Fantastycznie usytuowano ten pałacyk. Z prawdziwą znajomością rzeczy. Tak powinno się stawiać pałace, żeby pod balkonami i galeryjkami rwąca rzeka przewalała się z łoskotem przez skały do krzyształowego jeziora, żeby wodny pył wodospadu przesłaniał wąwóz, a w dzień niepogody kłębił się śnieżną mgłą, połyskującą tęczą w promieniach słońca. Trzeba wybrać jezioro, w którym woda jest przejrzysta aż do głębi, gdzie widać każdy kamyk na dnie, każdą rybkę. Trzeba wybrać jezioro, gdzie na drugim, niedostępnym brzegu, prosto z przezroczystej wody wznoszą się bloki bordowego granitu, a z każdej skalnej półki wyrywają ku niebu złociste syberyjskie cedry. Trzeba wybrać miejsce, gdzie zapach żywicznej tajgi na dobre nasączył niebo i ziemię.
Nastia zrzuciła futrzane buty, kurtkę na wilczej sierści, grubą wełnianą bieliznę i lekką jedwabną. Wanna jest na dobrą sprawę małym basenikiem z masażem wodnym. Tuż obok sypialni jest mała fińska sauna. Jak cudowne jest móc po tylu godzinach mdlącej wibracji silników zrzucić z siebie ciężką odzież i dać nura w spienioną wodę. Jak dobrze jest zanurkować potem w lodowatym basenie. Położyć się w saunie na rozgrzanych deskach.
Chołowanow mógłby bez trudu pruć bez postoju w Nowosybirsku. Zdarzało mu się lecieć i czterdzieści osiem godzin bez odpoczynku. Specjalnie wymyślił ten nocleg, żeby oderwać Nastię od biurka. Przewietrzyć ją w przestworzach, napoić mroźnym powietrzem.
W leśnym pałacyku króluje cisza. Rzadko kiedy ktoś się tu zatrzymuje. Obsługa bardzo dyskretna. Tylko w pierwszej chwili zadali kilka pytań: Co na kolację? Czy będą oglądać filmy? Jakie? Czy trzeba tłumacza? O której budzenie? O której śniadanie? Co podać?
Potem obsługa zniknęła.
Cisza, jak w pustym statku kosmicznym. Tylko żywiczne polana trzaskają w kominku. Tylko zapach dymu powoduje lekki niepokój. Tylko odległy szum tajgi budzi niejasne wspomnienia.
Gryf i Nastia są sami. Mają w wyłącznym posiadaniu cały pałac. Całą Syberię. Całą noc.
I
W Chabarowsku wylądowali bladym świtem.
Chołowanow celowo wystartował z Irkucka nocą, by dotrzeć na miejsce wczesnym rankiem. Z karty lotu wynikało, że udają się tranzytem do Władywostoku. Taki fortel, żeby nie wywoływać paniki. Nie podrywać, jak nie trzeba, lokalnych władz. Samochód też wezwał Chołowanow nie z komitetu partii, tylko z pobliskiej jednostki. Po co zbędne zamieszanie?
Nastia przebrała się w kabinie, zrzuciła skafander polarny. Latem w Chabarowsku nie byłby to najbardziej odpowiedni strój. Teraz ma na sobie spódniczkę i bluzę mundurową ze szkarłatnymi wyłogami, w klapach emblematy: złoty sierp i młot, próby 575.
Zapięła pas, poprawiła kaburę na biodrze, sprawdziła zatrzask łańcuszka przy teczce. Teczka do lewej ręki, na przegubie stalowa bransoleta. Nikt nie wyrwie dokumentów, chyba że razem z ręką.
Podjechał samochód dowódcy pobliskiego pułku myśliwców: kierowca i dwóch uzbrojonych wartowników.
Nie wiedzą jeszcze, dokąd się udają, ani po co. Zwyczajnie, Chołowanow szepnął do słuchawki kilka odpowiednich słów i wóz podstawiono pod sam trap.
Jest też i dowódca pułku we własnej osobie.
— Co jeszcze mogę dla was zrobić? — Nie wzywali dowódcy pułku. Przygnał sam, żeby osobiście dopilnować, czy wszystko jest jak należy.
— Wszystko w jak najlepszym porządku. Możecie się odmeldować. Wracajcie do zajęć. Podwyższajcie gotowość bojową powierzonej wam przez władzę radziecką jednostki.
Nastia zajęła miejsce na tylnym siedzeniu:
— Do Dużego Domu.
II
Salutują wartownicy strzegący wejścia do Dużego Domu. Nastia trzyma w ręku taki papier, że nikt jej nie zatrzymuje dłużej niż na chwilę.
Schodami do góry, mija po drodze granitowy monolit: Lenin i Stalin na ławeczce.
