– Jak to możliwe? – zdziwił się Fandorin.
– No, bo on jest dziedzicznym yoriki.
– Kim?
– Yoriki to coś w rodzaju copa z komisariatu. Za szoguna – tu, czyli poprzedniego reżimu, wprowadzono zasadę, że każdy zawód i stanowisko przekazuje się z ojca na syna. Jak, dajmy na to, twój tatko był nosiwodą, to i ty będziesz całe życie beczkę z wodą targał. Jeżeli rodzic był zastępcą naczelnika straży pożarnej, to ty też będziesz zastępcą naczelnika. Przez to właśnie wszystko się u nich rozchrzaniło – co za sens rękawy sobie wyrywać, jak, tak czy owak, wyżej taty nie podskoczysz? A Go jest z rodu yoriki. Kiedy bandzior zarżnął mu ojca, chłopaczysko miało lat trzynaście. Ale obowiązek – to obowiązek. Doczepił sobie dwie szable, wziął dębczaka w garść i zaczął służyć. Opowiadał, że przez pierwszy rok dłuższy miecz musiał dygać pod pachą, żeby się nie wlókł po ziemi.
– Ale jakże mógł chłopak utrzymać porządek w całym cyrkule?
– Tu u nich mógł, bo japoszki… Japończycy nie tyle na człowieka patrzą, ile na stanowisko. Dlatego policjantów tak się tu szanuje – wszystko to samuraje. A jeszcze zauważ, Rusty, że chłopaków, co przychodzili na świat w rodzinie yoriki, od szczeniaka przyuczano do wszelkich policyjnych nauk: jak dogonić złodzieja, jak bandytę rozbroić i związać, a już kijem tak oni młócą, że się naszym copom nawet nie śniło. Myślę, że Go już w trzynastym roku życia sporo z tego umiał.
Erast Pietrowicz słuchał z ogromnym zajęciem.
– A jak teraz urządzona jest u nich policja?
– Na wzór angielski. Bezrobotnych samurajów wciąż wszędzie pełno, więc na brak ochotników nie narzekają. Jeśli interesują cię szczegóły, spytaj samego Go, właśnie tu idzie.
Fandorin popatrzył w okno i zobaczył na oświetlonym placu wysokiego Japończyka w czarnym mundurze, białych pantalonach i z szablą przy boku. Zmierzał w stronę komisariatu, wymachując po wojskowemu prawicą.
– Widzisz? Ma przy pasie rewolwer – powiedział Lockston. – To u tubylców rzadkość. Dużo bardziej wolą kij, a w ostateczności miecz.
Inspektor Asagawa, małomówny, spokojny, o nieruchomej twarzy i bystrych, niechybnie nader spostrzegawczych oczach, spodobał się radcy tytularnemu. Japończyk zaczął od tego, że tyleż ceremonialnie, ile z pełną stanowczością przywołał do porządku hałaśliwego sierżanta.
– Ja też rad jestem znów pana widzieć, mister Lockston. Tylko jeśli nie sprawi to panu kłopotu, proszę nazywać mnie Goemon, a nie Go, aczkolwiek my, Japończycy, czujemy się jeszcze bardziej komfortowo, gdy ktoś zwraca się do nas po nazwisku. Dzięki, kawy pić nie będę. O zdrowiu i reszcie, za pańskim pozwoleniem, porozmawiamy później. Szefostwo powiadomiło mnie, że przechodzę pod komendę pana wicekonsula. Jakie będą wskazówki, mister Fandorin?
Tym sposobem rozmowa skierowana została w nurt konkretu. Erast Pietrowicz krótko wyłożył zadanie.
– Panowie, w Settlemencie musimy znaleźć trzech samurajów z Satsumy, których minionej nocy woził kutrem rosyjski poddany, k-kapitan Błagolepow. Trzeba sprawdzić, czy ludzi ci mają związek z jego przedwczesną śmiercią.
O politycznym tle śledztwa Fandorin ani się zająknął. Asagawa zrozumiał to i, jak się zdaje, zaakceptował – w każdym razie przytaknął.
– No, ale jakże ich znaleźć, jak sprawdzić? – zapytał Lockston.
– Ci ludzie wynajęli kapitana, żeby dziś, przed świtem, znów odwiózł ich do Tokio, wpłacili nawet zadatek. Jak się wydaje, pierwszym naszym posunięciem powinna być obserwacja w miejscu przycumowania kutra, czy Satsumczycy o wyznaczonej porze się zjawią. Jeśli nie, to znaczy, że wiedzą o śmierci kapitana. Wtedy podejrzenie ich udziału w jego śmierci się wzmocni. To raz.
– Gdzież tu sens? – sierżant wzruszył ramionami. – No, to się wzmocni. A gdzie tych trzech znaleźć? To dopiero sztuka.
