Spośród wszystkich obecnych tylko Frau Bertina nie rozumie nic a nic z tego, co się dzieje. Kiedy wykidajło chwycił za topór, zdjęło ją przerażenie. Atmosferę grozy podsycała dodatkowo absolutna cisza. Nikt nie próbował mu przeszkodzić, nikt nie krzyczał. W zupełnym milczeniu wykidajło Heinz przeszedł na drugi koniec sali, wziął zamach i huknął z całych sił w podłogę, rozcinając drogocenny dywan.
Frau Bertina pomyślała, że tylko rozpaczliwym krzykiem może uratować siebie i innych, wyrwać z tego absurdalnego odrętwienia.
Z jej gardła wydobył się przeraźliwy wrzask. Tak skowycze pies przejechany przez tramwaj.
Nastia odbiera czek, uśmiecha się kącikiem ust i zwraca się dyskretnie do drągala:
– Oddaj Świętego Jerzego.
– Ja? Niby dlaczego?
– Dałam ci go w zastaw. Jeżeli obraz nie pójdzie. Ale poszedł, nawet za niezłą cenę. Więc oddaj.
– Nie wiem nic o żadnym Jerzym.
Póki mówił, Nastia-Feniks spokojnie patrzyła sobie pod nogi. Ale zamilkł na moment, więc utkwiła w nim swoje niebieskie źrenice. Uważnie, bez mrugania, patrzy na nasadę jego nosa. Jakby starała się dojrzeć tam jakąś nieistniejącą plamkę. A on czuje, że to spojrzenie przyprawia go o obłęd. Prosta sprawa, trzeba tylko odwrócić wzrok… Nic z tego. Jego pałąkowate nogi nagłe zamieniają się w szczudła z rozchybotanymi zawiasami. Uginają się pod nim, a on nic nie może na to poradzić. Wydaje mu się, że Nastia w prawej dłoni trzyma drewniany młotek aukcyjny. Ciekawe w co go łupnie? W czerep? W zęby? A może?… Jedną ręką stara się zasłonić zęby, a drugą przyrodzenie. Przed sobą nie widzi nic, poza jej niebieskimi oczami – a w nich nieskończona nienawiść.
Po chwili przewraca się przez stół, słyszy, ale nie rozumie krzyku dyrektora:
– Ten wieprz znowu się uchlał! Od jutra na bruk!
Frau Bertina przeraźliwie wrzasnęła.
Zaraz po niej rozdarły się pozostałe damy. Panowie, też krzycząc, poderwali się z miejsc i sięgnęli po rewolwery.
Sala najeżyła się lufami. To nie przelewki! Siedzieli sobie ludziska, rżnęli w karty, nikogo nie zaczepiali, a za ich plecami wykidajło wywijał toporem. Nic dziwnego, że baby w krzyk! Na szczęście znalazła się Frau Bertina, zwróciła uwagę…
Znowu obrzydliwy paryski poranek. Szare domy. Szare ulice. Szare niebo. Szary wiatr ciska krople dżdżu w twarz, jak stalowe opiłki.
Nastia idzie podjąć pieniądze.
Sama.
Gdyby miała umiejętności Mazura, nie byłoby żadnego problemu. Ale jest tylko uczennicą czarodzieja. I to stawiającą pierwsze kroki.
Jest jej dużo łatwiej niż Mazurowi swego czasu w Moskwie. Chociaż nie do końca. Mazur miał w ręku szkolny zeszyt, który służył za paszport, książeczkę czekową i wiele innych dokumentów. Natomiast Nastia przedstawi autentyczny czek, prawidłowo wypełniony, opatrzony w odpowiednie pieczęcie i podpisy. Namalowała obraz, senor Jerveza kupił go na licytacji… A jednak Barclays ma prawo zwrócić się do senora Jervezy po osobiste potwierdzenie: czy nabył pan to dzieło sztuki?
Mazur niczym specjalnym nie ryzykował. Najwyżej nie wypłaciliby mu pieniędzy, ot i wszystko. A tutaj? Nastia nie wywinie się tak łatwo. Porwanie, zagrożenie życia, szantaż, tortury, wymuszenie…
Za to we Francji wciąż ścina się głowy, jak za kolejnych Ludwików. A głowy, jak wiadomo, wgryzają się w wiklinowe kosze.
Nastia ma dość wyobraźni, żeby zobaczyć srebrzyste ostrze gilotyny. Ciekawe, czy będzie wrzeszczeć, kiedy za włosy powloką ją na szafot? Większość wrzeszczy. Na szczęście w Rosji jest wyższy poziom kultury: tam od razu – jebut! – kulka w potylicę. I pierdut do dołu. A u tych francuskich barbarzyńców człowiek może się załamać i zacząć skamleć o litość: „Błagam, panie kacie! Niech pan nie ciągnie za sznurek! Jeszcze minutkę! Jedną!”.
