Jeżeli jeden koniec tunelu jest w świątyni, to drugi musi być na oddziale śledczym. Czekiści jeden po drugim znikają w budynku, że niby prowadzą dochodzenia. Jak co dzień mijają zasieki i drzwi pancerne, udają się do swoich sal i gabinetów. Nawet ich żony nie podejrzewają niczego. A z oddziału śledczego — myk, tunelem do świątyni. Na pewno tunelem przeciągnięto kable telefoniczne. By w razie czego w każdej chwili można było podnieść słuchawkę:
— Słucham! Przy aparacie. Oczywiście, że w biurze.
Podłączono przedłużacze do rządówki. Żeby o każdej porze dnia i nocy trzeźwym głosem odpowiedzieć na niespodziewany telefon z Moskwy:
— Na posterunku! Wykluczone, towarzyszu, nie mamy tutaj czasu na sen.
A więc wszystko jasne. Może w tych czy innych szczegółach trochę inaczej, ale zasadniczo właśnie tak: podziemny tunel.
Jak się dostać do zamurowanej świątyni?
XII
Obeszła wkoło, przymierzyła się tak i siak.
Od północy, jak zawsze, pnącza nieco rzadsze. Można się zbliżyć. Przy samym murze jest nawet kawałek łysiny ze wszystkich stron zarośniętej bzem. Trzy metry nad ziemią widać parapet, nad nim okno. Trzeba wskoczyć z rozbiegu, dwa metry wdrapać się po pionowym murze i uczepić kraty. Potem po kracie jak po drabinie, w górę. Okno ma ażurowe zwieńczenie. Trzeba się go chwycić i podciągnąć do rogu.
Cały dach okala szeroki gzyms. Jak pokonać okap? Nic trudnego. Wystarczy dostać się do rynny. Co prawda kompletnie przerdzewiała, ale w murze widać solidne zaczepy. Po tych śrubach można będzie wspiąć się na dach.
Sklepienie wznosi się piętrowo, w połowie jednej płaszczyzny zachodzi następna. Żeby się tylko nie ześliznąć, żeby nie przelecieć przez dach! Belki i stropy mogły już dawno przegnić. I żeby komuś na dole nie przyszło na myśl patrzeć w górę.
Po dachu do samej dzwonnicy. Tam jest już się czego chwycić. Ceglane występy, wysokie strzeliste okna. Szyb nie ma, ale kraty pozostały. Dalej w górę, jak po szczeblach, na sam szczyt. Tam, gdzie widnieje wielka dziura po pocisku artyleryjskim. To na pewno salwa Czerwonych z drugiego brzegu Wołgi. Nie było już do kogo walić, to przynajmniej w dzwonnicę.
Otwór nie jest duży. Człowiek normalnie zbudowany nie ma szans. Nastia przymierza się na różne sposoby. Powinna dać sobie radę. Na krawędziach otworu cegły nie trzymają się mocno. Trzeba będzie wyjąć z dziesięć sztuk i się przeciśnie.
Tylko co z cegłami. Wyrwiesz jedną, drugą — i co? W dół zrzucać, żeby gruchotały po dachu?
XIII
Nastia bierze ekwipunek jak na trening: czarny obcisły kombinezon, maska, angielskie buty na grubej podeszwie, plecak, dwie linki spadochronowe, latarka, nóż, pistolet, komplet wytrychów, manierka z wodą, suchy prowiant. Na podwórku znalazła kawałek żelastwa, coś jakby łom do podważania cegieł. Też do plecaka. Co jeszcze? Jeszcze rękawice. I niespodzianki dla piesków.
Wychodzi z głównego budynku.
Z przeciwka zbliża się Boczarow. Miły i łagodny. Nastia wie, że do tej pory Boczarow miał w zwyczaju spędzać parę dni w tygodniu w centralnym gmachu NKWD w Kujbyszewie, a resztę czasu w sektorze specjalnym. Ale ostatnio nie rusza się stąd na krok. Mówi, że dużo egzekucji, że inne zajęcia. Jakby bez niego nie potrafili strzelać.
Coś złagodniał Boczarow. Może wyczuł godnego siebie przeciwnika? Uśmiechnął się do Nasti. Kremlowska instrukcja zabrania zadawania pytań, dlatego rzuca ogólnie:
— No, jak?
— W porządku — uśmiecha się Nastia. — Ćwiczę się w szpiegowaniu.
I
Zahuczały dziarsko bębny, zaśpiewały skrzypce:
Kirow, chłop na schwał,
Widać jednak kiep,
To mu Stalin wyrychtował
Zgrabną kulkę w łeb!
