Chusteczką osuszył jej mokrą twarz, szukając źródła krwawienia.
Na jej prawej skroni zobaczył świeżą ranę, mającą mniej więcej pięć centymetrów długości. Wyciągnął prędko latarkę z kieszeni na biodrze i poświecił nią, żeby lepiej się przyjrzeć.
Rana wydawała się głęboka. Powinien zabrać ją do szpitala albo przynajmniej do Blake’a, żeby lekarz założył szwy.
Ale wtedy będzie musiał odpowiedzieć na pytania. Była to ostatnia rzecz, jakiej pragnął.
Casey miotała się, jakby miała gorączkę. Do diabła, może była chora, a on o tym nie wiedział. I dlaczego, do jasnej cholery, tu przyszła? A przede wszystkim dlaczego, do diabła, on sam tu przyszedł?
Pozna odpowiedzi, jak tylko dziewczyna zacznie składnie myśleć. Oczyścił jej ranę, jak umiał najlepiej.
– Co… gdzie jestem?
Parker odgarnął mokre włosy Casey i nadal uciskał jej ranę.
– Już dobrze. Jesteś ze mną. Nie pozwolę, żeby cokolwiek ci się stało – powiedział, mając nadzieję, że tym razem naprawdę do tego nie dopuści.
Casey usiadła, opierając się o ścianę. Patrzył, jak skupia uwagę na pokoju, i zobaczył w jej oczach pytania.
– Szeryfie? – odezwała się słabym głosem.
– Tak. Musisz leżeć nieruchomo, jesteś ranna.
Spojrzenie zielonych oczu stało się badawcze.
– Co mi się stało? Dlaczego pan tu jest?
– Myślę, że wiatr oderwał skrzydło okiennicy i trafiło cię w skroń głowy.
– Tak, wiatr. Ale… Nie! Zobaczyłam cień, kiedy otworzyłam drzwi. Potem zapadła ciemność. – Usiadła na łóżku. Krwawienie ustało. Wyjęła chusteczkę higieniczną z kieszeni spodni i przesunęła nią po ranie.
– Muszę zabrać cię do szpitala albo przynajmniej do doktora Huntera, żeby cię obejrzał. Rana jest dość głęboka.
– Nic mi nie będzie – powiedziała, zsuwając się wolno z brudnego materaca. Pochodziła po pokoju, podeszła do szafy, stanęła koło okna bez zasłony, po czym odezwała się poważnym tonem:
– To tu, prawda?
Nie musiał pytać, co ma na myśli.
– Tak, tutaj.
Odsunęła się od okna i zatrzymała w nogach łóżka.
Roland zobaczył, że Casey wpatruje się w plamy na materacu, i zdał sobie sprawę, jakie to było głupie, że przyniósł ją akurat do tego pokoju.
Przeniosła na niego wzrok.
– Szeryfie, czy mogłabym pobyć tu przez chwilę sama?
Nie sądził, żeby leżało w jej interesie pozostawienie jej w tym pokoju, ale już i tak nawalił, kiedy ją akurat tu przyniósł. Co złego mogło się stać, jeśli spędziłaby parę minut sama?
– Pewnie.
Cicho wyszedł, modląc się, żeby jego decyzja była słuszna. Nie mógł pozwolić, nie pozwoli, aby stała się jej jeszcze jakaś krzywda.
Casey rozejrzała się po pokoju i próbowała sobie przypomnieć, jak to było mieszkać tu, spać, marzyć, zabić. Nie mogła.
Patrzyła na swój dawny pokój oczami obcej osoby.
Materac w pasy był zepchnięty na ścianę. Koło łóżka stał nocny stolik pokryty wieloletnim kurzem.
Spojrzała pod nogi. Drewnianej podłogi, kiedyś może lśniącej i gładkiej, nie było prawie widać spod warstwy mysich odchodów i brudu. Coś, co mogło przed laty uchodzić za narzutę, ciśnięte w nogach łóżka było tylko cienkim pasem tkaniny. Podniosła ten wytarty kawałek materiału i zobaczyła spłowiały deseń. Kaczki i króliki? Koc dziecka. Jej? Nie wiedziała.
Położyła go na miejsce i podeszła do szafy. Zawahała się.
Czy to było dziecko? Nie, to była młoda dziewczyna. Ściągała ubrania z wieszaków. I była rozgniewana. Dość rozgniewana, by zabić.
Stojąc w drzwiach szafy, wiedziała, że ta dziewczyna to ona sama. Nie chcąc zakłócać wspomnień, weszła do ciemnej szafy i zamknęła oczy.
