Joanna Chmielewska - Wielki Diament. Tom II
Здесь есть возможность читать онлайн «Joanna Chmielewska - Wielki Diament. Tom II» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Детектив, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Wielki Diament. Tom II
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Wielki Diament. Tom II: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Wielki Diament. Tom II»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Wielki Diament. Tom II — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Wielki Diament. Tom II», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Zdobywała te znaczki zewsząd, wydzierając koperty całej rodzinie i grzebiąc w starych szpargałach. Jakiegoś wspaniałego łupu dopadła w Perzanowie, naszej zaprzyjaźnionej wsi, do której podobno miałyśmy tajemnicze prawa. Co roku bywałyśmy tam na wakacjach i nie tylko my, ale jeszcze nasza babka i reszta rodziny. Stary Kacperski, uparcie zwany Jędrusiem, twierdził nawet, że gdyby panienki chciały spalić dwór, on słowa nie powie, bo gdyby nie któraś nasza prababka, jego na świecie by nie było. Opowieści krążyły zgoła historyczne, lepiej je znałam niż Krystyna, ale też niedokładnie.
– U Kacperskich na strychu – powiedziała teraz. – Cały kufer tam stał, nie wiem skąd, bo nie wyobrażam sobie, żeby w czasach analfabetyzmu wieś uprawiała taką obfitą korespondencję…
– Ja wiem, skąd – przerwałam. – Mówiłam ci to sto razy, ale nie słuchałaś. To nie ich, to nasze rodzinne. Przyleskich.
– Skąd wiesz?
– Jędruś mi opowiadał. Jak nastała reforma rolna i zabierali Przylesie razem z pałacem… orientujesz się chyba, że Przylesie należało do naszych przodków…?
– Tyle wiem, owszem.
– Jego ojciec, niejaki Florek… To znaczy, to nie był ojciec, tylko wuj, a może cioteczny dziadek, nie jestem pewna, pogubiłam się trochę w pokoleniach i pokrewieństwach, w każdym razie adoptował go i robił za ojca. I ten ojciec, Florek, tuż przed upaństwowieniem zdążył zabrać z pałacu trochę różnych rzeczy. Obrazy, portrety głównie, srebra, porcelanę, jakieś drobiazgi i wszystkie papiery. Nie patrzył co ważne, a co nie, kupą wygarnął i ukrył na strychu u siebie, w Perzanowie. I to właśnie znalazłaś. Mów teraz dalej, bo już zgaduję, że tam było coś interesującego.
Kryśka kiwnęła głową kilka razy.
– Muszę ochłonąć i tyłek mnie rąbie. Mam nadzieję, że kość mi nie pękła. Ty, jak myślisz, jeżeli zadzwonimy, ta Petronela przyniesie nam wina?
– Trzeba będzie coś uczcić?
– Sama za chwilę ocenisz. To co, dzwonimy?
– Ryzyk-fizyk…
Nie Petronela, czyli francuska Pierette, tylko Gaston, lokaj, powłócząc nieco nogami, przyniósł nam wina z naszych własnych winnic. Było całkiem niezłe. Przyzwyczajone do obsługiwania się samodzielnie, tak rzadko zawracałyśmy głowę wiekowej służbie, że nasze życzenia uważano wręcz za rozrywkę. Może i rzeczywiście nudziło im się okropnie.
– Wypijmy zdrowie tego Florka – zaproponowała Krystyna, unosząc kieliszek.
– Z przyjemnością. A potem ci chyba naprawdę przyłożę, bo już tracę do ciebie cierpliwość. Powiesz wreszcie, co cię rzuciło, czy mam się poważnie zdenerwować?
– Już mówię, ale boję się, że dopiero jak opowiem, to cię szlag trafi. Tak jak mnie. Otóż słuchaj, tam był list… może dwa, ale jeden na pewno. Była w nim mowa o jakiejś historii z diamentem. Wyglądało to nawet sensacyjnie, kryminał jakiś, ale nie skojarzyłam. Rozumiesz, do głowy mi nie przyszło, że to może dotyczyć mnie. Co mnie to w ogóle obchodziło, ty masz pojęcie, jaki znaczek był na tym? Pierwsza Polska cięta, nie ząbkowana!
Owszem, to mogłam zrozumieć. Po utajnionych studiach wiedziałam, co znaczy pierwsza Polska, cięta.
– Dlatego zostawiłam całość – ciągnęła Krystyna. – Kopertę razem z listem, z szacunku dla skarbu. I zabij mnie, szczegółów nie pamiętam, ochapia mi się tylko, diament, słuchaj, a może to korespondowało z tym tutaj i mogło coś wyjaśnić…?
– Zabić cię chyba trzeba – zaopiniowałam ze wstrętem. – Może chociaż pamiętasz, od kogo był ten list?
– Głupia jesteś czy co? Skąd…?
– O mój Boże, i to ma być moja siostra…! Gdzie to masz? Mam nadzieję, że nie przepadło?