Młoda kobieta w długiej sukni tańczy lekko, posuwiście. W głowie jej się nie kołuje. Pewnie też spadochroniarka. Kręci się w miejscu jak fryga. A wydaje się, że nogami w ogóle nie rusza. Długa spódnica wydyma się jak czasza spadochronu. A może raczej dmuchawiec. Wiruje i unosi się, odsłaniając szczupłe, smukłe nogi w czarnych pończochach. Kobieta obraca się bez przerwy, z zagadkowym uśmiechem na ustach. Właściwie nie tańczy w rytm muzyki, lecz muzyka dostosowuje się do jej tańca.
Ależ Boczarow ma orkiestrę! A przecież to zaledwie dziesięć osób. Skrzypce, bębny, bałałajki i gitary — ot, cały skład. Nastia zasłuchała się, oczarowana.
Melodia płynnie przeszła jedna w drugą i gruchnął taki kankan, jaki można usłyszeć tylko na zgniłym Zachodzie. Kankan to według “Słownika wyrazów obcych”:
…francuski taniec estradowy, odznaczający się nieprzyzwoitymi ruchami ciała… I już sześć dziewczyn ruszyło w tan, wyrzucając nogi wysoko w górę. Prawdziwe talenty!
Sala zapełnia się. Dym z papierosów płynie pod sufit. Hałas, zgiełk, wrzawa. Kelnerzy nalewają wódkę. Obiecali przysłać z Moskwy skrzynkę jakiejś najnowszej wódki na próbę. Ale coś jej nie widać i goście muszą się zadowolić Myśliwską.
Goście pojawiają się jak spod ziemi. Nastia obserwuje zabawę z galerii. Schodami nie da się zejść z dzwonnicy na salę. Od dawna zawalone z góry na dół pokruszonymi cegłami, kamieniami, tynkiem. Żelazne wrota są zupełnie zasypane. Minęło wiele lat, a nikt nie próbował ich otworzyć. Bo i po co? Nastia jeszcze za dnia wdrapała się po murze dzwonnicy, przecisnęła do środka przez wąski wykusz i zeszła na galeryjkę rozwalającymi się schodami. Dalej się już nie dało. W ciągu dnia cerkiew była pusta i ciemna, okna zamurowane, ledwie kilka promieni słońca przedarło się przez szczeliny w dachu.
Oczy przyzwyczaiły się do ciemności. Na galerii wszystko pokrywa warstwa kurzu. Każdy krok Nasti zostawia ślad. Znaczy że od dawna nie było tu nikogo. A więc i jej tu nikt nie odkryje.
Znalazła dobre miejsce. Pod wieczór na dole pojawiła się służba, zapaliła mnóstwo świec, włączyła kolorowe reflektory. Z nastaniem nocy sala zapełniła się ludźmi i zabawa rozpoczęła się na całego.
Nastia obserwowała wszystko z góry. Byle tylko nie kichnąć, bo kurz kręci w nosie. I serce łomocze ze strachu — tyle godzin wdrapywała się po cerkiewnym murze jak mrówka. Czy na pewno nikt nie zauważył?
II
Do tej pory Nastia wiedziała, że cerkwie świetnie służą za sale sportowe i magazyny zboża. Ale okazuje się, że dobre są też i do celów rozrywkowych. Oczywiście tajnych.
Najważniejsze, że mury takie grube. Tłumią każdy dźwięk. Wysokość świątyni też nie bez znaczenia, bo powietrze czystsze i zdrowsze. Dym z papierosów ulatuje pod sufit, a do sufitu kawał drogi.
I mnóstwo przestrzeni do tańca. I na stoły do gry. No i dla tych, co z rozchichotaną dziewczyną szukają ustronnego miejsca. Jak w remizie. Tyle tylko, że nikt się tutaj po mordzie nie leje.
A na środku sali gra się o wielkie stawki. Brzęczą monety. Czerwońce. Te z czasów Nikołaja i Aleksandra. I Lenina. Szeleszczą banknoty. Całe paczki banknotów. Nasze, rodzime, z wizerunkiem robotnika i czerwonoarmisty. I obce — zielone. Widać na nich Waszyngtona i różnych innych mądrali. Gra się rozkręca, dziewczyny tańczą, skrzypce łkają, gęstnieje słup dymu.
III
Sala powoli się zapełnia. A to kto? Pierwszy sekretarz komitetu obwodowego partii. I przewodniczący obwodowego komitetu wykonawczego. Żonom powiedzieli, że razem z towarzyszem Boczarowem w baraku śledczym rozplątują misterną sieć kontrrewolucji. No i są. Przy stołach gry. Jest i prokurator obwodowy. Przyszedł sprawdzić, czy wszystko zgodnie z prawem.
Читать дальше