– Dziewięćset dziewięćdziesiąt tysięcy.
Dwaj policjanci o kamiennych gębach stanęli po obu stronach eksponowanego skarbu. Pozostali ustawili się przy wyjściu zapasowym, gotowi w każdej chwili uniemożliwić wszelką próbę kradzieży.
Drągal z młotkiem niepewnym głosem wykrztusił:
– Milion franków. – Zdezorientowany omiótł wzrokiem wstrząśniętą salę i powtórzył, jakby prosząc o wybaczenie: – Milion.
Drągal rozejrzał się i kontynuował licytację.
Tymczasem Paryż już huczy od sensacyjnych doniesień. Oddziały konnej policji odpierają szturm dziennikarskiej hołoty na marmurowe podwoje domu aukcyjnego.
– Milion sto tysięcy. Milion dwieście.
Do pierwszego miliona dochodzono długo. Do drugiego znacznie szybciej – przebijano po sto tysięcy: milion siedemset tysięcy, milion osiemset, dwa.
– Dwa dwieście. Dwa czterysta.
Dziesięć procent wylicytowanej ceny przypadnie właścicielom domu aukcyjnego. Z trzech milionów będzie to trzysta tysięcy franków.
– Trzy miliony pięćset! Cztery! Okrzyk z sali:
– Wody, prędko! Pani zasłabła!
Taka prosta myśl. I taka śmieszna: ratować siebie… Topór wzniósł się do góry, zawisł na chwilę i zaczął stopniowo, a potem coraz szybciej, rozpruwać powietrze, ze świstem spadając na jego głowę. W takiej chwili najważniejsze, to zachować spokój.
Dama błyskawicznie wylądowała na noszach. Pognali z nią do wyjścia. Kolana zgięte do góry. Mordka czarno-burego lisa – do dołu. Prędkość i sprawność interwencji ma bardzo konkretne uzasadnienie: sanitariusze chcą jak najprędzej wyekspediować damulkę z sali, żeby wrócić i obejrzeć finał.
– Jedenaście milionów franków. Dwanaście. Trzynaście.
Cisza w sali aukcyjnej jest niesamowita. Gdyby drągal szeptał pod nosem i tak każdy by go usłyszał. Ale on nie szepce, on krzyczy:
– Siedemnaście! Osiemnaście!
Cwaniaczek kombinator pogryza paznokcie jak pestki słonecznika. Cholera! Przecież był przy tym, jak przywieźli ten obraz. Trzeba było szybko się zdecydować, kopsnąć im milion franciszków i kupić bez licytacji.
– Dwadzieścia jeden! Dwadzieścia dwa! Dwadzieścia trzy!
Najbardziej przebojowi dziennikarze przebili się przez kordony i od dawna są w sali. Fotografują Nastię i jej dzieło – obraz „Druga wojna światowa”.
– Dwadzieścia cztery miliony franków!
Wtedy jegomość w sfatygowanym krawacie opuścił rękę. Nie wyżej. A pan po prawej? Ręka w górze, w geście triumfu.
– Dwadzieścia pięć milionów franków!
W prawym rogu ręka podniesiona, a w lewym rogu nie.
– Dwadzieścia pięć milionów franków po raz pierwszy… Wszystkie głowy zwrócone są w stronę jegomościa po lewej. Zachowuje całkowity spokój. Uśmiecha się lekko, dając do zrozumienia, że nie ma pojęcia, skąd to nagłe zainteresowanie jego osobą. Ręce splecione na piersi.
– Dwadzieścia pięć milionów franków po raz drugi… Pan po lewej rozkłada ręce, jakby chciał pokazać, że mu przykro, ale nie przeskoczy własnych możliwości. Cena jest już troszkę wygórowana…
– Dwadzieścia pięć milionów franków… po raz trzeci!
Rudi wie, że w ostatniej chwili spojrzenia wszystkich obecnych, ‘bez wyjątku, skierują się na niego.
Czekał na ten moment. Wziął głęboki oddech, jakby chciał wchłonąć wszystko dookoła, a wzrokiem zasysał ich spojrzenia. Nie wiedział, dlaczego to robi, czynił to instynktownie.
