Żeby jakoś rozpocząć rozmowę, spytałem Anglika:
- Długo pełni pan obowiązki butlera?
Odpowiedział jednym krótkim słowem, a mademoiselle przetłumaczyła:
- Długo.
- Może pan być spokojny, rzeczy zostały rozpakowane i nie wynikły żadne kłopoty - powiedziałem nie bez cienia wyrzutu, ponieważ mister Freyby w ogóle nie uczestniczył we wnoszeniu bagaży, tylko siedział sobie w karecie ze swoją książeczką aż do samego końca tej odpowiedzialnej operacji.
- Wiem - zabrzmiała odpowiedź.
Zaczęło mnie to ciekawić: czy te flegmatyczne maniery Anglika to przechodzące wszelkie granice lenistwo, czy też najwyższy szyk kunsztu butlerskiego? Przecież palcem nie ruszył, a bagaże są rozładowane, rozpakowane i wszystko jest na swoim miejscu!
- Czyżby pan zdążył odwiedzić pokoje milorda i mister Carra? - spytałem, doskonale wiedząc, że od chwili przyjazdu mister Freyby nie wychodził z własnego pokoju.
- No need - odpowiedział, a mademoiselle tak samo krótko przełożyła:
- Pas besoin .
Przez ten czas, który spędziła w naszym domu, zdążyłem dobrze poznać mademoiselle i po blasku w jej wąskich, szarych oczach wiedziałem, że Anglik ją zaciekawił. Rozumie się, że umiała nad sobą panować, tak jak się tego wymaga od najwyższej klasy guwernantki, która nawykła pracować w najświetniejszych domach Europy (wychowywała syna króla portugalskiego i przywiozła z Lizbony jak najlepsze rekomendacje), ale od czasu do czasu jej galijska natura brała górę, i kiedy mademoiselle Declique coś intrygowało, bawiło albo złościło, w jej oczach zapalały się małe iskierki. Ja do służby nie wziąłbym osoby z tak niebezpieczną cechą, ponieważ owe iskierki to znak, że, jak to się mówi, cicha woda brzegi rwie. Ale guwernerzy, bony i wychowawcy to nie mój dystrykt, to resort zarządzającego dworem księcia Mietlickiego, dlatego mogłem się nacieszyć wspomnianymi wyżej iskierkami bez jakiejkolwiek trwogi.
Teraz też mademoiselle nie poprzestała na skromnej roli tłumaczki i spytała (najpierw po angielsku, a potem - dla mnie - po francusku):
- To skąd pan wie, że z rzeczami jest wszystko w porządku?
I tu mister Freyby po raz pierwszy wypowiedział dłuższe zdanie:
- Widzę, że monsieur Ziukin zna swój fach. A w Berlinie, gdzie pakowano bagaż, zajmował się tym człowiek, który także znał swój fach.
I jakby wynagradzając siebie za trud wygłoszenia tak długiego zdania, butler wyjął i zapalił fajkę, nasamprzód poprosiwszy damę gestem o pozwolenie.
Wtedy zrozumiałem, że mam chyba do czynienia z najbardziej wyjątkowym sługą, jakiego dane mi było poznać podczas całej trzydziestoletniej służby.
* * *
O siódmej Ksenia Gieorgijewna oznajmiła, że znudziło ją siedzenie pośród czterech ścian, i jej wysokość, Michał Gieorgijewicz i ja, wraz z mademoiselle Declique, ruszyliśmy na przejażdżkę. Poleciłem podstawić krytą karetę, ponieważ dzień wydawał się pochmurny, wietrzny, a po obiedzie padał drobny, nieprzyjemny deszcz.
Pojechaliśmy szeroką szosą na wzniesienie, nazywane Worobjowymi Górami, żeby popatrzeć na Moskwę, ale mało co mogliśmy zobaczyć z powodu szarej zasłony deszczu: szeroki półokrąg doliny, nad którą, jak opar, wisiały niskie obłoki - zupełnie waza z parującym bulionem.
Kiedy wracaliśmy, po raz pierwszy tego dnia niebo trochę się przejaśniło. Zwolniliśmy więc karetę przy rogatce Kałuskiej, a sami poszliśmy na piechotę przez park do domu.
Ich wysokości szły na przedzie - Ksenia Gieorgijewna prowadziła Michała Gieorgijewicza za rękę, żeby nie uciekł ze ścieżki w mokre krzewy - a my z mademoiselle trzymaliśmy się trochę z tyłu.
