Mój moskiewski pomocnik przywitał nas na dworcu i kiedy jechaliśmy karetą, zdążył zaznajomić mnie po trosze z nadciągającymi problemami. Okazało się, że moje zamówienie - tak umiarkowane i rozsądne - nie zostało w pełni wykonane. Zarząd dworu przydzielił mi tylko jednego młodszego lokaja, nie dostałem też kucharza dla służby, lecz kucharkę, ale najgorsze, że nie udało się załatwić pokojówki dla guwernantki. Było mi z tego powodu wyjątkowo nieprzyjemnie, ponieważ status guwernantki z istoty jest dwuznaczny: znajduje się ona na granicy między obsadą służących a dworem, niezbędna jest zatem wyjątkowa delikatność, żeby nie obrazić i nie poniżyć osoby, która i tak stale drży o swoją godność.
- Ale to jeszcze nie najgorsze, panie Ziukin - powiedział z charakterystycznym akcentem moskiewski pomocnik, zauważywszy moje niezadowolenie. - Najsmutniejsze jest to, że zamiast obiecanego Małego Nikołajewskiego pałacu na Kremlu wyznaczono wam Ermitaż w parku Nieskucznym.
Pomocnik nazywał się Korniej Sielifanowicz Somow i na pierwszy rzut oka niezbyt mi się spodobał: jakiś taki nieprzyzwoicie uszasty, chudawy, z wydatną grdyką. Od razu widać, że osiągnął szczyt swojej kariery i dalej już nie awansuje, siedząc do emerytury w moskiewskim zaścianku.
- Co to za Ermitaż? - zasępiłem się.
- Piękny dom ze wspaniałym widokiem na rzekę Moskwę i miasto. Stoi w parku i mieści się niedaleko pałacu Aleksandrowskiego, gdzie przed koronacją zamieszka najwyższa para, ale... - Somow rozłożył długachne ręce. - Zmurszały, ciasny... i ze zjawą. - Zachichotał krótko, jednak widząc po mojej minie, że nie jestem w nastroju do żartów, zaczął wyjaśniać: - Dom zbudowano w połowie ubiegłego stulecia. Kiedyś należał do hrabiny Czesmieńskiej - słynnej bogaczki chorej na umyśle. Wy, panie Ziukin, na pewno o niej słyszeliście. Niektórzy mówią, że Puszkin właśnie ją sportretował w Damie pikowej , a nie starą księżnę Golicyną.
Nie lubię, kiedy sługi przechwalają się oczytaniem, i dlatego nic na to nie odpowiedziałem, tylko skinąłem głową.
Widocznie Somow nie zrozumiał przyczyny mojego niezadowolenia, gdyż kontynuował z jeszcze większą górnolotnością.
- Wieść niesie, że za panowania Aleksandra I, kiedy całe towarzystwo grało w najmodniejsze podówczas lotto, hrabina zagrała z samym nieczystym i postawiła jako stawkę własną duszę. Służba opowiada, że czasami, w bezksiężycowe noce, korytarzem przechodzi biała postać w czepcu i postukuje beczułkami w woreczku.
Znowu zachichotał, jakby dawał do zrozumienia, że on sam, będąc człowiekiem oświeconym, w podobne bzdury nie wierzy. Ja jednak odniosłem się do tej wiadomości zupełnie poważnie, ponieważ każdy sługa ze starej dworskiej dynastii wie, że zjawy i duchy naprawdę istnieją i żartować z nich (tak jak i z nimi) to postępek głupi i nieodpowiedzialny. Spytałem, czy zjawa starej hrabiny robi coś złego, czy tylko postukuje beczułkami. Somow odpowiedział, że przez prawie sto lat nie zauważono, aby widmo maczało palce w jakichś niecnych działaniach. Uspokoiłem się. Dobrze, niech sobie postukuje, nic strasznego. U nas w pałacu Fontannowym pojawia się duch kamerjunkra Żychariewa, niesłychanego pięknisia i niedoszłego faworyta Katarzyny Wielkiej, otrutego przez księcia Zubowa. Co tam hrabina w czepcu! Ten współmieszkaniec (albo raczej pseudomieszkaniec) zachowuje się jak najbardziej nieprzystojnie: w ciemnościach podszczypuje damy i służące, a już szczególnie hula w przeddzień Iwana Kupały. Najjaśniejszych osób wszak nie śmie dotykać - mimo wszystko to kamerjunkier! Albo na przykład w Aniczkowym - tam pojawia się duch kursistki ze Smolnego, jakoby zhańbionej przez cesarza Mikołaja Pawłowicza, która potem targnęła się na życie. Nocą przesącza się poprzez ściany i roni zimne łzy na twarze śpiących. Też mi przyjemność -obudzić się od lodowatej łzy i zobaczyć przed sobą taką zjawę!
Ogólnie biorąc, Somow zjawami mnie nie wystraszył. Gorsze było to, że dom rzeczywiście okazał się bardzo ciasny i pozbawiony wielu niezbędnych wygód. Nic dziwnego - przez pół wieku, odkąd posiadłość została odkupiona przez zarząd dworu od hrabiów Czesmieńskich, nie odnawiano w niej niczego.
