– Cóż, to istotnie barwna historia, ale co ma z nią wspólnego Jeździec bez Głowy?
– No tak, zapomniałeś powiedzieć o głowie, Jeremiaszu – wytknął bratu apostoł.
– Zachowałem to na koniec… – Jeremiasz całym sobą podał się do przodu i już bez aktorskich sztuczek, ale naprawdę drżąc ze strachu, wyszeptał:
– Na samym skraju kanionu stało uschnięte drzewo. I teraz tam jest… Ochotnicy zadzierzgnęli Indianinowi na szyi długi sznur i zepchnęli go w dół. A ciało miał potężne, ciężkie… Kręgi nie wytrzymały i na sznurze pozostała tylko oderwana głowa z szyją… Stary Murzyn Washington Reed, który tam był i widział wszystko na własne oczy, od razu powiedział: „To zły omen. Indianin wróci po swoją głowę”. I tak się stało. Wódz wrócił. Wędruje po dolinie i szuka tego, co utracił…
Apostoł jął mamrotać psalm, mający chronić przed siłą nieczystą starsi poszli za jego przykładem.
– Czy ktoś z was widział Jeźdźca bez Głowy na w-własne oczy? – zapytał Fandorin, kiedy skończyli.
– Pierwszy raz w nocy dwudziestego trzeciego sierpnia – odparł Moroni i odwrócił się do starszego po swojej lewej stronie. – Juda, ty tam byłeś.
Ten, w przeciwieństwie do Jeremiasza, nie posiadał daru wymowy. Drapiąc się w puszystą brodę, zaczął niechętnie:
– Już o tym opowiadałem, ile można… No, nie mogłem zasnąć. Postanowiłem się przejść, popatrzeć na księżyc. Na urwisku jest przyjemnie, wietrzyk. Nagle tętent. Kto by to mógł być, myślę. A tam na samym skraju On. – Juda się wzdrygnął. – Głowy nie ma. Koń łaciaty, jak krowa. Stanął dęba, tuż nad przepaścią, koło uschniętego drzewa. Zawrócił i pocwałował precz. Przypomniałem sobie o Rozłupanym Kamieniu i aż mi serce stanęło. Ledwie się dowlokłem do domu…
Opowieść niewątpliwie zasługiwała na uwagę – ludzie pokroju Judy nie potrafią kłamać i zmyślać.
– Jeźdźca widział tylko mister Juda czy ktoś jeszcze? – zapytał Erast Pietrowicz.
– Widział go także młody Saul. To znaczy, wydaje się nam, że widział – odrzekł niezbyt zrozumiale Moroni.
– Musiał widzieć, jakżeby inaczej? – zauważył jeden ze starszych.
– A wszystko dlatego, że nie słuchał ojca! – wykrzyknął inny i nagle zaszlochał. Sąsiedzi objęli go i zaczęli pocieszać.
– Saul był synem Matuzalema – objaśnił ze smutkiem apostoł, patrząc na płaczącego. – Najzuchwalszy z naszych młodzieńców. Nie było w nim odrobiny strachu. No i teraz nie wiemy, co z nim zrobić. Pochować w poświęconej ziemi czy po prostu zakopać?
Erast Pietrowicz słuchał zasępiony. Historia z Jeźdźcem bez Głowy wyglądała znacznie mniej zabawnie, niż mu się wcześniej wydawało.
– Co się stało?
– Chodźmy. Sam zobaczysz…
* * *
W chłodnej piwnicy, gdzie zapewne zazwyczaj przechowywano żywność, stała na podłodze nieoheblowana trumna. Spoczywał w niej nieboszczyk, ze wszystkich stron obłożony kawałkami lodu. Nie wyglądał, jakby zmarł łagodną śmiercią. Na fioletowej twarzy zastygł grymas straszliwej grozy, a oczy, choć przyciśnięto je srebrnymi dolarami, sądząc po brwiach uniesionych do połowy czoła, musiały być wysadzone z orbit.
– Spójrz tutaj. – Moroni poświecił latarnią. – Z jednej strony, a potem z drugiej.
Uszy zmarłego były czarne od zapiekłej krwi.
– Przebite bębenki? – spytał cicho Erast Pietrowicz i wzdrygnął się mimo woli. – Tego nie można tak zostawić. To trzeba wyjaśnić.
Apostoł westchnął z rezygnacją.
– Jak można wyjaśnić diabelskie knowania?
– Tak samo jak ludzkie. – Fandorin, zacisnąwszy zęby, ściągnął z trupa całun, żeby znaleźć zranienia. – Należy stworzyć krąg możliwych wersji zdarzenia, a potem rozpatrzyć każdą po kolei.
Na ciele nie było żadnych ran.
– Co s-spowodowało śmierć?
Starsi znów zaczęli ze sobą szeptać. Chyba znów się sprzeczali.
– Saul umarł ze strachu – powiedział Moroni. – Znaleźliśmy go rankiem w pobliżu Kanionu Węża. Leżał na wznak. Ani draśnięcia, tylko uszy przebite…
Podniósł dłoń, żeby uciszyć braci.
– Powiedz, Rosjaninie, może ty nie wierzysz w Boga? – spytał apostoł, nie z potępieniem, ale jakby z nadzieją.
