzedać. Zostawiłem obraz u niej i pojechałem do szkoły, ale wrócił…
Eleanor podeszła do malowidła, przyciskając dłoń do ust.
– W końcu Rodeo Drive to tylko piętnaście kilometrów stąd. Kotom i psom zdarza się wędrować po kilkaset, aby wrócić do właściciela. Piętnaście kilometrów to nic.
– Nie ma się z czego śmiać – mruknęła Eleanor.
– A kto się śmieje? Nie mogę się tego cholerstwa pozbyć!
– Nie uda ci się.
– Naprawdę? Zaniosę go zaraz do piwnicy, rozwalę na kawałki i wsadzę do pieca. Zobaczymy, czy po takim potraktowaniu uda mu się wrócić na ścianę.
– Jim, ja mówię poważnie… nie radziłabym ci tego robić. Minionej nocy o mało cię nie zabił.
– To nie żaden „on”, tylko zwykły obraz!
– Nie rozumiesz – powiedziała Eleanor, ale Jim poszedł już do kuchni, ze stojącego obok zlewu drewnianego bloku wyjął duży nóż i wrócił z nim do salonu. – Jim, proszę cię, to tylko wszystko pogorszy…
– To obraz, Eleanor. Nic więcej.
– Wiesz, że to nieprawda! Sam widziałeś! To obraz, w którym zamknięta jest ludzka dusza!
Jim podciągnął fotel do kominka, wszedł na siedzenie i zamachnął się nożem, celując w zakrytą czarnym materiałem głowę Roberta H. Vane’a.
– Jim! Nie!
Ale Jim wbił już nóż w obraz – i w tym samym momencie oślepił go niesamowicie jaskrawy błysk. Uderzenie gorąca pchnęło go z taką siłą, że uderzył plecami o kanapę i zderzył się z nocnym stolikiem, zrzucając z łoskotem lampkę.
Leżał na plecach – osmalony, pozbawiony tchu, oślepiony. Eleanor uklękła obok i uniosła mu głowę.
– Jim, nic ci nie jest?
– Nic nie widzę – szepnął. Miał wrażenie, że wargi ma trzy razy grubsze niż zwykle. – Nie mogę oddychać…
Eleanor pomogła mu wstać. Obił sobie plecy o bok kanapy, a uderzając o podłogę, zrobił sobie siniaka na lewym barku. Twarz go piekła i czuł smród swoich spalonych włosów. Eleanor podprowadziła go do jednego z plecionych krzeseł, by usiadł. Widział jedynie pomarańczowy, tańczący powidok materiału zakrywającego głowę Roberta H. Vane’a.
– Chcesz się czegoś napić? – spytała Eleanor.
Skinął głową, więc włożyła mu w dłoń puszkę piwa. Upił trzy łyki lodowatego płynu i musiał przestać pić, bo zabolało go podniebienie.
– Widzisz coś?
Zakaszlał i pokręcił głową. Przypomniał mu się wiersz Edgara Lee Mastersa Butch Weldy - o człowieku, obok którego wybuchła benzyna i którego oczy „usmażyły się na chrupko jak dwa jajka”.
– Twoje brwi… – powiedziała Eleanor, delikatnie gładząc go po czole.
– Co z nimi?
– Zniknęły. Włosy z przodu też wyglądają trochę szczeciniaste.
– Jezu… – Wyciągnął palcami kąciki oczu, sprawdzając widzenie po bokach, na szczęście stopniowo wracało. Z lewej strony widział już kawałek kanapy i jedną z poduszek, a z prawej ościeżnicą i włosy Eleanor.
– Ostrzegałam cię. Mamy do czynienia z potężnym duchem. Do tego straszliwie złym.
Jim pomacał brwi. Eleanor miała rację: zostały z nich jedynie resztki. Odwrócił się ku niej i zamrugał, potem jeszcze raz i w końcu udało mu się dostrzec jej twarz, choć jeszcze nie widział jej zbyt wyraźnie.
– Chyba już wszystko w porządku… odzyskuję wzrok.
– Nie dostałeś pełnego błysku. Vane nie mógł unieść materiału nad głowę, bo wbiłeś nóż. To cię uratowało.
– Jak to „nie mógł unieść materiału”? Eleanor, to nie jest ani żywy człowiek, ani prawdziwy materiał. To obraz.
– Tak i nie…
Przez chwilę milczała, jakby zastanawiała się, od czego zacząć.
– Wiesz o tym wszystkim znacznie więcej, niż mówisz, prawda? – mruknął Jim.
– Wiem tylko tyle, ile powiedział mi Giovanni Boschetto.
– Masz na myśli stryja Vinniego? Sądziłem, że nigdy z nim dłużej nie rozmawiałaś.
Eleanor odsunęła włosy z czoła.
– Nie rozmawiałam, ale mieszkam w tym budynku tylko dlatego, że oni chcieli, abym była pod ręką, gdyby Giovanni kiedykolwiek potrzebował pomocy. Myślisz, że stać mnie na takie mieszkanie?
– „Oni”? Jacy „oni”?
– Benandanti. Właściciele budynku.
– Dlaczego Giovanni Boschetto miałby potrzebować twojej pomocy?
– Bo jestem wrażliwa. Bo mogę się komunikować ze zjawami.
– Chodziło o jakieś szczególne zjawy?
– Tak. W przypadku Roberta H. Vane’a. Giovanni Boschetto próbował zrobić to samo co ty. – Skinęła głową w kierunku obrazu. – Pozbyć się tego.
– Najwyraźniej mu się nie udało.
– Nie, choć próbował pozbyć się tego obrazu kilkanaście frazy. Raz zabrał go na Mauretanię i wrzucił do wody pośrodku oceanu. Innym razem zawiózł go do Doliny Śmierci, ale obraz zawsze wracał. Jakimś sposobem odkrył jednak, co robić, aby duch Vane’a nie wydostawał się na zewnątrz.
– Co trzeba robić?
– Nie powiedział. Nikomu nie ufał, nawet mnie. Uważał, że jeżeli się tego dowiem, duch Vane’a może wniknąć do mojego umysłu i namówić mnie, abym go uwolniła. Zanim znalazł sposób na zatrzymanie Vane’a w obrazie, jego duch często z niego wychodził, zwłaszcza nocą, w taki sam sposób, w jaki wydobył się wczoraj, i podpalał ludziom łóżka.
Читать дальше