– Zamknij się, ogierze! Przez osiemnaście lat miał u mnie wikt i opierunek, a potem uciekł sobie do tej latawicy! A dobrze jej tak!
Powstało zamieszanie – wszyscy mówili jednocześnie, przerywając sobie nawzajem i wymachując rękami. Wyglądało na to, że problem rodzinno-płciowy we wspólnocie nie jest do końca rozwiązany.
– Możesz chodzić? – cicho zapytał Erast Pietrowicz zabandażowanego młodzieńca. – Zatem chodźmy. Pokażesz mi, gdzie to się stało.
Wyszli z domu niezauważeni przez rozgorączkowanych dyskutantów. Jedynym, który wymknął się za nimi, był przewodniczący Łukow.
Na dworze zaczynało już świtać, a kiedy doszli nad rzeczkę, całkiem się rozwidniło.
– Nie podchodźcie blisko – polecił Fandorin towarzyszom. – Gdzie dokładnie oboje byliście?
– Siedzieliśmy, o tam, pod krzakiem.
Sądząc po połaci zmiętej trawy, nie siedzieli, lecz leżeli, pomyślał Erast Pietrowicz, ale nie wspomniał o tym odkryciu, żeby Kuźma Kuźmicz znowu nie zaczął histeryzować. Przewodniczący i tak był niemal niepoczytalny.
– Ja wiem! – krzyknął. – Wszystkiego się domyśliłem! Pan wszak nie wierzy w Czarne Chusty prawda? Podejrzewa pan, że to mormoni chcą nas stąd wykurzyć! Odgadłem to po pańskim zachowaniu. I teraz się z panem zgadzam. To oni, to te brodate dzikusy! Uprowadzili Nastię do swojego haremu!
– Nie sądzę – odrzekł siedzący w kucki Fandorin. – Nie sądzę…
Tutaj dwaj jeźdźcy przecięli rzeczkę. Ślad wąskiej kobiecej stopy – zapewne Nastia zerwała się i próbowała uciec. Wgniecenie na trawie, kilka kropel krwi – tu upadł ogłuszony Sawwuszka.
Erast Pietrowicz przeszedł brodem na drugą stronę.
Tak. W zaroślach leżeli dwaj ludzie, dość długo. Dokoła sześć niedopałków. Ale niedopałki nie były z nocy, musiały się tu znaleźć wcześniej. To całkowicie wyklucza celestian – tytoń to dla nich „piekielna siarka”.
Nieopodal przywiązywali konie: ślady kopyt, obgryzione gałązki.
Przypomniał sobie, jak Nastia opowiadała o swojej porannej przechadzce i o tym, że dwaj mężczyźni podglądali ją z tamtego brzegu. Wypatrzyli zdobycz, potem po nią wrócili, a lekkomyślna dziewczyna ułatwiła myśliwym zadanie – sama przyszła nad rzeczkę. Nic dziwnego, że w to samo miejsce – bardzo tu malowniczo, wierzby nad wodą.
Przez jakiś czas Fandorin szedł śladem. Znalazł na krzaku strzępek jedwabiu – sukienka porwanej dziewczyny zahaczyła o kolec.
Tam jednak, gdzie kończyła się trawa i grunt stawał się kamienisty ślad, tak jak poprzednio, zniknął. Detektyw pomyszkował tu i tam, i wreszcie się poddał. Miał rację Robert Pinkerton, kiedy powiedział: „Człowiek z miasta bez pomocy miejscowego specjalisty nie da sobie rady”.
A zatem trzeba będzie zmobilizować specjalistę.
W Splitstone Fandorin najpierw wstąpił do hotelu – umyć się, zmienić koszulę i sprawdzić, czy nie ma jakichś wiadomości od pomocnika.
Portier powiedział:
– Jest dla pana list kulfonami od pańskiego Chińczyka.
– To Japończyk.
W liście starannymi ideogramami napisano:
„Godzina 8 minut 45 rano dziewiątego dnia miesiąca.
Czarny człowiek jest w szopie, w której mieszka jego koń. On sam chyba też tam mieszka. Wytrąbił butelkę amerykańskiej sake i śpi. Pilnuję. To jest na tyłach wieży z dzwonem.
Wierny wasal Sibata Masahiro”.
Wypiwszy na parterze kawę (obrzydliwą, jak zresztą wszędzie w Ameryce), Erast Pietrowicz udał się we wskazane miejsce. Nie było daleko, jakieś sto kroków od Great Western.
Japończyka za nic by nie zauważył, gdyby ten sam nie zasyczał ze stogu siana:
– Jestem tutaj, panie. A on tam.
Spomiędzy suchych źdźbeł wysunęła się ręka i wskazała krótkim grubym palcem w kierunku nędznej szopy, za którą zaczynała się już preria.
Fandorin, stąpając bezszelestnie, podszedł bliżej i zajrzał przez szparę.
Początkowo, po jaskrawym słońcu, niczego nie zobaczył, usłyszał tylko miarowe chrupanie i poświstywanie. Potem jego oczy przywykły do półmroku i dostrzegł w kącie nieuwiązaną siwą klacz. Żuła siano. Poświstywał jej pan, spokojnie śpiący przy tylnych kopytach kobyły, która usłużnie machała długim ogonem, spędzając mu z twarzy muchy i zastępując wentylator.
