Usiadła na materacu, sprawiając, że podniósł się kurz. Przesunęła się w jedną i drugą stronę, a potem wstała.
– Przykro mi, szeryfie, nie wiem. Pamiętam, że tamtego dnia zamierzałam wyjechać. Nigdy wcześniej nie byłam tak rozgniewana. Miałam chęć zabić… – Zakryła usta drżącą ręką.
– Przestań, Casey. – Podszedł i otoczył ramionami jej szczupłe barki. Dygotała w jego objęciach. Wciągnął powietrze. Pachniała deszczem i kwiatami. Jeszcze raz głęboko zaczerpnął tchu, a potem delikatnie się odsunął.
– To już skończone. Odsiedziałaś swoje. Przestań przepraszać.
Jej zielone oczy rozświetliły ponury szary pokój.
– Czy tak jest, szeryfie? Czy może to tylko następna iluzja? Sądzę, że sprawa zostanie zamknięta, gdy wszystko sobie przypomnę.
Parker zerknął przez brudną szybę i zauważył, że deszcz zdążył osłabnąć, ulewa przeszła w mżawkę.
– A więc musimy nad tym popracować.
* * *
– Rana może rwać, kiedy środek znieczulający przestanie działać. Jeśli tak będzie, zażyj lekarstwo. – Blake podał Casey małą kopertę wypełnioną białymi tabletkami.
– Czuję się świetnie, naprawdę. Jestem pewna, że przeżyję.
– Szeryfie, zabiorę ją do domu. Jestem wdzięczny za to, że pan ją przywiózł. – Blake wymienił uścisk ręki z Rolandem.
– Zwyczajna rzecz. No więc, Casey – rzucił szeryf, zanim opuścił gabinet Blake’a – jeśli zapragniesz coś zbadać, proszę, zadzwoń do mnie. Przyjadę po ciebie. – Uniósł lekko kapelusz i wyszedł.
– Pewnie – powiedziała do zamkniętych drzwi. Współczuła szeryfowi, choć nie wiedziała dlaczego. Wydawał się smutny, kiedy wiózł ją do gabinetu doktora Huntera.
Blake wręczył jej swój płaszcz kąpielowy, żeby go nałożyła, dopóki nie wyschnie jej odzież.
– Mam pytanie – zawołała z pralni przylegającej do kuchni. – Chodzi mi o szeryfa Parkera. Czy ma żonę i dzieci, kogoś bliskiego? Wydaje się taki… nieobecny myślami.
– Nie jest towarzyski. Nigdy nie był. Jeśli chodzi o małżeństwo, to wydaje mi się, że jak dotąd nie zdecydował się na ożenek. Dlaczego pytasz?
Wyszła z pralni, mając na sobie ciepłe, wysuszone ubranie.
– Pomyślałam, że może był tam z powodu… cóż, z powodu mnie i tego, co się kiedyś stało. Nawet tak powiedział.
Blake podał jej telefon po tym, jak wystukał numer.
– Flora. Będzie się martwić.
– O cholera! Zapomniałam. I tak przez całe życie… Julie, to ja, Casey. Poszłam na spacer. Nie, naprawdę czuję się świetnie. Powiedz Florze, żeby nie dzwoniła do szeryfa. Jestem teraz u Blake’a. Podwiezie mnie do domu. – Uniosła brwi po następnym pytaniu.
– Obiad?
Pokazał jej uniesiony kciuk.
– Uhm, tak, chętnie zostanie. W porządku. I dziękuję, Julie.
Casey oddała telefon Blake’owi.
– Julie prosiła, bym ci powiedziała, że Flora przyrządziła to, co najbardziej lubisz. Duszoną wołowinę.
– A więc jedźmy. Porozmawiamy po drodze.
* * *
Robert chodził tam i z powrotem po pustym biurze. Zjawił się pół godziny przed czasem, żeby zaznajomić się z rozkładem pomieszczeń. Wszystko wydawało się w porządku. Pragnął, aby jego klientka się pośpieszyła. Miał ważniejsze rzeczy do zrobienia.
Na przykład znalezienie Dewitta, który nabrał go poprzedniego wieczoru. Robert nie lubił Normy oraz sytuacji, kiedy robiono go w konia. Zachodził w głowę, dlaczego ten wypierdek zadał sobie trud umówienia się z nim na spotkanie. Czy ta obłąkana panna Edwards otworzyła jadaczkę, czy też drogi doktor wciągał go w gierki? Najprawdopodobniej to drugie, pomyślał, gdy przecinał rozległą przestrzeń pustego wielopokojowego biura. Wyjrzał przez okno na trzydziestym szóstym piętrze. Samochody szczelnie zapełniały Peachtree. Błyskawicznie wjeżdżały na pasy ruchu i je opuszczały, i Robert zastanawiał się przez chwilę, jak by to było wejść przed jeden z nich. Albo popchnąć kogoś pod koła.