Wpychała koszulki i parę dżinsów do swojej torby na książki. Musiała się śpieszyć.
Dzisiaj ucieknie z tego piekła. Pojedzie do Atlanty i wkrótce nie zostanie nawet cień. Wszystkie ślady po nim znikną. Przestała na chwilę się pakować i pomyślała o swoim planie. Czy było w nim coś niewłaściwego? Nie! Nie będzie się zastanawiać, czy powinna tak postąpić. Nikt przy zdrowych zmysłach nie mógłby jej potępić za to, co zamierzała zrobić.
Casey poczuła, że gorące Izy płyną jej po twarzy. Wstyd, strach i wściekłość, których doświadczyła jako młoda dziewczyna, powróciły z całą siłą. Tylko że tym razem wiedziała dlaczego. I tym razem rozumiała. Przypominała sobie stopniowo swoją przeszłość dokładnie tak, jak przewidywał doktor Macklin.
* * *
Roland wytężył słuch. Było cicho. Nie chciał jej przeszkadzać, ale musiał się upewnić, że nic jej nie jest, więc wspiął się po schodach.
Stała przy oknie. Wydawała się głęboko zamyślona. Cicho podszedł do niej i poprowadził ją do drzwi.
– Chodźmy stąd.
– Dobrze.
Zeszli ramię przy ramieniu schodami do pokoju od frontu. Parker szukał miejsca, gdzie mogliby usiąść, ale wszystko było brudne i zaśmiecone, tak że nie było gdzie.
Zdjął kurtkę i położył ją na najniższym schodku.
– Muszę wracać. Flora będzie się martwić – powiedziała Casey, siadając obok niego.
Przez chwilę myślał, że nadal jest oszołomiona po uderzeniu w głowę.
– Myślą, że drzemię w swoim pokoju – dodała. A jednak rozumowała logicznie!
– Poczekajmy, aż burza ucichnie, i wtedy możemy podrałować do mojego biura. Odwiozę cię do Łabędziego Domu.
– Podrałować? – zapytała Casey z lekkim uśmiechem.
Zaśmiał się.
– W taki sposób chłopak ze wsi mówi „iść”.
– Chłopak ze wsi? Nie domyśliłabym się.
Uśmiechnął się szeroko.
– Dzięki. To chyba niemożliwe.
– Nie wydaje się pan zbyt zadowolony z tego, że pochodzi pan ze wsi. Dlaczego? – zapytała Casey.
Czy mógł jej powiedzieć? Nie chodziło o to, że był z Ellajay. Czuł się podle dlatego, że zdradził wszystko, w co kiedyś wierzył.
Jego mama myślała, że wychowała go na mężczyznę z mocnym charakterem, prawego, a on był wielkim tchórzem. Gdyby wtedy choć w części był kimś takim, za kogo uważała go matka, nigdy by nie wszedł w układ z tym sukinsynem.
– Szeryfie?
– Nie mam żalu do losu o to, że jestem chłopakiem ze wsi. Rzecz w tym, że… lokalne układy utrudniają mi pracę, to wszystko.
– Cóż, to chyba normalne w tym zawodzie. Ale, szeryfie… – Urwała i wiedział, o co go zapyta. – Co pan tu właściwie robi?
– Tak jak ty mam niejasne wspomnienia z tamtego dnia. Pomyślałem, że powrót tutaj rozjaśni mi w głowie.
– I pomógł?
– I tak, i nie. – Nie wiedział, co jej powiedzieć. Przecież nie mógł się przyznać, że to on spartaczył całe dochodzenie. Że to przez jego fuszerkę trafiła do szpitala na dziesięć lat.
– Wiem, o czym pan mówi. – Jej spojrzenie znów stało się nieobecne. – Kiedy byłam na górze, osaczyły mnie wspomnienia, ale nadal nie wiem, dlaczego… zabiłam Ronniego.
Roland wiedział, że ryzykuje, zadając następne pytanie, ale właśnie uzmysłowił sobie, co go zaniepokoiło w tamtym pokoju.
– Casey, czy pamiętasz, na której połowie łóżka zwykle spałaś?
Popatrzyła na niego tak, jakby stracił rozum.
– Nie jestem pewna. Czy myśli pan, że to pomoże, jeśli spojrzę jeszcze raz? – Wstała i ruszyła na górę.
– Idę z tobą.
– Oczywiście.
Parker obserwował ją, gdy patrzyła na wypełniony włosiem wór na podłodze. Widział, że stara się skoncentrować.
Читать дальше