– Musimy sprawdzić zarówno skradzione samochody, jak i wypożyczalnie – powiedział Knutas.
– Ciekawe, co się kryje za tą sprawą – z namysłem dodał Wittberg. – Potrzeba przecież dużo wysiłku, żeby przygotować coś takiego. Dlaczego morderca powiesił swoją ofiarę w bramie? To musi oznaczać coś szczególnego.
Przeczesał ręką swoje złote loki. Wittberg wyglądał zadziwiająco rześko jak na poniedziałkowy poranek, pomyślał Knutas. Zazwyczaj był bardzo zmęczony po weekendowych przygodach. Ten przystojny dwudziestoośmiolatek był Casanovą policji. Jego błękitne oczy, pojawiające się przy uśmiechu dołki w policzkach i wytrenowane ciało oczarowywały pracujące na komendzie policji kobiety. Z wyjątkiem być może Karin, która wydawała się traktować go jak niesfornego i zadziornego młodszego brata. Zwykle Thomas Wittberg miał ciągle nowe dziewczyny, ale od pewnego czasu wyglądało na to, że się ustatkował. Właśnie wrócił z Tajlandii, gdzie był na wakacjach ze swoją obecną dziewczyną i jego mocna opalenizna silnie kontrastowała z bladymi twarzami i podkrążonymi oczami jego kolegów.
– To nie może być przypadek – zgodziła się Karin. – Mam na myśli przypadkowe napadnięcie albo coś w tym rodzaju. Albo, że miał pecha i trafił na wariata. To wygląda na dobrze zaplanowane działanie. Najprawdopodobniej Wallin znał mordercę.
– Musimy sporządzić dokładną listę osób, które zostały zaproszone na wernisaż i dowiedzieć się, czy byli tam też przypadkowi odwiedzający – kontynuował Knutas. – Trzeba sprawdzić i przesłuchać wszystkich. I musimy zrobić wszystko, żeby odnaleźć artystę i jego menedżera.
– W każdym razie nie wymeldowali się z hotelu – powiedział Wittberg. – Ich rzeczy są w pokojach i nie zapłacili jeszcze za pobyt, więc może tylko wyjechali na jeden dzień. Będę próbował skontaktować się z nimi dzisiaj, dotychczas byli nieuchwytni na komórkach. Mam nadzieję, że uda mi się przynajmniej złapać Sixtena Dahla. Niedługo jego galeria będzie otwarta i ktoś tam na pewno będzie umiał mi pomóc. Możliwe, że on wie, gdzie przebywa artysta i menedżer.
Przerwał im dzwonek telefonu komórkowego Knutasa. Wyjął go z kieszeni marynarki i odpowiedział.
Wszyscy oczekiwali w milczeniu, słuchając potakiwań i pochrząkiwań szefa i przyglądając się uważnie zmieniającej się mimice Knutasa, która na początku wyrażała olbrzymie zdziwienie, żeby zaraz potem zmienić się w konsternację. Gdy zakończył rozmowę, wzrok wszystkich był skierowany w jego stronę.
– Dzwoniła Monika Wallin. Przed chwilą przed ich domem zaparkował samochód firmy zajmującej się przeprowadzkami. Firma dostała od Egona Wallina zlecenie na przeprowadzkę, ze szczegółową listą, jakie przedmioty miały być zabrane. Wszystko zapłacone z góry.
Pomieszczenia prestiżowego domu aukcyjnego Bukowskis odznaczały się stonowaną elegancją. Recepcja, która witała klientów, zwrócona była w stronę ulicy Arsenalgatan, między parkami Berzelii Park i Kungsträdgården położonymi w centrum miasta.
Rzeczoznawca Erik Mattson, z zaczesanymi do tyłu włosami, ubrany w nierzucający się w oczy szary garnitur, przyjął znacznie skromniej ubranego klienta, który jak się wydawało, czuł się niezręcznie i był lekko zmieszany w tym eleganckim otoczeniu. Pod pachą trzymał obraz olejny zawinięty w gazetę i oklejony taśmą izolacyjną.
Mężczyzna dzwonił tego ranka i opisał obraz jako motyw z archipelagu w różnych odcieniach szarości, z dużą ilością nieba i morza oraz z małym białym domkiem z czarnym dachem. Mimo iż obraz był niepodpisany, Erik uważał, że brzmiało to interesująco i poprosił klienta, aby przyniósł obraz do wyceny.