Próbował przejechać Casey Edwards, ale mu się nie udało. Może powinien inaczej się do tego zabrać. Gdzie, do diabła, była jego potencjalna kontrahentka? Czy nie wiedziała, że jest zapracowanym człowiekiem?
Popatrzył w stronę wiszącego na ścianie zegara, który zostawił ostatni najemca. Jeszcze pięć minut, potem wyjdzie.
Nie potrzebował już tego gówna. Handel nieruchomościami szedł coraz gorzej. Pocieszył się myślą, że już wkrótce zwinie interes.
Właśnie miał wyjść, kiedy usłyszał pukanie do drzwi.
Kobieta w wieku około pięćdziesięciu pięciu lat, ubrana w elegancki granatowy kostium i buty pod kolor, wyciągnęła rękę na powitanie.
– Helen Bishop. Pan na pewno jest Robertem?
– Tak. – Otworzył drzwi i odsunął się na bok.
– Potrzebuję powierzchni biurowej, i to szybko. – Helen przeszła się po pokoju, zatrzymując się raz, żeby się rozejrzeć. – Ta wygląda na wystarczająco dużą, a cena jest właściwa. Peachtree Center 1 to dobry adres. Załatwmy to.
Roberta zaciekawiła ta kobieta. Czy pod wymodelowaną w salonie fryzurą pani Bishop kryła się jakaś tajemnica?
– Czy chciałaby pani przejrzeć warunki najmu? Mam je tutaj. – Przekartkował plik papierów w swojej teczce.
– Nie. Jeśli umowa jest standardowa, jestem pewna, że wszystko pójdzie świetnie. Chciałabym zacząć się wprowadzać jutro z samego rana. – Powiedziała to wszystko, wypisując czek. Kiedy Robert zobaczył, że zapłaciła czynsz z góry za cały rok, postanowił trzymać gębę na kłódkę, ale był ciekawy. Dlaczego tak szybko chciała przejąć biuro w tym budynku, skoro umówiła się z nim na spotkanie wiele tygodni wcześniej?
– Tak, jest standardowa – potwierdził. Dał jej do podpisania wymagane papiery, potem włożył je z powrotem do swojej teczki.
Wyciągnęła do niego dłoń.
– Dobrze się robi z tobą interesy, Robercie. – Uścisnęła jego rękę w zaskakująco kobiecy sposób.
– I nawzajem. Jestem pewien, że nie będzie mi pani miała za złe, jeśli teraz już wyjdę. Umówiłem się na jeszcze jedno spotkanie w tym budynku i jestem spóźniony.
– Oczywiście. – Nowa najemczyni wsunęła swoje egzemplarze umowy do torebki i zostawiła go samego z jego myślami.
Cała transakcja nie trwała dłużej niż pięć minut. Robertowi się to podobało. Ta kobieta, kimkolwiek była, przypominała mu jego samego.
Skłamał, kiedy powiedział, że umówił się na kolejne spotkanie w Peachtree Center. Nie miał pojęcia, dlaczego. Prawdopodobnie chodziło mu o to, aby ta bardzo zajęta kobieta pomyślała, że jest jednym z wielu czekających na niego klientów. Boże, dlaczego potrzebował ciągłego dowartościowywania się? Czego brakowało w jego życiu? Większość mężczyzn by mu zazdrościła. Dom rodzinny Normy, teraz jego dom, mógł równać się z rezydencją każdego bogacza. Lamborghini, jaguar, klasyczna corvette, do tego trzy bmw, a także mercedes Normy. Jego ubrania były szyte na miarę. Należeli z Normą do The Oaks, jednego z najwspanialszych klubów w Brunswicku. Posiadał rzeczy, których zgromadzenie zajmowało większości mężczyzn całe życie. A on nigdy nie był do końca zadowolony. Wiedział, czego mu brakowało. I na Boga, będzie to miał bez względu na wszystko. Co przypomniało mu znów o Dewitcie. W żadnym razie nie pozwoli się zastraszać temu doktorowi.
Drzwi windy otworzyły się z sykiem i Robert szybko wyszedł. Nienawidził tych cholernych urządzeń; nigdy nie było wiadomo, kiedy się utknie. Nie żeby mu się to przytrafiło, ale słyszał o ludziach, którzy naprawdę umarli zatrzaśnięci w windach.
Читать дальше