Ale tymczasem nikt nie wlecze jej na szafot. Może lepiej zawczasu odpuścić? Może nie iść do banku?
Nie ma pieniędzy na taksówkę. Nie ma na autobus. Piechotą przez szare miasto, przez deszcz. A z każdego kiosku spoglądają na nią jej oczy. Na każdej wystawie – fotografia jej malowidła. I gawrosze z plikami gazet uwijają się po ulicach, wykrzykując na wszelkie sposoby nagłówki z pierwszych stron:
– „Blamaż Francji!”, kupcie „Blamaż Francji!”…
– „Kto za tym stoi?”, „Kto za tym stoi?”…
– „Kompromitacja”!
– „Po trzykroć hańba!”… Tylko w tym wydaniu! „Po trzykroć hańba!”.
Wykidajło stoi zdezorientowany, obraca w dłoniach stylisko, nic nie rozumie. Kto mu wcisnął ten topór? Dopiero co siedział przy wejściu. Jak się znalazł w po tej stronie sali? Dlaczego porąbał dywan?
Podnosi oczy na zebranych, próbuje wzrokiem przeprosić za całe to zamieszanie.
Główny inspektor wiedeńskich aresztów unosi lufę swojego rewolweru Webley-Fosbery, kaliber czterdzieści pięć i, nie celując, pociąga za spust.
– Znów to bydle nawąchało się jakiegoś paskudztwa!
Jedno mnie dziwi, książę. Jak to możliwe, że zanim jeszcze zdążyliśmy się przedstawić, znała nasze imiona i nazwiska, wiedziała, kto gdzie służył i jakie ma ordery… Ciekawe, skąd czerpie tę wiedzę?
– Ciekawe jest coś innego: choć wszystko o nas wiedziała, to żaden z nas nie był tym zaskoczony. Może nas jakoś zaczarowała?
– Jest więcej niewiadomych. Czy ktoś potrafi mi wyjaśnić, jak to się stało, że nas sobie podporządkowała? Zauważcie: to ona wydaje polecenia, z nikim się nie konsultuje, a my bez szemrania wykonujemy każdą jej zachciankę…
– To wszystko prawda, moi panowie, ale jednak trzeba przyznać, że jej plan był bezbłędny. Przewidziała dosłownie wszystko, każdy szczegół.
– A mimo to wszystko weźmie teraz w łeb. Pomyślcie sami, jaki bank dobrowolnie przekaże cztery walizy banknotów jakiejś podfruwajce, w dodatku tak ubranej!
– Jasna sprawa! Przedstawi czek i natychmiast ją zapuszkują. Zaczną torturować. I wyda nas wszystkich! W końcu wie o nas wszystko, zna nasze nazwiska, adresy. A potem, panowie oficerowie, wszystkim nam zetną głowy za pomocą barbarzyńskiego wynalazku doktora Guillotin. Jak to Francuzi mają w zwyczaju.
– Trzeba wiać z Paryża.
– Kto tu zamierza wiać? Pan, Andrieju Władimirowiczu? Pan, Juriju Sergiejewiczu? Pan, hrabio? No cóż, zrobicie panowie jak uważacie. A ja myślę zostać. Wierzę, że jej się uda. Nawiasem mówiąc, czy zwróciliście, panowie, uwagę, na jej technikę interrogacyjną? A, widzicie. Wszyscy mamy za sobą wojnę domową. Coś niecoś w życiu widzieliśmy. Niełatwo nas zaskoczyć. A muszę przyznać, że mnie zaskoczyła. Jest mistrzynią przesłuchań. Perfekcjonistką. Istną poetessą tortur. Robiła to przedtem i nikt jej jakoś głowy nie ściął…
– Skoro się tym zajmowała, to dlaczego jest bez grosza? I niby gdzie się tego nauczyła?
– Z porywaczami we Francji nikt się nie patyczkuje. Nie wiem, panowie, czy uda nam się uniknąć gilotyny, ale wiem, że o orderach możemy zapomnieć.
Rudi Mazur powiedział, że go nie ma i cofnął się pół kroku. Naraz wszystko ożyło, ludzie ruszyli z miejsc, zaczęli rozmawiać. Czerwony topór śmignął tuż obok Rudiego, rozciął chiński dywan i zagłębił się w podłodze. Frau Bertina wrzeszczała jak opętana. Panowie zerwali się z miejsc…
Huknął strzał. U nasady nosa wykidajły pojawił się niewielki czarny otwór o równych brzegach, jakby ktoś wyborował dziurę wiertarką.
Читать дальше