– Powie mi pani, kiedy zaczniemy? Chciałabym najpierw poprawić szminkę.
Gdy tylko Knutas wrócił na komendę z przerwy obiadowej, podczas której kupił sobie kanapkę, usłyszał, że Kihlgård i cała reszta z Centralnego Biura Śledczego już przyjechali. Trudno było nie rozpoznać hałaśliwego śmiechu Martina Kihlgårda. Z sali spotkań dochodziły głośne rozmowy i salwy śmiechu, jakby odbywało się tam prawdziwe przyjęcie koktajlowe. Zawsze to samo. Ledwo pojawiał się Kihlgård, atmosfera w wydziale kryminalnym od razu się rozluźniała.
Nikt nie zwrócił uwagi na Knutasa, gdy otworzył drzwi. Kihlgård stał zwrócony do niego szerokimi plecami i najwyraźniej właśnie opowiedział jeden ze swoich niezliczonych kawałów, ponieważ wszyscy dookoła stołu zwijali się ze śmiechu.
– I wtedy przyszedł i władował w siebie wszystko – kontynuował Kihlgård. – Każdy najmniejszy okruszek!
Ta końcówka wywołała kolejną salwę śmiechu, od której aż zatrzęsły się ściany. Jedynie Knutas się nie śmiał. Rozejrzał się dookoła i delikatnie popukał Kihlgårda w ramię. Mina komisarza, gdy się odwrócił, wyrażała entuzjazm.
– Ależ Knutti, cześć! Co słychać, stary druhu?
Knutas prawie zniknął w szerokim uścisku Kihlgårda. Sam poklepał go niezręcznie po plecach.
– Dziękuję, dobrze. Ty też wydajesz się być w formie.
– Tak, wszystko się układa jak układanka, jak to mówią!
Kihlgård znów wybuchnął śmiechem, a z nim cała grupa śledcza.
Nie tylko żarty Kihlgårda były śmieszne, on cały był śmieszny. Niesforne włosy sterczały na wszystkie strony, jakby nigdy nie widziały grzebienia. Twarz była lekko purpurowa, oczy nieco wyłupiaste, a do tego ubierał się często w obcisłe swetry z dekoltem w serek, które podkreślały jego wydatny brzuch. To, że dużo wymachiwał rękami, gdy mówił, i jadł praktycznie bez przerwy, potęgowało wrażenie pajaca. Trudno było ocenić jego wiek, mógł mieć od czterdziestu do sześćdziesięciu lat, choć Knutas wiedział, że Kihlgård był trzy lata starszy od niego, miał więc pięćdziesiąt pięć lat.
Gdy Knutas przywitał się też z pozostałymi policjantami z Centralnego Biura Śledczego, spotkanie mogło się rozpocząć. Kiedy skończył sprawozdanie, spojrzał z wyczekiwaniem na kolegów ze Sztokholmu.
– No i co na to powiecie?
– Bezsprzecznie jest wiele tropów, którymi możemy pójść – rozpoczął Kihlgård. – Te skradzione obrazy są interesujące, nie były to w końcu byle jakie dzieła. A Egon Wallin był właścicielem dużej galerii.
– Pojawia się pytanie, od jak dawna zajmował się paserstwem. Jeśli do tego ograniczała się jego rola w tym interesie – wtrąciła Karin.
– To mogło trwać od dawna, choć jednocześnie uważam, że wcześniej coś byśmy zauważyli – powiedział Knutas zakłopotany.
– Że też nie bał się przechowywać ich w komórce – zainteresował się Wittberg. – Czy to nie dziwne? Mógł wybuchnąć pożar albo mogło się stać coś innego. Poza tym ktoś mógł się włamać do jego domu.
– Może to była kryjówka tylko na jeden raz, zrobił wyjątek dla tych obrazów – rzekł Norrby.
– Ale dlaczego nadal tam były, po tym jak przygotował wszystko z taką dokładnością, przeprowadzkę i inne rzeczy? – zastanawiała się Karin.
– Zamierzał pewnie sprzedać je w Sztokholmie – wyraził przypuszczenie Knutas. – Najprawdopodobniej miał tam jakiś kontakt.
– Miał komputer? – Spytał Kihlgård.
– Oczywiście, jeden w domu i jeden w galerii. Dzisiaj przeszukamy oba miejsca, zajmiemy się też komputerami.
– Sprzedaż galerii sztuki musiała wstrząsnąć zarówno żoną, jak i pracownikami. Jak zareagowali? I w dodatku to, że sprzedał ją Sixtenowi Dahlowi.