Już od trzech miesięcy jego wysokość nie wyczyniał maleńkich nieprzyjemności. Właśnie skończył cztery lata, a to wiek, w którym Gieorgijewiczów przekazują z rąk angielskich nannies pod opiekę francuskich guwernantek, przestają ubierać w dziewczęce sukienki i zamiast pantalonów wkładają spodenki. Zmiana odzieży przypadła do gustu jego wysokości, a i z Francuzką szybko się porozumieli. Przyznaję, z początku uważałem maniery mademoiselle Declique za zbyt swobodne - na przykład nagrody w formie pocałunków i kary w formie klapsów albo hałas w dziecięcym - jednak po pewnym czasie zrozumiałem, że to konkretna metoda pedagogiczna. W każdym razie jego wysokość już po miesiącu zaczął mówić po francusku, polubił piosenki w tym języku i w ogóle stał się znacznie weselszy i mniej skrępowany.
Jakiś czas temu zauważyłem, że zaglądam do dziecięcego znacznie częściej niż uprzednio - wydaje się także, że częściej, niż potrzeba. To odkrycie zmusiło mnie do poważnych rozważań, a ponieważ moją niezłomną zasadą była zawsze i we wszystkim szczerość, szybko odkryłem przyczynę: okazało się, że towarzystwo mademoiselle Declique sprawia mi przyjemność.
Jednakże do wszystkiego, co daje zadowolenie, zwykłem się odnosić z wyjątkową ostrożnością, bo przyjemności idą ręka w rękę z dekoncentracją, a stąd tylko krok do nieuwagi i poważnych, nawet nieodwracalnych niedociągnięć w pracy. Dlatego na jakiś czas zupełnie przestałem się pokazywać w dziecięcym (oczywiście oprócz przypadków, kiedy wymagały tego moje obowiązki służbowe) i zacząłem odnosić się do mademoiselle Declique bardzo oschle. Ale trwało to niedługo. Sama podeszła do mnie i z pełnym szacunkiem poprosiła o pomoc w nauce języka rosyjskiego - nic specjalnego, po prostu od czasu do czasu mam z nią porozmawiać na różne tematy po rosyjsku, poprawiając większe błędy. Jeszcze raz powtarzam: prośba została wyrażona tak grzecznie, że odmowa wyglądałaby na bezzasadny nietakt.
Tak zrodziła się tradycja naszych codziennych pogawędek - na zupełnie neutralne i, rzecz jasna, przyzwoite tematy. Mademoiselle uczyła się zadziwiająco szybko i znała już bardzo dużo rosyjskich słów. Co prawda mówiła niezbyt gramatycznie, ale miało to pewien powab, któremu nie zawsze potrafiłem się oprzeć.
Tak i teraz, idąc alejką parku Nieskucznego, rozmawialiśmy po rosyjsku. Tylko tym razem nasza rozmowa okazała się krótka i przepełniona złośliwością. Sprawa dotyczyła tego, że mademoiselle spóźniła się przy wyjściu na spacer i musieliśmy czekać na nią w karecie całe trzydzieści sekund (mierzyłem czas na swoim szwajcarskim chronometrze). W obecności ich wysokości się powstrzymałem, ale teraz, w cztery oczy, uznałem za konieczne uczynić niewielką wymówkę. Było to dla mnie wyjątkowo nieprzyjemne, ale taki miałem obowiązek. Nikomu nie wolno zmuszać jego wysokości do czekania, choćby nawet przez pół minuty.
- To zupełnie łatwe: zawsze zdążyć na czas - tłumaczyłem, powoli wymawiając każde słowo, żeby mogła dobrze zrozumieć. - Wystarczy tylko wszystko robić piętnaście minut wcześniej. Załóżmy, że ma pani wyznaczone spotkanie z jakimiś osobami na godzinę trzecią, a zjawi się na kwadrans przed czasem. Albo, powiedzmy, musi pani wyjść o drugiej, aby dokądś zdążyć, niech pani wyjdzie kwadrans wcześniej. Na początek doradzałbym pani po prostu przestawić zegarek, żeby spieszył się o piętnaście minut, dopóki pani nie przywyknie, a później już punktualność wejdzie pani w krew.
Mówiłem ważne i roztropne słowa, ale mademoiselle Declique odpowiedziała mi arogancko:
- Panie Ziukin, mogę ja pszestawić zegar na pół minuta? - Nie umiała wymówić rosyjskiego „rz” i wychodziło jej coś podobnego do „sz”. - Więcej niż pół minuta ja i tak nigdy się nie spóźniałam.
Nachmurzyłem się i postanowiłem przez chwilę nic nie mówić. Szliśmy więc w milczeniu, a mademoiselle w dodatku odwróciła się ode mnie.
Читать дальше