A Nastia odpoczywa.
Krople dżdżu spływają po pochyłej szybie. Jakże będzie miło, gdy obudzi się pewnego dnia, a okno w dachu będzie przysypane śniegiem.
Ale tymczasem nie ma śniegu. Tylko deszcz w czarnym oknie. Krople bębnią po dachu, grzmi burza, wiatr wyje w kominie.
Zapukano do drzwi:
— Obiad.
VIII
Po Rewolucji Światowej ludzie będą mieć wspaniale życie. Żeby tylko dożyć. Zresztą przed Rewolucją Światową też nie jest najgorzej. Na talerzu — kromki gorącego białego pieczywa opieczonego na francuską modłę. W butelce schłodzone wino. Nie byle jakie. Chablis. Białe mięso na liściach sałaty — to wędzony bażant. Poza tym patera, a na niej pachnące jabłka, kaukaskie winogrona, delikatne morele. Poza tym srebrny dzbanek gorącej kawy. Ot, prosty, skromny posiłek.
Nastia nalała sobie wina, umoczyła wargi. Zamyśliła się. Siedzi na łóżku, oparta plecami o ścianę, kieliszek zastygł w pół drogi. Po raz pierwszy od wielu tygodni zafunduje sobie dzień prawdziwego wypoczynku: pięć godzin snu, może nawet sześć. Rano wstanie, powałęsa się po okolicznych lasach. A potem z powrotem do roboty, na wiele tygodni.
Szkopuł w tym, że umysł nie potrafi się wyłączyć. Dlatego stygnie pieczywo po francusku. Już zapomniała o wędzonym bażancie. Już zapomniała o winie w kieliszku. Ma ważniejszy problem na głowie.
Może by zadzwonić do kogoś? Może jest jakaś bratnia dusza, która już nie pracuje, ale jeszcze nie śpi?
— Operator, tu Strzelecka. Proszę pilnie wezwać Chołowanowa do mojego pokoju.
Rzuca słuchawkę. Ubiera się. Znowu za telefon:
— Skierujcie Chołowanowa nie do pokoju, a na salę.
— Nie ma go na miejscu.
— Przekażcie, jak tylko się pojawi.
IX
Korytarzem w dół. W ciemność. W oddali pali się w jakichś okienkach, ale między budynkami — choć oko wykol. Zacina deszcz, wiatr szarpie połami płaszcza. To nic, zaraz będzie budynek śledczy, a tam już tylko dwa kroki korytarzem, do swojej sali. Przecina królestwo profesora Pierziejewa. Można je ominąć idąc podwórkiem, ale Nastia zawsze woli przejść piwnicą ludożerców, zajrzeć do klatek.
Ludzi zawsze fascynuje śmierć. Ktoś wpadnie na ulicy pod samochód — od razu zbiegowisko. Pogapić się. Na co się gapicie? Jak to, na co?
Nastię, jak innych, też pociąga śmierć. Skoro można spojrzeć śmierci w oczy, to jak z tego nie skorzystać?
Toteż i korzysta…
X
W monasterze mówi się, że nocami Nastia Strzelecka przywołuje do siebie Gryfa. Do którego pokoju by go nie wezwała, tam on pędzi. Gdziekolwiek by się znajdował, cokolwiek by robił — rzuci wszystko i w te pędy do niej. O każdej porze dnia i nocy.
XI
Nastia wraca do sali, patrzy na ściany i nagle rozumie, jaki błąd popełniła.
Przystawia drabinę, zdziera wszystkie zdjęcia z plansz. Od samego sufitu.
XII
Chołowanow zjawił się rano o dziewiątej. Wchodzi i oczom nie wierzy. W sali wszystko poprzewracane. Pozdzierane fotografie walają się w strzępach. Ileż czasu ileż roboty na to poszło, a ta durna wszystko zniszczyła!
— Odbiło ci z przepracowania? Jak my to teraz odtworzymy?
— Nie ma po co. Trzeba budować zupełnie inaczej. Popełniliśmy zasadniczy błąd. Dla lepszej przejrzystości brałam duże fotografie, a trzeba brać małe: osiem na dwanaście.
— To na tych pod sufitem nie zobaczysz ni cholery!