Przeszedłem się po piętrach, planując, co przedsięwziąć w pierwszej kolejności. Należy przyznać, że Somow z podstawowymi przygotowaniami nieźle sobie poradził: z mebli zdjęto pokrowce, wszystko lśniło czystością, w sypialniach stały świeże kwiaty, fortepian w wielkiej bawialni brzmiał czysto.
Zasmuciło mnie oświetlenie - nie było nawet gazowe, tylko zupełnie przedpotopowe, olejne. Ech, gdybym miał chociaż z tydzień! Zainstalowałbym w piwnicy maleńką prądnicę, przeciągnął przewody i pałac nabrałby zupełnie innego wyglądu. A tak trzeba będzie żyć stale o olejnej „szarej” godzinie. W Fontannowym takie oświetlenie mieliśmy przed trzydziestu laty. Z tego wniosek, że przydałby się jeszcze olejarz, który napełniałby lampy, wykonane w Anglii, z zegarowym mechanizmem zapłonu i zapasem oleju na dobę.
A przy okazji - zegary. Doliczyłem się dziewiętnastu stojących i naściennych, a wszystkie chodziły po swojemu. Zdecydowałem, że ponastawiam i ponakręcam je sam - takie zajęcie wymaga rzetelności i precyzji. Dobry dom, utrzymany w porządku, od razu można rozpoznać po tym, czy zegary w różnych pokojach pokazują jednakowy czas. Powie wam to każdy doświadczony sługa.
Aparat telefoniczny znalazłem tylko jeden, w przedpokoju. Rozkazałem założyć jeszcze dwie linie: jedną do gabinetu Gieorgija Aleksandrowicza i drugą do mnie, do pokoju, ponieważ z pewnością potrzebny będzie stały kontakt z pałacem Aleksandrowskim, domem generała-gubernatora i zarządem dworu.
Należało już wstępnie ustalić, kogo gdzie lokować, i nad tym musiałem tęgo popracować głową.
Na obu kondygnacjach było tylko osiemnaście pokoi. Zupełnie sobie nie wyobrażam, jak byśmy się tu wszyscy rozmieścili, gdyby była z nami wielka księżna z pozostałymi dziećmi i dworem. Somow powiedział, że rodzinie wielkiego księcia Mikołaja Konstantinowicza - osiem najjaśniejszych osób i czternaścioro świty, nie licząc sług - przydzielono piętnastopokojową willę, więc dworzanie musieli pomieścić się po troje, a nawet i czworo w jednym pokoju, sługi zaś rozlokowano nad stajnią! Okropność, chociaż Mikołaj Konstantinowicz wedle starszeństwa jest o dwa stopnie niżej od Gieorgija Aleksandrowicza.
Zupełnie nie na miejscu było i to, że jego wysokość zaprosił na koronację swojego przyjaciela, lorda Banville’a, którego przybycia pociągiem berlińskim oczekiwano pod wieczór. Anglik, dzięki Bogu, był kawalerem, ale mimo to należało pozostawić dwa pokoje: jeden dla samego lorda i jeden dla sługi. Nie daj, Panie, żebym się zblamował. Znam ja tych angielskich butlerów, są bardziej akuratni od swoich lordów. Szczególnie mister Smiley, który służył przy jego ekscelencji. Nadęty, cwany - dobrze mu się przypatrzyłem w zeszłym miesiącu, w Nicei.
Zatem bel etage przeznaczyłem dla wielkoksiążęcej rodziny. Dwa pokoje z oknami wychodzącymi na park i cesarski pałac - dla Gieorgija Aleksandrowicza, i to będą sypialnia i gabinet. Na balkonie postawią fotel, stolik i pudełko z cygarami; w oknie od strony pałacu Aleksandrowskiego umieszczą lunetę, żeby jego wysokość mógł obserwować okna koronowanego krewniaka. Kseni Gieorgijewnie wyznaczyłem jasny pokój z widokiem na rzekę, to jej się spodoba. Obok umieściłem pokojową Lizę. Pawła Gieorgijewicza ulokowałem na poddaszu. Lubi żyć z dala od pozostałych członków rodziny. Prowadzą tam oddzielne schody, co jest wygodne w razie późnych powrotów. Endlunga - po sąsiedzku, na dawnym strychu. Persona z niego niewielka. Starczy przenieść łóżko, na ścianie powiesić dywan, na podłogę rzucić niedźwiedzią skórę, i nikt nie pozna, że to strych. Malutkiego Michała Gieorgijewicza - w przestronnym pokoju o oknach wychodzących na wschód, w sam raz dla dziecka. A obok jest ładniutkie pomieszczenie dla mademoiselle Declique. Poleciłem postawić tam bukiecik dzwoneczków, to jej ulubione kwiaty. Ostatni z pokoi bel etage przeznaczyłem na małą bawialnię do odpoczynku w kręgu rodzinnym, jeśli, rzecz jasna, w te szalone dni trafi się choć jeden swobodny wieczór.
Читать дальше