– Dokąd się pan wybiera? Już noc! – nie wytrzymał Kuźma Kuźmicz.
– Na p-przejażdżkę. Sprawdzę hipotezę numer jeden.
Królewna Śnieżka i siedmiu krasnoludków
Hipoteza numer jeden była na razie jedyna. I zdaniem Erasta Pietrowicz najbardziej logiczna.
W zamkniętej przestrzeni sąsiadują ze sobą dwie grupy ludzi, będące w tak złych stosunkach, że odgrodziły się od siebie płotem. Rosjanie są spokojni, zgodliwi, natomiast zbiegli mormoni, sądząc z opowieści, to ludek bojowy, zadzierżysty, nieustępliwy. Z obcymi nie robią sobie ceregieli, świetnie obchodzą się z bronią.
O celestianach Fandorin dowiedział się, co następuje: Apostoł Moroni i jego sześciu braci opuścili stan Utah, dawną ostoję swojej starotestamentowej religii, kiedy ojcowie Kościoła mormońskiego ugięli się pod naciskiem władz i jęli rozważać wyrzeczenie się wielożeństwa. W roku 1890 czwarty prezydent Kościoła Wilford Woodroff wydał manifest zabraniający mormonom mieć więcej niż jedną żonę, i celestianie ostatecznie zerwali wszelkie stosunki z byłymi współwyznawcami.
Ich wspólnota jest jeszcze bardziej oderwana od świata zewnętrznego niż komuna „Promień Światła”. Na swoje terytorium nie wpuszczają nikogo. Kuźma Kuźmicz opowiadał po drodze, że Moroni postawił splitstońskiego „isprawnika” przed wyborem: jeśli spróbuje wejść na ich ziemię – zastrzelą go na miejscu; jeśli będzie się trzymać z daleka – dostanie sto dolarów miesięcznie. Ponieważ była to suma dokładnie dwa razy wyższa od jego uposażenia, szeryf skwapliwie się zgodził (czegóż innego można się było spodziewać po tym czerwononosym bohaterze?). Oznajmił, że kwestia jurysdykcji Dream Valley jest sporna. Może dolina w ogóle nie leży w jego okręgu. Dopóki o sprawie nie zadecydują kompetentne instancje, on nie ma tam nic do roboty. Jednocześnie zwolnił sam siebie z wszelkiej odpowiedzialności za to, co się dzieje na rosyjskiej połowie doliny, co okazało się dlań bardzo korzystne, kiedy pojawiła się tam banda.
W tej sytuacji celestian nikt nie rusza, nikt im nie przeszkadza żyć zgodnie ze swymi obyczajami.
Każdy z braci ma po kilka żon, najstarszy niemal cały tuzin. W rodzinach jest po dziesięcioro, dwadzieścioro dzieci. Proporcja mężczyzn i kobiet utrzymuje się na stałym poziomie dzięki temu, że po osiągnięciu pełnoletności prawo pozostania w domu otrzymuje tylko syn pierworodny. Żenią go, zazwyczaj od razu z dwiema kobietami – siostrami ciotecznymi lub stryjecznymi. Pozostali synowie „wyruszają w świat” i wolno im wrócić, dopiero gdy przyprowadzą co najmniej dwie nowo nawrócone dziewczyny, tak zwane gołębice.
Celestianie są bogaci. Poza Biblią Mormona nie uznają żadnych książek. Pracowici. Bardzo zabobonni. Doskonali jeźdźcy. Noszą specjalne kapelusze z wysoką spiczastą główką, aby myśli dążyły w górę, ku Niebu. Mężczyźni golą tylko wąsy, zarostu na brodzie nie tykają bo to dla nich świętość.
Dlatego właśnie Erast Pietrowicz zapytał głupawego Charitoszę, czy bandytom spod chust nie wystawały brody.
Rosyjska wspólnota z pewnością jest dla celestian solą w oku. Gdyby komuna wyniosła się z Dream Valley, dolina stałaby się absolutnie zamkniętą enklawą w której sekciarze mieliby całkowitą swobodę.
Usłyszawszy o bandzie Czarnych Chust, których twarzy nikt nigdy nie widział, brodacze postanowili wykorzystać tę dogodną sytuację. Podstęp grubymi nićmi szyty. Tu niepotrzebna jest nawet zasada cui prodest. Innych podejrzanych po prostu nie ma. A żałosną historyjkę o jakiejś bezgłowej zjawie z pewnością również wymyślili celestianie, zakładając naiwnie, że ten dziecinny straszak zagmatwa ślady i stworzy wrażenie, że oni też są ofiarami.
Niestety, na amerykańskim Zachodzie wszystko jest prymitywne, nawet przestępstwa.