— Jak trzeba będzie, to się zobaczy. Przystawi się drabinkę i się zobaczy. Powiem ci, w czym tkwi błąd. Brałam duże zdjęcia i na ścianie zmieściło się tylko kierownictwo NKWD. Na pozostałych ścianach i stojakach zarządy pokrewnych organizacji. Otrzymaliśmy wiele oddzielnych struktur. I to jest błąd. NKWD, Ludowy Komisariat Gospodarki Leśnej, Ludowy Komisariat Łączności, Zarząd Eksploatacji Złóż Złota, Główny Zarząd Budownictwa Ludowego Komisariatu Komunikacji, Zarząd Budowy Szos, Dalbud itd. itp. — to jest jedna, niepodzielna struktura. Jeden wielki organizm. Więc powinniśmy umieszczać wszystkich razem na jednej ścianie. Mniejsze zdjęcia, ale za to gęściej. Potem połączymy to wszystko nitkami… i otrzymamy całą strukturę jak na dłoni. Dopiero wtedy zobaczymy właściwy obraz tej potęgi.
I
W Chabarowsku wylądowali bladym świtem.
Chołowanow celowo wystartował z Irkucka nocą, by dotrzeć na miejsce wczesnym rankiem. Z karty lotu wynikało, że udają się tranzytem do Władywostoku. Taki fortel, żeby nie wywoływać paniki. Nie podrywać, jak nie trzeba, lokalnych władz. Samochód też wezwał Chołowanow nie z komitetu partii, tylko z pobliskiej jednostki. Po co zbędne zamieszanie?
Nastia przebrała się w kabinie, zrzuciła skafander polarny. Latem w Chabarowsku nie byłby to najbardziej odpowiedni strój. Teraz ma na sobie spódniczkę i bluzę mundurową ze szkarłatnymi wyłogami, w klapach emblematy: złoty sierp i młot, próby 575.
Zapięła pas, poprawiła kaburę na biodrze, sprawdziła zatrzask łańcuszka przy teczce. Teczka do lewej ręki, na przegubie stalowa bransoleta. Nikt nie wyrwie dokumentów, chyba że razem z ręką.
Podjechał samochód dowódcy pobliskiego pułku myśliwców: kierowca i dwóch uzbrojonych wartowników.
Nie wiedzą jeszcze, dokąd się udają, ani po co. Zwyczajnie, Chołowanow szepnął do słuchawki kilka odpowiednich słów i wóz podstawiono pod sam trap.
Jest też i dowódca pułku we własnej osobie.
— Co jeszcze mogę dla was zrobić? — Nie wzywali dowódcy pułku. Przygnał sam, żeby osobiście dopilnować, czy wszystko jest jak należy.
— Wszystko w jak najlepszym porządku. Możecie się odmeldować. Wracajcie do zajęć. Podwyższajcie gotowość bojową powierzonej wam przez władzę radziecką jednostki.
Nastia zajęła miejsce na tylnym siedzeniu:
— Do Dużego Domu.
II
Salutują wartownicy strzegący wejścia do Dużego Domu. Nastia trzyma w ręku taki papier, że nikt jej nie zatrzymuje dłużej niż na chwilę.
Schodami do góry, mija po drodze granitowy monolit: Lenin i Stalin na ławeczce.
Nastia zawczasu zapoznała się z rozkładem budynku, wszystkich schodów, korytarzy i pomieszczeń. Idzie wprost do gabinetu naczalstwa, nikogo nie pyta o drogę. Leciwa sekretarka zrywa się z miejsca, próbuje własnym ciałem zagrodzić wstęp do gabinetu. Nastia usuwa ją z drogi miękkim ruchem: kantem dłoni pod brodę, lekko do góry, łagodnie do tyłu. Leciwa dama bezwładnie ląduje na fotelu, Nastia mija ją — i do drzwi. Puka i, nie czekając na pozwolenie, naciska klamkę.
Zza biurka unosi się odpowiedzialny towarzysz. Oburzony. Nalany krwią: tak się tutaj nie wchodzi.
Uprzedzając wybuch gniewu, Nastia przedstawia się:
— Speckurier KC Strzelecka.
Odpowiedzialny towarzysz łagodnieje w oka mgnieniu. Nastia wręcza mu kopertę z pięcioma pieczęciami:
— Proszę pokwitować odbiór.
Koniec długopisu lekko drży. Odpowiedzialny towarzysz podpisuje się niepewnie. Zdenerwowany rozrywa kopertę.
— Kopertę proszę oddać, jest na niej wasze potwierdzenie odbioru.
— Oczywiście, a jakże, ma się rozumieć.
Chciałby jak najszybciej to przeczytać, ale nie, musi stracić ze dwie sekundy, żeby oddać kopertę tej pedantycznej zarazie.
Towarzysz pogrążył się w lekturze. Całkiem krótki dokument. Przeczytał.
Nie chciał wierzyć. Przeczytał jeszcze raz. Odzyskał pewność siebie.
— Moje gratulacje.
— Skąd wiecie, co tu jest?
— Jestem kurierem specjalnym KC, to wiem, co tam jest. Jest napisane, że towarzysz Stalin mianował was zastępcą ludowego komisarza spraw wewnętrznych.
Читать дальше