I zaintonował drżącym głosem: „Niechaj zagrzmi grom zwycięstwa, triumfuje chrobry Ross!”.
Wiele osób z uczuciem podchwyciło melodię, ale nie wszyscy.
Na przykład garbuska, która ani na chwilę nie usiadła i wciąż pilnowała, aby talerz Erasta Pietrowicza nie był pusty, nie przyłączyła się do śpiewu, tylko rzuciła z przekąsem:
– Borodino było dawno. Warto by znowu kogoś pokonać, bo robi się jakoś niezręcznie.
Miłośniczka Czechowa, przypomniał sobie Fandorin, spoglądając na jej mądrą twarz o wąskich wargach.
– Z-za pozwoleniem, a kampania turecka?
– Pokonał kulawy ślepego, ale sam stracił oko.
Erast Pietrowicz był tego samego zdania na temat wojny bałkańskiej, więc nie zaprzeczył.
– Proszę jeść, proszę – zachęciła go Jewdokia. – Wszystkie dania mojej roboty. Jestem tu czymś w rodzaju Oliviera. Czytałam, że jest w Moskwie taka znakomita restauracja. Mają dobrą kuchnię?
– Kiedyś była dobra. Ale w ostatnich latach chodzi się tam nie tyle, żeby zjeść, ile… – Erast Pietrowicz urwał, szukając odpowiedniego słowa. – Zabawić się. Są tam teraz na górze osobne gabinety.
– Niezłe połączenie – zaśmiała się Jewdokia, która najwyraźniej lekceważyła konwenanse. – Mężczyzn przywabia się upierzeniem, a zatrzymuje dobrym wiktem. Zawsze o tym wiedziałam, dlatego nauczyłam się gotować. Dopóki nasza Nastia nie dorosła – gestem wskazała ślicznotkę w czerwonej chustce – to ja miałam najwięcej mężów.
W tym miejscu rozmowa, która przybrała tak interesujący kierunek, została przerwana. Do Fandorina przysiadła się tęga jejmość w wyszywanej chłopskiej koszuli i pince-nez.
– A pan to z jakiego stanu raczył do nas przybyć? – spytała, niezbyt udatnie naśladując sposób mówienia ludzi prostych.
– Z Bostonu.
– I co, dużo tam naszych?
– Rosjan? Prawie wcale.
– Znaczy, żyje pan wśród Amerykanów? – Westchnęła ze współczuciem. – A dawno pan wyjechał?
– Jestem tu czwarty rok. Ale czasem odwiedzam Rosję.
Grubaska ożywiła się.
– I co tam, straszny koszmar? Głód, nędza?
Stan rzeczy w ojczyźnie Erast Pietrowicz oceniał pesymistycznie, ale nie miał ochoty sprawiać satysfakcji swej rozmówczyni.
– Nie, skąd. Gazety piszą, że przemysł się rozwija, r-rubel stoi dobrze. Nędza jeszcze jest, ale z głodem się uporano.
– I pan w to wierzy? To propaganda. – Dama skrzywiła się lekceważąco. – Czy w Rosji prości wieśniacy, tacy jak my, mogą sobie pozwolić na taką ucztę? – Powiodła ręką nad stołem i dokończyła z przekonaniem: – Tam jest piekło, a u nas raj. I to stworzony własnymi rękami.
Zademonstrowawszy Erastowi Pietrowiczowi i Masie swoje pulchne palce, matrona oddaliła się z godnością.
– Kanojo-mo warukunai [42] – Japończyk zacmokał, odprowadzając ją wzrokiem.
– Pański Chińczyk powiedział, że ona jest głupia? – zapytała z uśmiechem Jewdokia. – Istotnie, Lipoczka nie orlica, ale ma rację. Tu naprawdę jest raj. Zwłaszcza dla takich jak ja.
Masa westchnął.
– Jestem Japońcykiem.
A Fandorin zapytał:
– Dla takich jak pani? Co pani ma na myśli, Jewdokio… przepraszam, nie znam imienia pani ojca.
– Po prostu Dasza. Zwracamy się tu do siebie bez tych wszystkich ceremonii… Ależ z pana rycerz! Niby to pan nie zrozumiał. Mam na myśli swój garb. – Podniósłszy nieproporcjonalnie długą rękę, poklepała się po plecach i zaśmiała bez goryczy. – Nie jestem wszak taka jak inni chłopcy i dziewczynki, przyjechałam tu nie po równość i braterstwo. Przyjechałam po kobiece szczęście. I dobrze trafiłam. W domu nie miałabym ani rodziny, ani zajęcia. Jedyne wyjście – to iść do klasztoru. Ale bez wiary w Boga byłoby to dość podłe. Za to tutaj mam kilku mężów i urodziłam dzieci, czworo. Najpierw mężczyźni przychodzili do mnie z pobudek humanitarnych. Jako że na wyspie sprawiedliwości nie powinno być pokrzywdzonych. A potem się przyzwyczaili i zostali. Gotuję smacznie, umiem słuchać, a kiedy trzeba – pocieszyć. Dla mężczyzny nie ma nic ważniejszego.