– No coś ty? Nic z mojej kolekcji dotychczas nie sprzedałam, co uważam za cud. Dopiero ostatnio przeleciało mi przez głowę… Ale na szczęście nie zdążyłam.
Podparłam się łokciem, syknęłam boleśnie, wypiłam wino i ostrożnie podniosłam się, z wysiłkiem odpychając krzesło.
– To teraz telefonik, rezerwacja, wsiadasz w samolocik, zawiozę cię, i zaraz wracasz, Z listem. Z dwoma, jeśli jest ich tyle. Jazda!
– Dlaczego ja?
– A kto? Duch Święty? To nie jest gołąb pocztowy!
– A ty co? Od macochy?
– Nie widziałam, żebyś się w łeb rąbnęła, nie wiem, od czego zgłupiałaś! Ja mam gmerać w twoich rzeczach?!!!
Opamiętała się nieco, chociaż, jak zwykle, protest na moje słowa gdzieś się w niej kołatał. Rzeczywiście, miałaby rzucić swoją świętość mnie na pożarcie…
– Mamy jeszcze dosyć pieniędzy? Starczy na te wojaże?
– W najgorszym wypadku notariusz nam pożyczy, lepiej od nas wie, ile mamy. Jak chce, niech sprawdza, że jedna czwarta roboty odwalona…
Postękała na tle biodra, z wysiłkiem stłumiła protest i obróciła tam i z powrotem w dwa dni. Boże, jakie piękne czasy nastały! Sama jeszcze pamiętam, że nie tak dawno trzeba było starać się o paszport na nowo i trwało to co najmniej sześć tygodni…
Czekając na jej powrót, zrobiłam sobie ferie. Łokieć mnie bolał. Dałam spokój ciężarom w bibliotece i przejrzałam biurko prababci. Znalazłam olbrzymią ilość rachunków, pokwitowań, zapisków gospodarskich, informację, że rok siedemdziesiąty drugi był najlepszy dla wina, które poszło za wyjątkową cenę, z Gastona wydoiłam informację, że trochę tego w piwnicach zostało, aż wreszcie trafiłam na jakieś notatki, chyba prywatne.
Dowód na nasze prawo własności – zapisała prababcia w małym notesiku. – Wiadomości od Florka. Dla pamięci od prababki Klementyny. Wszystko razem w sokołach.
Najpierw policzyłam sobie na palcach, kim była dla nas Klementyna, prababka naszej prababki. Tych prą wyszło mi strasznie dużo, przypominało to zera w naszych obecnych kombinacjach finansowych, po wymianie. Pra-pra-pra-prababka. Przypomniałam sobie, że córką owej Klementyny była nasza pra-pra-prababka Dominika Przyleska, ta, którą po śmierci upaństwowili. Babka naszej babki Ludwiki, rzewnie przez nią wspominana. Obdarzyła spadkiem wnuczkę z pominięciem córki, dzięki czemu wszyscy przeżyli ostatnią wojnę i cudowne czasy po niej. Zaraz, kto był jej córką…? A, prawda, właśnie ta Justyna, matka prababci Karoliny, de domo Blackhill. Zatem pra-prababka Justyna musiała być żoną kapitana Blackhilla… nie, zaraz, opanujmy się, ów kapitan setnego roku chyba nie sięgnął, zatem żoną jego potomka…
Mniej więcej ustawiłam rodzinę chronologicznie i zreflektowałam się. Same kobiety, a gdzie dziadkowie? Zaczęłam sobie przypominać na nowo i wyszło mi, że pradziadek Filip, ostatni hrabia de Noirmont, mąż prababki Karoliny, był zarazem synem brata jej babki, a zatem jej ciotecznym wujem. Nie uwierzyłam samej sobie, sprawdziłam jeszcze raz, zapisałam to wszystko, zgadzało się. Małżeństwo w rodzinie, istny cud, że potomstwo nie okazało się zwyrodniałe, odbiłoby się na nas, mogłybyśmy mieć na przykład skrofuły albo wodogłowie…
Następnie zastanowiłam się, co u Boga Ojca jedynego prababcia miała na myśli, pisząc o sokołach?
W jakich sokołach, do diabła?! Sokoły kiedyś hodowano, polowano z nimi, tresowane były bez mała jak psy, taka sokolarnia, czy jak to nazwać, istniała pewnie w każdym zamku, tu też. Może jeszcze istnieje, bodaj szczątek, może coś w niej udawało się schować…?
Spróbowałam z Gastonem. Dowiedziałam się przy okazji, że kamerdynerem w zamku był przez długie lata jego dziadek, ale o sokolarni nie słyszał. Już za dziadka polowania z sokołami trochę podupadły, chociaż całkiem jeszcze z mody nie wyszły, ale hodowli chyba nigdy nie było. Psy tak, konie również, prawie do ostatnich czasów, ale sokoły…? Gdyby zależało mi na ptactwie, jest kurnik i gęsiarnia…
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Wielki Diament. Tom II»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Wielki Diament. Tom II» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Wielki Diament. Tom II» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.