Nastia zawczasu zapoznała się z rozkładem budynku, wszystkich schodów, korytarzy i pomieszczeń. Idzie wprost do gabinetu naczalstwa, nikogo nie pyta o drogę. Leciwa sekretarka zrywa się z miejsca, próbuje własnym ciałem zagrodzić wstęp do gabinetu. Nastia usuwa ją z drogi miękkim ruchem: kantem dłoni pod brodę, lekko do góry, łagodnie do tyłu. Leciwa dama bezwładnie ląduje na fotelu, Nastia mija ją — i do drzwi. Puka i, nie czekając na pozwolenie, naciska klamkę.
Zza biurka unosi się odpowiedzialny towarzysz. Oburzony. Nalany krwią: tak się tutaj nie wchodzi.
Uprzedzając wybuch gniewu, Nastia przedstawia się:
— Speckurier KC Strzelecka.
Odpowiedzialny towarzysz łagodnieje w oka mgnieniu. Nastia wręcza mu kopertę z pięcioma pieczęciami:
— Proszę pokwitować odbiór.
Koniec długopisu lekko drży. Odpowiedzialny towarzysz podpisuje się niepewnie. Zdenerwowany rozrywa kopertę.
— Kopertę proszę oddać, jest na niej wasze potwierdzenie odbioru.
— Oczywiście, a jakże, ma się rozumieć.
Chciałby jak najszybciej to przeczytać, ale nie, musi stracić ze dwie sekundy, żeby oddać kopertę tej pedantycznej zarazie.
Towarzysz pogrążył się w lekturze. Całkiem krótki dokument. Przeczytał.
Nie chciał wierzyć. Przeczytał jeszcze raz. Odzyskał pewność siebie.
— Moje gratulacje.
— Skąd wiecie, co tu jest?
— Jestem kurierem specjalnym KC, to wiem, co tam jest. Jest napisane, że towarzysz Stalin mianował was zastępcą ludowego komisarza spraw wewnętrznych.
— Tak jest.
— Jeszcze raz moje gratulacje. Zaraz odlatujemy.
— Jak to, zaraz?
— Znaczy zaraz. Wsiadamy do samolotu i lecimy. Towarzysz Stalin czeka.
— Muszę wpierw zdać wszystkie sprawy.
— Niczego nie musicie zdawać. Pilnie to trzeba przejmować sprawy w Moskwie. Jak wrócicie, to zdacie. Zamknijcie tylko i opieczętujcie sejf. Klucze i pieczęć weźcie ze sobą.
— Zadzwonię przynajmniej do domu, żeby nie czekali z obiadem.
— Do waszego domu nadamy radiogram z pokładu samolotu.
— Ale ja nie mam skafandra polarnego, zamarznę w czasie lotu.
— My mamy. Przywiozłam futrzane buty numer 47, hełm numer 63, futrzaną kurtkę i spodnie rozmiar “bardzo duży, szeroki”.
Odpowiedzialny towarzysz już się nie odezwał, ale jego wzrok był aż nadto wymowny: Zobaczysz, ścierwo, jak przylecimy do Moskwy, jak tylko zostanę zastępcą ludowego komisarza…
III
Dwadzieścia trzy godziny lotu do Moskwy. Międzylądowania w celu uzupełnienia paliwa. Powrót bez postoju na nocleg. Towarzysz Stalin czeka.
Nie jest wygodnie odpowiedzialnemu towarzyszowi w samolocie. Huk, brzęk, wibracje, kłęby pary z ust kładą się szronem na aluminiowych wręgach.
Ale kurierka z KC najwyraźniej uświadomiła sobie wreszcie, że kiedy rozmawia się z towarzyszem tej rangi, trzeba skulić ogon pod siebie. W Chabarowsku była speckurierem KC. Ale w samolocie jest już zwyczajną stewardesą. Najwyraźniej ma pietra. Całą drogę zachowuje się, jak przystało na wzorową stewardesę w rządowym samolocie: a może homary?
Im bliżej Moskwy, tym bardziej łagodniał odpowiedzialny towarzysz. Miałby się obrażać na dziewczynę? Czy to w ogóle jego poziom? Zastępca ludowego komisarza NKWD, to nie przelewki. Dziś zastępca, a jutro… A dziewuchę można tak lub inaczej nauczyć moresu. Szkoda, że odpadł nocleg w Nowosybirsku. Dziewucha trochę koścista, ale w futrzanym skafandrze — całkiem, całkiem.
I pilot — Bałabanow czy Kałabanow, jeden czort — też zachowuje się jak należy. Wie, gałgan, kogo wiezie. Powitał odpowiedzialnego towarzysza w postawie zasadniczej.
Wylądowali na Chodynce.
Читать дальше