Nagle siwa przestała chrupać, postawiła uszy na sztorc i łypnęła wypukłym okiem w stronę Erasta Pietrowicza. Miękkie nozdrza rozdęły się. Klacz odwróciła się i parsknęła leżącemu prosto w twarz. W mgnieniu oka Washington Reed otworzył oczy i usiadł, a w jego ręku nie wiadomo skąd pojawił się rewolwer.
Erast Pietrowicz cichutko odsunął się od ściany szopy i cofnął.
– No co, staruszko? – dał się słyszeć pomruk Reeda. – Nudzi ci się, tak? Jeszcze trochę się zdrzemnę, bo w nocy sobie nie pośpimy…
I sądząc po szeleście, znowu się położył.
– Nie spuszczaj go z oka – szepnął Fandorin, przechodząc obok stogu. – Wrócę wieczorem.
Specjalista wysłuchał całej historii i nic nie powiedział. Odmówi, pomyślał Erast Pietrowicz, patrząc na spaloną słońcem twarz Scotta i poruszające się w górę i w dół spłowiałe brwi.
Łyknąwszy z butelki (na szczęście, opróżnionej mniej niż w połowie), „pink” wreszcie przemówił.
– Nie ma mowy. Pan Pinkerton pisze w liście „konsultacje i rady”. A tu jak nic można zarobić kulkę. Nie, nie, niech pan mnie nawet nie prosi. – Melvin huknął pięścią w ladę. – Kiedy w grę wchodzi moja skóra, nie ma mowy o żadnych trzydziestoprocentowych zniżkach. Pięć dolarów za dobę, z góry i bez gadania. Jasne?
– Jasne – powiedział szybko Fandorin. – Dodam tylko: pod warunkiem, że doprowadzi mnie pan do meliny szajki. Trzeba co prędzej uwolnić panienkę.
„Pink” pociągnął z butelki.
– W takich sprawach pośpiech jest niewskazany. Poza tym, jak zrozumiałem z pańskiej opowieści, ta laleczka niezupełnie jest panienką. Niespecjalnie ma co tracić.
Erast Pietrowicz z trudem się opanował, by nie wybuchnąć.
– Jak pan może tak m-mówić! Już dwanaście godzin jest w łapach tych łotrów. Nie wiadomo, co tam z nią robią!
– To akurat wiadomo – rzucił z zimną krwią Scott i wyszczerzył zęby. – No dobrze, niech pan tak nie błyska oczami. Zrobimy, co się da.
I trzeba przyznać, uwinął się raz dwa.
Dwadzieścia minut później dwaj jeźdźcy wyjeżdżali już ze Splitstone w kierunku skał. Posuwali się niezbyt szybko, wszelako nie z winy „pinka”, tylko samego Fandorina – jego kasztanka była zmęczona i za nic nie chciała iść kłusem.
Przez całą drogę Melvin mełł językiem, nie zapominając pociągać whisky. Kiedy butelka była już pusta, wyciągnął drugą.
– …I przypominam, przyjacielu: zgodziłem się tylko pójść po śladach. Walczyć z chłopcami w czarnych chustach nie będę. To dawniej, za młodych lat, niczym się nie przejmowałem, a teraz muszę myśleć o starości. Gdyby położyli mnie trupem, to jeszcze nic, ale jeśli tylko okaleczą? Komu potrzebny samotny inwalida? Zbyt wielu takich w życiu widziałem. Nie chcę zdychać pod płotem jak bezdomny pies.
– A jak chciałby pan z-zdychać? – zainteresował się Erast Pietrowicz.
Scott uśmiechnął się marzycielsko.
– Na miękkim piernacie. Żeby żona trzymała mnie za rękę, a w drzwiach tłoczyły się płaczące dzieci. I żeby, kiedy mnie powiozą na cmentarz, żaden sukinsyn w całym kondukcie nie miał u pasa rewolweru. Ech, przyjacielu! Podobno są na świecie takie miejsca, gdzie ludzie chodzą po ulicach bez broni i gdzie jest całe mnóstwo kobiet, w dodatku porządnych kobiet. Niestety, nigdy nie umiałem odkładać pieniędzy, wszystko trwoniłem. Przydałaby mi się duża forsa. Tak z pięć albo dziesięć tysięcy… Wyjechałbym stąd do diabła. Założył rodzinę. Tylko skąd wziąć taką kupę pieniędzy? – Zachichotał. – Chyba żeby obrabować pociąg? A co, na pewno by mi się udało. Tylko nie galopując wzdłuż torów i strzelając na wszystkie strony, jak te bałwany Czarne Chusty. Trzeba położyć w poprzek szyn zdechłą krowę i parowóz sam się zatrzyma. A dalej już prosta sprawa. Załoga lokomotywy nie będzie stawiać oporu, po co im nieprzyjemności! Pasażerów też nie ma co obszukiwać, cóż oni mogą mieć? Trzeba się od razu zająć wagonem pocztowym. Ładunek dynamitu pod drzwi – oczywiście jeśli poczciarze sami nie otworzą. Zabrać worki z pieczęcią skarbu. I szukaj wiatru w polu. Nic prostszego. Jest tylko jeden problem – rozsądni wspólnicy. Tylu poważnych ludzi wpadło przez kretynów, którzy nie potrafili trzymać języka za zębami i za dużo pili. – Melvin tak się rozżalił, że odpił z butelki niemal czwartą część zawartości. – O, z panem bym spróbował. Od razu widać, że nie jest pan gadułą i z nerwami też w porządku.
Читать дальше