– Córka zmarłego powiedziała mi, że większość k-klientów podsyłał jej ojcu gospodarz Rakuena. Zakładam, że i tych trzech umówiło się nie z kapitanem, lecz z właścicielem kutra. Całkowitej pewności tu nie mam, ale nie zapominajmy, że podejrzany cios w szyję padł właśnie w ścianach Rakuena. Stąd czynność śledcza numer dwa. Jeśli Satsumczycy nie zjawią się na przystani, zajmiemy się mister Semushim.
Lockston wciąż jeszcze żuł cygaro, rozważając w myślach słowa Fandorina, kiedy Japończyk już wstał.
– Moim skromnym zdaniem, pański plan jest całkiem dobry – oświadczył krótko. – Wezmę dziesięciu doświadczonych policjantów, otoczymy przystań i zaczekamy.
– A ja wezmę szóstkę chłopaków, całą nocną zmianę. – Wstał i sierżant.
Erast Pietrowicz podsumował:
– Tak więc jeśli Satsumczycy przyjdą, zwalnia ich to z podejrzeń o śmierć kapitana. Przekażemy ich japońskiej policji, niech zajmie się sama ustaleniem ich tożsamości i zamiarów. Jeśli nie przyjdą, śledztwo pozostaje w kompetencjach konsulatu i policji municypalnej.
– I proszę być pewnym, wyskrobiemy sukinkotów choćby spod ziemi – podchwycił Amerykanin. – Wprost z przystani ruszymy do garbatego japa i wytrzęsiemy z niego duszę.
„A jednak nie wytrzymał!” – drgnął na słowo „jap” Fandorin. Chciał już zwrócić uwagę posiadaczowi nieokiełznanego języka, lecz okazało się, że inspektor Asagawa sam nie pozwoli dmuchać sobie w kaszę.
– U Japończyków, mister Lockston, dusza tkwi nieco głębiej niż u białych. Tak łatwo się jej nie wytrząśnie, zwłaszcza komuś takiemu jak Semushi. To bez wątpienia akunin, ale bynajmniej nie mięczak.
– Kto? Co? – podniósł brwi Fandorin, słysząc nieznane słowo.
– Akunin to coś jak evil man albo villain * - spróbował wytłumaczyć Asagawa – ale nie do końca… Myślę, że nie ma w angielskim ścisłego odpowiednika. Akunin – to łotr, ale drobny, tyle że silny. Ma własne reguły gry, które ustanawia sam dla siebie. Nie mieszczą się one w ramach prawa, lecz dla swego kodeksu akunin nie pożałuje nawet życia. Dlatego wzbudza nie tylko nienawiść, ale i szacunek.
– Takiego słowa nie ma i po rosyjsku – przyznał, pomyślawszy, Fandorin. – Ale proszę k-kontynuować.
– Semushi niewątpliwie drwi sobie z prawa. To okrutny i pomysłowy rozbójnik. Do tchórzy jednak nie należy, bo nie utrzymałby się na swoim miejscu. Dobieram się do niego już od dawna. Aresztowałem go dwukrotnie: za kontrabandę i jako podejrzanego o zabójstwo. Ale Semushi to yakuza nowej generacji. Działa inaczej niż dawni bandyci. A przede wszystkim posiada wysokich protektorów…
Asagawa zaciął się i umilkł, jakby pojąwszy, że powiedział za wiele.
„Nie chce prać brudów przy obcych” – domyślił się Fandorin i postanowił odłożyć dalsze indagacje na przyszłość, gdy pozna inspektora bliżej.
– A ja wam powiem, chłopaki – sceptycznie zmrużył oczy Lockston – że nic z tego nie wyjdzie. Nie da rady udowodnić, że zaciukali starego kopcidyma. Paluchem? To się nie zdarza.
– A zdarza się, żeby dotyk, i to jeszcze przez celuloidowy kołnierzyk, zostawił na szyi ślad oparzenia? – sparował Fandorin. – Dobrze. Za wcześnie na spory. Ruszamy na przystań i czekamy na Satsumczyków Jeśli się nie doczekamy, popracujemy nad gospodarzem Rakuena. Ale pan Asagawa marację: nic na siłę. Proszę powiedzieć, inspektorze, czy ma pan agentów w cywilu? No, to znaczy, chciałem rzec… nie w mundurach, ale w k-kimonach?
Japończyk uśmiechnął się lekko.
– Kimono to odzież odświętna, ale zrozumiałem pańskie pytanie, panie wicekonsulu. Mam wybornych agentów: i w strojach japońskich, i w europejskich surdutach. Zarządzimy dyskretną obserwację Semushiego.
Читать дальше