– Monika Wallin wydawała się dość opanowana, gdy z nią rozmawiałem – powiedział Knutas. – Choć oczywiście może to być tylko maska. Musimy dokładniej zbadać sprawę. Ponadto musimy poprosić Sztokholm o pomoc w poszukiwaniu ewentualnych partnerów nieczystych interesów Wallina i w przeszukaniu mieszkania, do którego miał się przeprowadzić.
– Tak, z pewnością musiał mieć dobre kontakty w Sztokholmie – wymruczał Kihlgård. – Czy żona nic na ten temat nie wie?
– Nic na razie o tym nie mówiła – uciął Knutas, zły na siebie, że nie spytał ją o to przy ostatnim spotkaniu. – Musimy przesłuchać ją jeszcze raz.
– A odwiedzający wernisaż? – kontynuował Kihlgård. – Macie listę zaproszonych?
– Tak, ja się tym zajęłam – powiedziała Karin i podniosła duży arkusz papieru. – W pierwszej rubryce zapisałam tych, którzy otrzymali zaproszenie na wernisaż, w drugiej tych, którzy się zjawili, a w trzeciej pozostałych odwiedzających, tych, którzy przyszli bez zaproszenia i o których przypomnieli sobie pracownicy.
– Czy są tam jakieś interesujące nazwiska?
– Tak, oczywiście. Jest para znanych właścicieli galerii ze Sztokholmu, o których wiemy, że mieli kontakty handlowe z Wallinem: Hugo Malmberg, który ma galerię na starym mieście Gamla Stan, no i oczywiście Sixten Dahl, którego już znamy – odpowiedziała Karin. – Miał być przesłuchany dziś rano w Sztokholmie, ale nie dostaliśmy jeszcze na ten temat informacji, więc nie wiemy, co dało przesłuchanie. Jak by nie było, jest on dla nas bardzo interesujący, ponieważ konkurował z Egonem Wallinem o tego litewskiego artystę, a poza tym kupił galerię w Visby przez podstawioną osobę.
– Tych dwóch z pewnością ściągniecie tutaj i sami ich przesłuchacie?
Kihlgård spojrzał pytająco na Knutasa, otwierając torebkę z żelatynowymi samochodami. Na chwilę zapadła cisza, po czym Knutas zabrał głos.
– No cóż, niezupełnie.
– Mając na uwadze to, że Egon Wallin chciał w tajemnicy przeprowadzić się do Sztokholmu i że poza tym parał się sprzedażą bądź pośrednictwem w handlu skradzionymi obrazami, jest bardzo interesujące to, że dwóch właścicieli galerii ze Sztokholmu odwiedziło wernisaż tego samego dnia, którego został zamordowany. Nieprawdaż?
Kihlgård wrzucił do ust garść żelków.
Knutas czuł, jak wzrasta w nim irytacja. Kihlgård już po pięciu minutach rozmowy potrafił doprowadzić człowieka do szału.
– Rozważymy to. Poczekamy najpierw na odpowiedź ze Sztokholmu i zobaczymy, co dało przesłuchanie Sixtena Dahla.
Knutas zebrał swoje dokumenty i podniósł się, żeby zaznaczyć, że był to koniec spotkania.
Potrzebował powietrza.
Żołądek skręcał się z głodu, pora obiadowa już dawno minęła. Nędzna kanapka, którą zjadł, nie nasyciła go ani trochę, ale teraz nie miał czasu, żeby myśleć o takich trywialnych sprawach jak jedzenie. Trzeba było przesłuchać Mattisa Kalvalisa, zanim pojedzie z powrotem na Litwę.
Obmył twarz w toalecie i włożył do ust miętową pastylkę.
Gdy zszedł do recepcji, artysta i jego menedżer już na niego czekali. Nigdy wcześniej nie spotkał malarza osobiście, widział go tylko na zdjęciu. Mattis Kalvalis nie pasował do komendy policji, delikatnie mówiąc.
Najbardziej zwracały uwagę włosy, czarne z wyjątkiem grzywki, która ufarbowana była na jaskrawozielony kolor. Z jednego ucha zwisał długi łańcuch. Mattis Kalvalis był ubrany w czerwone skórzane spodnie i marynarkę w tym samym żarówiastym kolorze co grzywka. Do tego miał na nogach parę jasnoniebieskich sportowych butów z wysokimi cholewkami. Przypominały one Knutasowi buty, które sam nosił za młodu.
Menedżer, siedzący obok niego, był jego przeciwieństwem. Wyglądał jak rosyjski górnik, mocnej budowy, z surowymi rysami twarzy, ubrany w czapkę z futra z nausznikami i dużą, granatową pikowaną kurtkę. Knutas przy uścisku wyczuł, że miał on spocone ręce.
Читать дальше