Następnie przystąpiono do sprawy zasadniczej – rozważenia sytuacji politycznej i prognozy nadchodzących zmian. Dyskutowali konsul i attaché morski, reszta słuchała.
– Teraz Japonia bezwarunkowo zmieni się z naszego sojusznika w rywala, a z czasem w zaciekłego wroga – wieszczył ponuro Wsiewołod Witaljewicz. – Niestety, takie są prawa politycznej fizyki. Za czasów Ōkubo, zwolennika ścisłej kontroli wszystkich sfer życia społecznego, Japonia rozwijała się zgodnie z naszą, rosyjską drogą: twardy pion władzy, państwowa własność głównych gałęzi produkcji, żadnych zabaw w demokrację. Odtąd zaś nastaje czas partii angielskiej. Kraj zwróci się na drogę brytyjską z parlamentem, z partiami politycznymi, z powstaniem potężnego kapitału prywatnego. A czymże jest brytyjski model rozwoju, panowie? To ekstensja, parcie we wszystkie strony na kształt gazu, czyli dążenie, by zająć całą dostępną przestrzeń. A tej jest wokół co niemiara: słaba Korea, zmurszałe Chiny… I tam właśnie natkniemy się na japońskiego tygrysa.
Kapitana-lejtnanta Bucharcewa nakreślona przez jokohamskiego konsula perspektywa bynajmniej nie przestraszyła.
– O jakim tygrysie, łaskawy panie, tu mowa? To po prostu śmieszne. To nie tygrys, lecz kot, przy czym chuderlawy i wyliniały. Roczny budżet Japonii równa się jednej dziesiątej rosyjskiego. O potencjale wojskowym nie ma nawet co mówić. Mikado rozporządza armią czasów pokoju – trzydziestopięciotysięczną, a jego cesarska mość prawie milionową. No i jakiż jest ten japoński żołnierz? Naszym zuchom sięga ledwie do piersi. A flota? Z obowiązku zwiedziłem niedawno nabyty w Anglii pancernik. Śmiech i zgroza! Liliputy obłażące Guliwera. Cóż oni poczną z mechanizmem oporopowrotnym dwunastocalowych dział? Będą hopsać i zawisać na kole po pięciu? Jakaż Korea, jakie Chiny… Zlituj się pan, Wsiewołodzie Witaljewiczu! Daj Boże, by Japończycy dali radę opanować choć wyspę Hokkaido!
Przemowa Bucharcewa wyraźnie przypadła ambasadorowi do gustu. Uśmiechnął się, przytaknął. Doronin zaś ni z tego, ni z owego zapytał:
– Proszę powiedzieć, Mścisławie Mikołajewiczu, a kto ma czyściej w domach? Nasi chłopi czy japońscy?
– A co to ma do rzeczy? – Bucharcew skrzywił się.
– Japończycy mówią: „Jeśli czysto w domach, to władza cieszy się szacunkiem i jest stabilna”. A u nas, panowie rodacy, w domach raczej brudy. Smród, pijaństwo, za byle co czerwonego kura się puszcza na dach dworu. U nas, szanowni panowie, ciska się bomby. U nas modą wykształconej młodzieży jest bunt, a u Japończyków w modzie jest patriotyzm i szacunek dla władzy. Ha, różnice w budowie ciała można wyrównać! My mówimy: „W zdrowym ciele zdrowy duch”, a Japończycy wierzą w coś przeciwnego i ja się co do tego, wiedzą panowie, z nimi zgadzam. U nas cztery piąte ludności to analfabeci, a oni wdrożyli powszechny obowiązek szkolny. Wspomniał pan przed chwilą o budżecie, mówiąc, że mamy dziesięć razy więcej pieniędzy. Za to jedna trzecia dochodu państwowego przypada w Japonii ministerstwu oświaty. Wkrótce będą tu chodzić do szkół wszystkie dzieci. Patriotyzm, zdrowy duch i edukacja – oto przepis kulinarny na pokarm, na którym z chuderlawego kota bardzo szybko wyrasta tygrys. A jeszcze proszę nie zapominać o najważniejszym japońskim skarbie, w naszej krainie, niestety, bardzo rzadkim: nazywa się on godność.
Ambasador był zdziwiony.
– W jakim, przepraszam, sensie?
– W najprostszym z możliwych, wasza ekscelencjo. Japonia to kraj kurtuazji i każdy, nawet najbiedniejszy, zachowuje się tu z godnością. Dla Japończyka nie ma nic straszniejszego niż stracić szacunek otoczenia. Tak, dziś to uboga, zapóźniona kraina, lecz oparta na twardym fundamencie, dlatego osiągnie wszystko, do czego dąży. I nastąpi to o wiele szybciej, niż nam się zdaje.
Bucharcew postanowił nie przedłużać kontrowersyjnej dyskusji – z uśmiechem spojrzał na ambasadora i wymownie rozłożył ręce.