– To skomplikowany problem. Nie da się odpowiedzieć krótko.
Starszy Razis wykrzyknął:
– Aha, miałem rację! Coś takiego może powiedzieć tylko bezbożnik! Skoro nie wierzysz w Boga, to znaczy, że nie wierzysz też w Diabła?
– Nie wierzę – przyznał się Erast Pietrowicz.
– Powiadam wam, zesłała go Opatrzność!
Razis odwrócił się do pozostałych i znowu zaczął szeptać. Fandorin usłyszał tylko fragment zdania: „To jeszcze lepiej niż…”.
Nie wiadomo, o czym Razis próbował przekonać pozostałych braci, ale najwyraźniej mu się to nie udało.
– Będzie tak, jak postanowiłem! – podniósł głos Moroni. – Dość tej sprzeczki!
Wyjął z kieszeni zegarek, ostentacyjnie szczęknął kopertą i dyskusja się zakończyła.
– Jest już po północy, a my wcześnie wstajemy – uprzejmie, lecz stanowczo zwrócił się apostoł do Fandorina. – Jesteśmy ci wdzięczni, ale reguły wspólnoty nie pozwalają nam dawać schronienia innowiercom. Powiedz, gdzie możemy cię znaleźć? Być może zwrócimy się do ciebie z prośbą.
– W rosyjskiej wsi albo w hotelu Great Western – powiedział Erast Pietrowicz. – Istotnie, czas na mnie.
Na podwórzu bracia przyprowadzili mu konia, jeszcze raz przeprosili i podziękowali, ale wszystko to przebiegało w wyraźnie przyśpieszonym tempie.
Ciekawe, pomyślał Fandorin, i zanim dosiadł konia, otarł czoło grzbietem dłoni, ukazując jej wnętrze, co w tajemnym języku gestów, przyjętym u „skradających się”, oznaczało: zostań tam, gdzie jesteś.
Celestianie powiedzieli mu co najmniej trzy razy, że ma jechać od bramy w lewo – tak jest bliżej do ogrodzenia. Natarczywie proponowali przewodnika, ale Erast Pietrowicz odmówił.
Rzeczywiście skręcił w lewo, ale po jakichś dwustu krokach zatoczył duże półkole i wrócił pod palisadę – tyle że nie do bramy, ale do najdalszego końca, przytykającego do skały.
Nie dojeżdżając do ogrodzenia, zsiadł z konia i jął się skradać, kryjąc w cieniu urwiska.
– Tutaj, panie, tutaj – zawołał szeptem Masa. Ustawił jeden na drugim trzy drewniane klocki, pozostałe jeszcze z czasów, gdy wznoszono palisadę. Wdrapawszy się na nie, mógł widzieć wszystko, co się działo w twierdzy celestian.
– No i co tam?
Erast Pietrowicz usiadł na ziemi, oparty plecami o częstokół.
– Kręcą się. Biegają. Światło w oknach nie gaśnie.
– Czekają na kogoś. Dlatego wyprawili mnie z takim p-pośpiechem. Ciekawe, na kogo, o tej porze. My też zaczekajmy.
Chwilę milczeli.
Potem Japończyk znowu zaszeptał:
– Panie, w tej osadzie kobiet jest kilkakrotnie więcej niż mężczyzn. Dlaczego?
Wyjaśnienie ogromnie go zainteresowało.
– Gdybym ja musiał na całe życie zostać w tej dolinie – rzekł w zamyśleniu – nie poszedłbym do Rosjan, tylko zostałbym niebiańskim bratem. A ty, panie?
Fandorin spróbował wyobrazić sobie siebie najpierw jako członka rosyjskiej komuny, a potem jako celestianina i aż się wzdrygnął.
– To już bym wolał zostać Jeźdźcem bez Głowy.
I opowiedział swemu pomocnikowi o legendzie i trupie w lodowni. Masa pokręcił głową zacmokał.
– Tak, tak, różnie to bywa. Na przykład w mieście Edo za panowania sioguna Tsunayoshi wydarzył się podobny wypadek. Pan Tsunayoshi bardziej niż swych dwunogich poddanych kochał psy, za co zresztą przezwano go Psim Siogunem. Kazał w całym kraju pobudować karczmy i zajazdy dla bezpańskich psów, a każdego, kto zrobił krzywdę psu, skazywał na śmierć. I oto kiedyś ubogi ronin imieniem Bakamono Rotaro miał nieszczęście zarąbać mieczem kundla, który nasikał mu na kimono – w dodatku na rodowy herb. Oczywiście roninowi kazano popełnić harakiri. Wykonał rozkaz, ale przed śmiercią przysiągł, że zemści się straszliwie za tę hańbę. Od tej pory w nocy na ulicach zaczął się pojawiać straszny demon. Od nóg do ramion – samuraj, a głowa psia. Gdy tylko zobaczył psa – nieważne, bezpańskiego czy z właścicielem – wyciągał miecz i rąbał zwierzę na drobne kawałki. Co prawda, suk w cieczce nie zabijał. Tu brał w nim górę samczy pierwiastek i demon…
Читать дальше