Całą tę idiotyczną historię należało zakończyć jak najprędzej, jeszcze dzisiejszej nocy. A wtedy można będzie wrócić i kontynuować prace nad udoskonaleniem hamulca ręcznego…
Myśli Fandorina pobiegły w bardziej interesującym kierunku. Prawdziwe życie było tam, w laboratorium inżynieryjno-mechanicznym Instytutu Technologicznego Massachusetts, gdzie wykuwała się świetlana i mądra przyszłość ludzkości, a żałosne tajemnice Dream Valley – to zwykłe bzdury.
Kasztanka szła równo, płynąc bezszelestnie nad ścielącą się po trawie mgłą. Kopyta miała obwiązane szmatami, żeby nie robiły hałasu. Gorzej przedstawiała się kwestia maskowania. W świetle dnia pobrudzone ubranie może i nie wyglądało na białe, ale po ciemku było wyraźnie widoczne.
Za to Masy ani nie było widać, ani słychać. Skradał się gdzieś za Erastem Pietrowiczem, osłaniając tyły. Buty z ostrogami zostawił we wsi, włożył onuce i łapcie, nie wysuwał się na ścieżkę, trzymał się w cieniu.
Przez jakiś kwadrans Erast Pietrowicz jechał stępa wzdłuż drewnianego ogrodzenia, dzielącego dolinę na pół, na próżno wypatrując jakiejś dziury. Zaczął się zastanawiać, czy nie przeskoczyć przez płot, i nawet wyjął z olstra karabin, żeby w czasie rozbiegu nie uderzał konia po boku.
Nagle rozległ się dziwny szelest, w powietrzu mignęło coś długiego i cienkiego, poruszającego się bardzo szybko, i zanim jeździec zorientował się, co się dzieje, spadła mu na ramię pętla ze sznura, a w następnej sekundzie silne szarpnięcie wyrwało go z siodła.
Remington z brzękiem poleciał w bok. Chociaż kiedyś Erast Pietrowicz uczył się sztuki miękkiego padania, z braku praktyki nieco ją już zapomniał. Nie zdążył należycie napiąć jednych mięśni i rozluźnić innych, i gruchnął na ziemię z taką siłą że zadzwoniło mu w uszach. Chociaż skądinąd człowiek, który w ogóle nie uczył się upadać, wywijając takiego kozła, najprawdopodobniej skręciłby kark.
Z powodu nieprzyjemnego dzwonienia w uszach Fandorin przez kilka sekund nic nie słyszał, za to wyraźnie zobaczył po drugiej stronie ogrodzenia dwie ciemne plamy. Rozległ się skrzyp drewna i plamy zamieniły się w zwinne cienie.
Fandorin leżał bez ruchu, z nienaturalnie wykręconą ręką, udając nieprzytomnego. Żeby tylko Masa nie rzucił mu się na ratunek. Nie rzuci się – jest człowiekiem doświadczonym.
Sądząc z ruchów i głosów, ludzie, którzy ostrożnie zbliżali się do Erasta Pietrowicza, byli bardzo młodzi.
– Jak myślisz, strzelić? – napiętym dyszkantem zapytał jeden.
Drugi odpowiedział dopiero po chwili.
– Masz srebrną?
– No, a jaką?
Stali w odległości trzech kroków, jakby nie mając odwagi podejść bliżej.
– Zaczekaj. – Odgłos odkorkowywania butelki. – Najpierw pokropimy go święconą wodą.
Na Erasta Pietrowicza poleciały zimne bryzgi. Co to za cyrk?
Chłopcy (chyba nie mieli więcej niż po dwadzieścia lat) unisono mamrotali modlitwę:
– …I nie wódź nas na pokuszenie, ale nas zbaw ode złego. Amen.
– Ma głowę? – zapytał pierwszy, pociągając nosem. – Chyba była… Chociaż kto ich tam wie, tych upiorów… Widziałeś, jak płynął nad ziemią? Jakby się unosił w powietrzu. Tfu!
– Zaraz pomacam… – Głowy leżącego dotknęła lufa strzelby. – Jest głowa!
Tego już było za wiele.
Wprost z ziemi, nie wstając, Erast Pietrowicz wykonał podwójne podcięcie. Jego nogi zatoczyły koło niby oszalałe wskazówki po tarczy zegara i jeden z napastników z wrzaskiem runął na ziemię. Drugiego Fandorin, uniósłszy się, chwycił lewą ręką za pasek i szarpnął ku sobie, a pięścią prawej huknął w nasadę nosa. Teraz pozostało tylko przetoczyć się do pierwszego i zanim się ocknie, lekko stuknąć go w kark.
Читать дальше