I wtedy jego ekscelencja wyrzekł wreszcie swe ważkie zdanie:
– Wsiewołodzie Witaljewiczu, cenię pana jako znakomitego znawcę Japonii, ale wiadomo mi także, że jest pan człowiekiem ulegającym wpływom. Nazbyt długie przebywanie w jednym miejscu ma określone skutki. Zaczyna się widzieć sytuację oczyma tubylców. Czasem bywa to pożyteczne, ale proszę się nie zachwycać, nie zachwycać. Nieboszczyk Ōkubo twierdził, że nie zabiją go, jak długo będzie potrzebny swojemu krajowi. Fatalizm tego rodzaju jest dla mnie zrozumiały, podzielam podobny pogląd i uważam, że skoro Ōkubo już nie ma, oznacza to, że wyczerpał swą użyteczność. Naturalnie, ma pan rację, mówiąc, że teraz polityczny kurs ulegnie zmianie, ale rację ma i Mścisław Mikołajewicz. Ten azjatycki kraj nie osiągnął i nigdy nie osiągnie potencjału wielkiego mocarstwa. Zapewne stanie się bardziej znaczącą i aktywną siłą strefy Dalekiego Wschodu, ale pełnowartościowym graczem – nigdy. To właśnie zamierzam przekazać w mym raporcie jego książęcej wysokości kanclerzowi. A podstawowe, rodzące się w tej sytuacji pytanie brzmieć winno tak: na czyją nutę będzie tańczyć Japonia – rosyjską czy angielską? – Tu baron Korff westchnął ciężko. – Boję się, że ta rywalizacja okaże się dla nas niełatwa. Brytyjczycy mają mocniejsze karty. A prócz tego i sami sobie przynosimy szkodę. – Głos jego ekscelencji, dotąd spokojny i zrównoważony, stał się surowy, a nawet bezlitosny. – Weźmy choćby historię z łowami na fałszywych zabójców. Cały korpus dyplomatyczny szepcze, że Ōkubo padł wskutek rosyjskiej intrygi. Jak mówią, podstawiliśmy specjalnie policji jakichś oberwańców, podczas gdy prawdziwi zamachowcy szykowali bez przeszkód swój cios. Dzisiaj na lawn tennisie ambasador niemiecki rzucił mi z uśmieszkiem: „Ōkubo przestał być dla was użyteczny, nieprawdaż?”. Byłem wstrząśnięty. Mówię: „Wasza hrabiowska mość, skąd taki pogląd?!”. Jak się okazuje, zdążył już u niego być Bullcox. Ach, ten Bullcox! Mało mu, że Wielka Brytania pozbyła się głównego oponenta politycznego, Bullcox chce jeszcze rzucić cień na Rosję. I jego intrygom mimowolnie pomagacie wy, panowie jokohamczycy!
Pod koniec przemowy ambasador wpadł w gniew nie na żarty, przy czym, aczkolwiek zwracał się do „panów jokohamczyków”, – patrzył nie na konsula, lecz – w najnieżyczliwszy sposób – na Erasta Pietrowicza. A tu jeszcze Buchar – cew dolał oliwy do ognia:
– A ja, wasza ekscelencjo, raportowałem panu: z jednej strony lekkomyślność, z drugiej nieodpowiedzialne awanturnictwo.
Obie strony: i lekkomyślna (czyli Wsiewołod Witaljewicz) i nieodpowiedzialnie awanturnicza (to znaczy Fandorin) spojrzały ukradkiem na siebie. Sprawy przyjmowały kiepski obrót.
Baron zamamlał swymi suchymi wargami bałtyckiego Niemca, uniósł do sufitu wodniste oczy i zasępił się. Jednakże piorun nie uderzył, skończyło się na łoskocie gromu.
– A więc tak, panowie jokohamczycy. Odtąd raczcie zajmować się swoimi bezpośrednimi obowiązkami konsularnymi. Przede wszystkim dotyczy to pana wicekonsula. Panu, Fandorin, nie zbraknie roboty: zaopatrzenie i remont statków, pomoc dla marynarzy i handlowców, zestawianie list towarowych. A w politykę i strategię proszę się nie mieszać, nie na pański to rozum sprawy. Do tego mamy człowieka wojskowego, specjalistę. No cóż, mogło skończyć się gorzej.
* * *
Z dzielnicy dyplomatycznej o pięknej nazwie Tygrysie Wrota na dworzec Shimbashi jechali karetą ambasadora – jego ekscelencja był człowiekiem taktownym i posiadał ważny administracyjny talent wymierzania podwładnym prztyczka bez wzbudzania przy tym osobistej urazy. Ekwipaż ze złoconym herbem na drzwiczkach zawezwany został dla osłodzenia gorzkiej pigułki, jaką baron uczęstował jokohamczyków.
Читать дальше