Setki oczu zamieniły się w parę monstrualnych, czarnych źrenic…
Spokojny i pewny siebie, wyobraził sobie czarną plamkę pomiędzy nimi. Przyjrzał się jej uważnie i powiedział…
Młotek uderzył w stół i rozpętało się istne szaleństwo. Cisza w ułamku chwili eksplodowała jak manekin poddany działaniu RGD-33. Szacowne panie i szacowni panowie zaryczeli zgodnie, niczym jelenie zmagające się z własną chucią. Kryształowe żyrandole rezonowały od krzyku, pisku, wrzasku, braw i tupotu. Żurnaliści nacierają na Nastię:
– Modemoiselle Strzelecka!…
– Modemoiselle Strzelecka, czy jako powszechnie ceniony geniusz i lider najnowszej rosyjskiej awangardy zechciałaby pani skomentować…
Policjanci w sile pięciu oddziałów wykazali się wielkim profesjonalizmem. Intensywne mordobicie odparło szturm rozentuzjazmowanego tłumu. Udało się zapewnić osobiste bezpieczeństwo wybitnej artystce mademoiselle Strzeleckiej. Policjanci zdołali ewakuować ją do sąsiedniego pokoju. Tam też, z zachowaniem najwyższych środków ostrożności, przeniesiono malowidło – jedno z największych osiągnięć kultury XX wieku – i nie wymienionego z nazwiska nabywcę dzieła. Wtedy mundurowi przegrupowali się i jednym natarciem wypchnęli publiczność z sali. Na ulicy oddziały konnej policji przeszły w kłus i młócąc powietrze gumowymi pałkami dokończyły dzieła i ostatecznie rozproszyły zgromadzone tłumy.
I powiedział:
– Mnie tu nie ma. Pomyślał przez chwilę i dodał:
– I nigdy nie było.
W sąsiednim saloniku kompletnie skołowana dyrekcja domu aukcyjnego wydaje bankiet na cześć wybitnej malarki mademoiselle Strzeleckiej i nieznanego dżentelmena, który zakupił arcydzieło. A raczej, na cześć pełnomocnika owego dżentelmena. Brzęk kieliszków. Przyciszone rozmowy. Uwijają się kelnerzy, sprowadzeni w trybie pilnym z pobliskiej restauracji.
Dyrektor wznosi kielich i, nie znajdując właściwych słów, wychyla duszkiem. Drągal z młotkiem wlewa w siebie szampana. Nigdy dotąd w całej swojej karierze nie brał udziału w podobnej transakcji. Dyrekcja zainkasuje dziesięć procent, czyli dwa i pół miliona, a on sam jeden procent od tej kwoty. Dwadzieścia pięć tysięcy franków za jeden dzień pracy! Za wykrzykiwanie liczb. A to nie wszystko, przecież spylił nie tylko Strzelecką. Był jeszcze Szyszkin, i Faberge, i Ajwazowski… Wiadomo, drobnica, ale też jakiś grosz z tego wpadnie. Drągal skalkulował w pamięci i doznał lekkiego zawrotu głowy.
W saloniku, poza wielką malarką i wystylizowanym na niepozornego jegomościem, są sami swoi. A mimo to straszliwy ścisk. Sukces ma zawsze wielu ojców. Szampan znika skrzynkami.
Pomiędzy kolejnymi toastami i gratulacjami – formalności. Jegomość z przetartymi mankietami wręcza dyrektorowi czek na dwadzieścia pięć milionów franków. Podpis: Jerveza.
Chwila zamieszania: w jaki sposób senor Jerveza wiedział z góry, jaka będzie ostateczna cena?
Na to nieoczekiwane pytanie po krótkiej chwili zastanowienia pada odpowiedź: senor Jerveza nie miał pojęcia o ostatecznej cenie. Dwadzieścia pięć milionów franków to górna granica, jaką gotów był zapłacić za to dzieło. Wyżej by nie licytował. A gdyby cena okazała się niższa, przysłałby inny czek.
Ach tak? No cóż, brzmi przekonująco.
Czek odbierają przedstawiciele Credit Lyonnaise. Natychmiast łączą się z Barclays Bank, gdzie uzyskują potwierdzenie, że okrągła sumka ma pokrycie w oszczędnościach na koncie senora Jervezy. Banki rozliczają się bezgotówkowo. Kwota zostaje przelana z konta senora Jervezy na konto domu aukcyjnego. Dyrekcja odlicza prowizję i odprowadza podatek dla państwa. Reszta przypadnie autorce dzieła. Księgowy wylicza wszystko dokładnie i Wypisuje czek na kwotę 17.225.741 franków i 55 centymów.
Grobowa cisza. Wszyscy gapią się w jeden punkt. Kompletny bezruch. Jak na filmowej stop-klatce. I nagle wszystko ożywa, ludzie ruszają z miejsc, wracają do przerwanych rozmów. Kobiety tłumią w sobie namiętności, zapalają papierosy, zaciągają się głęboko, odwracają do partnerów i aksamitnymi powiekami zasłaniają blask lubieżnych oczu.
Читать дальше