Mężczyzna stał teraz przed nim, ubrany w płaszcz, który miał już za sobą najlepsze dni, a na szyi wisiała cienka, staromodna apaszka. Buty od dawna nie widziały szczotki. Erik Mattson zawsze zwracał na to uwagę. Czyste buty były oznaką tego, że klient dbał o siebie. W przypadku mężczyzny, który stał przed nim i nerwowo przebierał palcami po swoim dużym pakunku, było inaczej. Na czole wystąpiły mu krople potu. Kołnierz koszuli był pognieciony, na zniszczonym płaszczu widniała plama, rękawiczki, które położył na stole, były zdarte aż do poszewki. Mówił z wyraźnym akcentem z południa Sztokholmu. Niewiele osób mówiło dziś w ten sposób. Było to niemal czarujące.
Erik miał nadzieję, że obraz nie był skradziony. Badawczo spojrzał na klienta – nie, nie wyglądał na przestępcę. Obraz najpewniej nie był nic wart, tak było zazwyczaj z niepodpisanymi obrazami. Mimo wszystko musieli brać je do wyceny, od czasu do czasu trafiała się prawdziwa perełka i takich okazji za nic w świecie nie chcieli przegapić. W najgorszym przypadku takie skarby trafiały w ręce ich największych konkurentów, domu aukcyjnego Auktionsverket. Nie mogli do tego dopuścić.
Wskazał klientowi drogę do niewielkiego, lecz eleganckiego pokoju, w którym dokonywano wyceny. Znajdował się tam gustawiański stół z dwoma krzesłami, po jednym z każdej strony, na ścianie wisiał obraz Einara Jolina oraz półka z fachową literaturą. Na stole stał przenośny komputer, aby móc szybko sprawdzić historię jakiegoś dzieła lub odnaleźć informację o jego domniemanym twórcy. Jeśli trudno było wycenić przedmiot, zdarzało się, że rzeczoznawca musiał poprosić o pomoc kolegę. Czasem zatrzymywano dzieło sztuki na kilka dni, jeśli potrzebne było dokładniejsze badanie. Była to fascynująca praca, Erik ją kochał.
Razem położyli obraz na stole. Erik czuł w piersi dobrze znane napięcie. Był to jeden z najpiękniejszych momentów w jego pracy, gdy stał z nieznanym klientem i znał obraz tylko z opisu, ale jeszcze go nie widział. Uwielbiał to uczucie – niepewność, czy jest to nieznane, może zapomniane dzieło wielkiego artysty, warte miliony koron, czy może nic niewarta kopia wykonana przez jednego z uczniów malarza.
Erik Mattson pracował od piętnastu lat jako młodszy asystent do spraw rzeźby i malarstwa nowożytnego w domu aukcyjnym Bukowskis i stał się najlepszym rzeczoznawczą, jakiego mieli. To, że nie awansował na stanowisko starszego asystenta, jak to było w przypadku większości młodszych asystentów, którzy pracowali w domu aukcyjnym przez kilka lat, miało swoje wytłumaczenie.
Gazeta szeleściła, trudno było rozerwać grubą taśmę.
– Skąd ma pan ten obraz? – spytał Erik, żeby rozładować dobrze widoczną nerwowość klienta.
– Wisiał w domku letniskowym mojego taty na jednej z wysp sztokholmskiego archipelagu. Niedawno tata sprzedał domek, a my, dzieci, mogliśmy zabrać, co nam się podobało. Zawsze lubiłem ten obraz, ale nie sądziłem, że mógłby mieć jakąś wartość.
Spojrzał na Erika z nadzieją i niepokojem w oczach.
– Jeden z sąsiadów zobaczył go na ścianie i powiedział, że jest tak zręcznie wykonany, że powinienem pójść go wycenić. Właściwie to nie sądzę, żeby miał jakąś wartość – powiedział przepraszająco. – Ale przecież nie zaszkodzi spróbować.
– Oczywiście, po to tu jesteśmy.
Erik uśmiechnął się przyjaźnie do mężczyzny, który nieco się rozluźnił.
– Skąd miał ten obraz pana tata?
– Babcia i dziadek kupili go na aukcji w latach czterdziestych. Od tamtego czasu wisiał w ich domku letniskowym. Znajduje się on na wyspie Svartsö, wie pan, taka duża stara willa, typowa dla dobrze sytuowanych kupców. Lubili mieć na ścianach obrazy przedstawiające archipelag. Ot i cała historia obrazu.
Teraz pozostawało tylko zdjąć ostatnią warstwę papieru.
Erik odwrócił obraz i jak tylko go zobaczył, oniemiał. Nie potrafił ukryć swojego zdziwienia. Klient jak urzeczony wpatrywał się w niego, gdy ten pospiesznie wyjął lupę i sprawdzał oryginalność dzieła. Żaden z nich nic nie mówił, ale napięcie było wyczuwalne.
Читать дальше