Heinz runął na ziemię.
Kobiety aż piszczą. Już nie ze strachu, tylko z nadmiaru emocji. Jasne, że to nie Koloseum, ale śmierć to śmierć!
Zawsze podnieca.
Zjawiła się niespodziewanie, mocno pchnęła drzwi wejściowe i weszła.
Poczuli, że razem z nią do piwnicy zawitało niebezpieczeństwo. W milczeniu popatrzyła każdemu z nich w oczy. Uśmiechnęła się kącikiem ust:
– Oto wasze krzyże, panowie oficerowie. I pomóżcie mi wnieść walizki.
Rudiego ogarnęło straszliwe zmęczenie. Usiadł w kącie, zwiesił głowę. Wyczerpanie totalne. Do tego stopnia, że otwarcie ust grozi wypadnięciem języka. Rudi jeszcze nie znał czarodziejskich sztuczek. Dopiero zaczynał. Potencjał siły magnetycznej miał skromny. Nie umiał go racjonalnie użytkować ani regenerować.
Przestrzegam wszystkich początkujących czarodziejów: praca z licznym audytorium wymaga nadludzkiego napięcia woli i absolutnej koncentracji.
Grozi całkowitym wyeksploatowaniem.
Śpi Makary, ale jego umysł pracuje. Śni mu się maszyna do likwidowania wrogów. Urządzenie przyszłości. Mechanizm do masowej eksterminacji.
Z każdym rokiem wrogów będzie coraz więcej. I co? Rozstrzeliwać? Bzdura. Za dużo krwi i wrzasku! No i nieracjonalne zużycie amunicji. Jest lepsza metoda. Od 1921 roku bolszewicy używają komór gazowych. Ale to też mało praktyczne. I nieprzyjemne. Ludzie wewnątrz drą się i walą w drzwi. Trzeba wymyślić coś nowatorskiego. Żeby likwidować szybko, tanio, bez krzyków, bez krwi. Makary myśli o tym od dawna i oto we śnie idea zmaterializowała się w fenomenalny projekt.
Skazanych prowadzi się do windy. Towarowej. Takiej, co pomieści i stu klientów. Makary zamyka w niej wrogów i wciska czerwony guzik. Klatka rusza w dół, do sutereny. A tam basen. Klatka szybko zanurza się w wodzie. Po prostu wpada do basenu, wyrzucając w powietrze tony wody! Wrogom starczy pięć minut i wyciągamy kabinę. Żadnej krwi, żadnych wrzasków. Wszyscy topią się w jednej chwili. Dobrze byłoby wyposażyć windę w otwieraną klapę w podłodze. Wtedy trupy można będzie wywalać wprost do wagonu. Przyciskasz guziczek – i łubudu!
Każde takie urządzenie powinno mieć dobrą nazwę. Makaremu śni się kryptonim PG, jak Proletariacka Gilotyna.
A swoją drogą ciekawe, co to może być SA?
Codziennie po obiedzie w szkole zjawia się Frau Bertina. Budzi popłoch wśród nauczycieli, kucharzy, sprzątaczek, stróżów i całego personelu. A przede wszystkim wśród uczniów.
Pojawia się świeżutka, wyspana, w prostej czarnej sukni ze stójką i śnieżnobiałym, sztywnym od krochmalu kołnierzykiem. Jak zakonnica. Siostra Berta. Dryl i pedanteria. Tatusiowie-ministrowie całują koniuszki jej palców.
Rudi dobrze wie, że po nocach ci sami ministrowie całują nie tylko koniuszki palców. I nie tylko jej.
Los zgotował mu ciekawe życie. Wcześniej w szkole niespecjalnie przykładał się do nauki. O rzeczach zajmujących wie i tak, a do nieciekawych nigdy się nie zmusi. Interesują go tajemnice polityki, ludzkie sekrety, niewidoczna strona…
Dla każdego epokowego przedsięwzięcia istnieje słowo-klucz, które kryje jego tajemnicę. Rudi już wie: rozkoszny burdel, ta sekretna świątynia rozpusty, przez wtajemniczonych nazywany jest „Demokracją”.
Anastazjo Andriejewna…
Powstrzymała uśmiech. Dawno nikt się tak do niej nie zwracał. A tu okrutny syberyjski ataman, kniaź Sagałajew, nieoczekiwanie zagaduje w ten sposób i tym samym wydaje rozkaz: od tej chwili tak należy zwracać się do naszej dobrodziejki.
– Anastazjo Andriejewna, a czy warto zwracać pieniądze do Balericas? Przecież namalowała pani obraz, senor Jerveza go kupił. Jaki to wszystko ma związek z Balericas?