– I wszystko w waszym życiu tutaj jest tak d-doskonałe?
Erast Pietrowicz zerknął z ukosa na zanoszącą się śmiechem Nastię.
Świetnie go zrozumiawszy, Dasza odparła:
– Chodzi panu o Nastieńkę? Ładna dziewuszka. I sprytna. Szybko się połapała, że z taką urodą nie musi pracować. Połowa mężczyzn straciła dla niej głowy, szczególnie ci starsi, tak jak Kuźma. Dwóch mężów mi odbiła, ale trzech jednak zostało. A i ci dwaj wrócą, jestem pewna. Ten piękny motylek długo z nami nie zostanie. Dusi się tutaj, nudzi. Chce się wyrwać w wielki świat, ale jeszcze nie ma odwagi. To straszne, jak się niczego w życiu nie widziało poza Doliną Marzeń.
Fandorinowi spodobał się jej sposób mówienia – pozbawiony gniewu, spokojny.
– Chociaż, jeśli tak dalej pójdzie, to wkrótce nikogo z nas tu nie będzie – dodała ze smutkiem garbuska. – Zniszczą nasze marzenie źli ludzie w czarnych kagańcach…
O sprawie rozmawiali w zarządzie, po uczcie. Oprócz przewodniczącego w rozmowie uczestniczyli jeszcze dwaj starsi członkowie wspólnoty: znany już Fandorinowi chorąży i chudy człowieczek w niebieskich binoklach, który od razu oznajmił, że popsuł sobie wzrok, kiedy siedział za przekonania w ciemnych kazamatach.
Nic nowego Fandorin od owej trójcy nie usłyszał, tylko lamenty i narzekania na los. Co prawda, obiecano mu wszelką pomoc – prócz działań z zastosowaniem przemocy.
Następnie odbyło się przesłuchanie świadków, które, niestety, nie przyniosło prawie żadnych rezultatów.
Nastia nie potrafiła dodać do swej relacji nic więcej.
Charitosza, pastuch wystrzelanego stada, niewiele zdążył zobaczyć. Widział kilku jeźdźców z czarnymi szmatami czy chustami na twarzach. Krzyczeli coś, czego nie rozumiał, i strzelali na wszystkie strony. Przestraszył się i uciekł. Nie potrafił odpowiedzieć nawet na najprostsze pytanie (czy bandytom spod chust wystawały brody).
Erast Pietrowicz udał się na miejsce masakry – sam, jako że nikt z członków wspólnoty nie chciał iść na granicę, oznaczoną kijem z czaszką. Na łące tu i tam leżały szarymi kupkami trupy owiec, nad którymi krążyły gromady much. Zatykając nos przed straszliwym fetorem, Fandorin wydłubał kilka kul, które utkwiły w drzewach. Kule jak kule – ze strzelb, karabinowe, rewolwerowe. Cóż, w każdym razie historia z napadem nie była czczym wymysłem.
Potem obejrzał obie czaszki. I też nie znalazł nic przydatnego. Pierwsza miała otwór po kuli w części ciemieniowej. Strzelono od tyłu i z góry, z bardzo małej odległości. Najwyraźniej z zasadzki – z drzewa lub niewysokiej skały. Stało się to jakieś piętnaście, a może i dwadzieścia lat temu. Druga czaszka była jeszcze starsza. Nieuszkodzona, tylko u góry ślad noża. Zapewne powstały przy zdejmowaniu skalpu.
Tutaj, na górskich ścieżkach, ludzkich kości było zatrzęsienie, jeszcze z czasów Indian.
Na terenie, wcześniej należącym do komuny, a teraz zaanektowanym przez Czarne Chusty, widniało mnóstwo odcisków kopyt, daleko jednak Erasta Pietrowicza nie zaprowadziły – tylko do skał, na których podkowy nie pozostawiały śladów. Aby podążać takim tropem, należało mieć szczególne umiejętności, których Fandorin, człowiek z miasta, nie posiadał.
Do wsi wrócił już po ciemku. Mieszkańcy stali w zwartej grupce, czekając, co powie specjalista.
Erast Pietrowicz jednak nie powiedział niczego. Kazał Masie osiodłać konie i w milczeniu wskoczył na kulbakę.
Читать дальше