– Zastanowimy się. Póki co, odstawcie panowie dwie walizki na bok.
– Oczywiście. A co do pozostałych dwóch, to, Anastazjo Andriejewna, pomyśleliśmy tak: cała wiedza, namiary, plany i koordynacja akcji były pani. Dlatego jedna walizka powinna być dla pani, a druga dla naszej jedenastki.
– Nie ma mowy. Jest nas dwanaścioro. Wszyscy ryzykowali głowami. Dzielimy po równo.
Przy szklanych drzwiach wejściowych do „Alexandra” ironicznie ugrzeczniony szwajcar w złotych szamerunkach zastąpił drogę złachanej gromadce:
– Hola, hola! Tacy nie mają tu wstępu.
Potężny osobnik z gęstą brodą, najwyraźniej przywódca bandy, wystąpił pół kroku naprzód i patrząc gdzieś ponad głową szwajcara zanurzył dłoń jak bochen w przepastnej kieszeni spodni. Wysupłał wielki, nowiuteńki banknot o perłowych wzorkach i zawiłych rysunkach, palcami lewej dłoni zmiął szeleszczący papierek, po czym wetknął zwitek do kieszonki liberii. Przepuścił przed sobą drobną dziewuszkę i, jak jakiś możnowładca, wkroczył do środka, ignorując uniżone pokłony i wyrazy wdzięczności.
Rudi Mazur co noc odwiedza „Demokrację”. Unika błędów z pierwszej wizyty. Już na wstępie oznajmia wszystkim, że go nie ma.
Otwarła się przed nim najbardziej nieogarniona otchłań: polityka. Ileż tajemnic poznał! Ile rzeczy zrozumiał! Poprzysiągł sobie, że nigdy nie będzie się pchać do polityki. Ani do władzy. Do władzy rwą się tylko szaleńcy. Bezmyślni. Albo wizjonerzy.
Makary przewrócił się na drugi bok. Zniknęła winda, spadająca do basenu. Pojawiła się dziewczyna o niebieskich oczach. I Chołowanow, który ją zabija. Później sen zdominowały sprawy bieżące: system uzbrojenia o dziwnej nazwie SA.
Wszystko da się udoskonalić. Radziecka myśl techniczna nie zna granic. Zwłaszcza we śnie. Kiedy śpimy, nasza świadomość wyzwala się z rutyny. Genialne wynalazki dokonują się właśnie we śnie.
Jak można udoskonalić SA? Trzeba zająć się pociskiem.
Nowoczesny pocisk przeciwpancerny ma piekielnie twardy rdzeń z węglika wolframu. Ale my chcemy przebijać nie pancerze, tylko zakute łby wrogów! Makary aż stęknął przez sen. Wraży łeb rozpuknie się nawet jeśli trafi go coś o wadze 64 gramów z prędkością tysiąca metrów na sekundę. Gdy myślimy o ludzkiej czaszce, zdolność przebijania pancerza przestaje być kryterium rozstrzygającym. Liczy się tylko jedno: żeby inni wrogowie nie znaleźli pocisku. Żeby nie domyślili się, co tak naprawdę się stało.
Używając SA trzeba mieć cel na tle akwenu, żeby pocisk roztrzaskawszy głowę utonął. Idealnie byłoby móc stosować SA w każdych warunkach. W tym celu należy użyć pocisków nie twardych, nie trudnotopliwych, lecz przeciwnie – ciekłych. Eureka!!! To genialnie proste. Wystarczy cienka metalowa osłona i rdzeń z niskotopliwego metalu. Od strzału, od tarcia o wnętrze lufy, od oporu powietrza podczas lotu płaszcz pocisku rozgrzeje się na tyle, że stopi rdzeń w środku. Taki pocisk rozłupie głowę wroga w drobny mak, a sam rozpadnie się na drobinki! Można walić w każdym terenie. Nikt nigdy nie dojdzie, dlaczego komuś łeb urwało.
Każdej nocy w „Demokracji” dzieją się sprawy wagi państwowej. To tutaj, w purpurowym półmroku, zapadają kluczowe decyzje, sprzedaje się wielkie fabryki, określa kursy walut, dociska albo puszcza śrubę inflacji.
Ostatnio wiele rozmawia się o wojnie. O niewielkiej zwycięskiej kampanii. Trzeba ukryć jakieś wielomilionowe manko. Ograniczony konflikt zbrojny byłby wysoce pożądany. Zrównoważyłby budżet.
Читать дальше