Bo kto powiedział, że jest gorsza od Picassa?
Niepozorne drzwi kryły za sobą wejście w ciemny, wąski korytarz. Jeszcze jedne drzwi, zakręt, strome schody i znów drzwi. Za nimi – labirynt karminowych brokatów, złotych frędzli, tureckich skórzanych leżanek i dyskretnego czerwonego półmroku. Rozpalona wyobraźnia Rudiego zawyrokowała: tak właśnie wygląda harem tureckiego sułtana.
Natychmiast stracił wszelką orientację. Nie ma żadnych okien, nie ma kątów prostych. Z jednej owalnej sali przechodzi się do następnej, a z niej wyłaniają się kolejne korytarze. Jest miękko, przyjemnie, nastrojowo. Wspaniałe draperie i srebrzyste dywany tłumią śmiechy i jęki.
Frau Bertina znikła w pokoju tak, jakby do niej należał. To nie pokój, lecz gabinet luster z purpurowym oświetleniem. Stojące na środku królewskie łoże pod aksamitnym baldachimem odbija się po tysiąckroć w niezliczonych zwierciadłach.
Zrzuca płaszcz, zerka w lustro i uśmiecha się do siebie. Odwraca się prawym bokiem. Potem lewym. Odwraca się plecami i z uwielbieniem zerka przez ramię na swoje odbicie…
Po skrzypiących schodach w dół, w dół do kamiennej piwnicy. Świt dopiero zaczął podmalowywać paryskie niebo na zielono. Toteż panowie oficerowie jeszcze nie zwalili się z nóg.
– Wymyśliłam!
– Zamieniamy się w słuch, jaśnie panno!
– Senor Juan Jerveza kupi od nas dzieło sztuki. Na aukcji. Na oczach całego Paryża.
– Nieźle pomyślane…
– Rozumiecie? My sprzedajemy, on kupuje. Żadnego kryminału. Następnie deponujemy czek w banku i inkasujemy gotówkę.
– A nie musi być obecny na aukcji?
– O to właśnie chodzi, że nie musi. Ludzie zamożni reprezentowani są na aukcjach przez osoby trzecie.
– A cena?
– Będziemy mieli tam naszych ludzi. Podbijemy cenę do kwoty, jaka nas interesuje.
– Na razie wszystko brzmi niegłupio. Tylko jeden szczegół jakoś umknął mojej uwadze: skąd, do diabła, wziąć arcydzieło warte miliony franków?
Czekała na to pytanie. Uśmiechnęła się promiennie:
– Jakiż to problem? Sama namaluję.
Okropny jest paryski świt. Przez całą noc siąpił deszcz, nad ranem się oziębiło. Ulice co prawda już wyschły, lecz mimo to jest obrzydliwie. Przede wszystkim z braku pieniędzy.
Być w Paryżu z pustymi kieszeniami, to jedno z bardziej przykrych doświadczeń. Na co nie spojrzysz, ogarnia cię wściekłość.
Francuzi mają swoje problemy. Też im się nie przelewa. Dozorcy zamiatają chodniki. Klną. Po francusku. Łoskot żelastwa. To żaluzje w piekarniach i sklepikach. Śmieciarze, jak mrówki, uwijają się po ulicach, by na czas wywieźć odchody wielkiego miasta.
Koniecznie zdążyć przed śmieciarzami!
Spać trzeba było w nocy, panowie oficerowie. A teraz, kochani – do roboty! Biegać po paryskich ulicach, wyszukiwać to, co niezbędne: złoconą ramę, płótno, farby, pędzle. Ale to już, na jednej nodze!
Aukcja zaczyna się o dziewiątej. Trzeba tam jeszcze dojechać, dogadać się z organizatorami, żeby obraz już dziś znalazł się na licytacji.
No i, poza wszystkim, trzeba jeszcze stworzyć arcydzieło.
Z sypialni na wprost, w cichy korytarzyk. Czerwony półmrok, bordowo-złote refleksy na nagich ciałach mosiężnych figurek.
Rudi naliczył trzydzieści dwoje drzwi. Frau Bertina przeszła korytarz, uchyliła dwuskrzydłowe drzwi i wkroczyła do dużej sali. Rudiemu zaparło dech.
W Paryżu wystarczy przejść się rankiem ulicami, a przy śmietnikach znajdzie się wszystko, czego dusza zapragnie.
Ramę przywlókł esauł kozackiego pułku gwardii przybocznej Klim Ławrentjew. Odlew gipsowy. Nawet w niezłym stanie. Tylko że upstrzona odchodami much, pęknięta w dwóch miejscach i z obtłuczonymi narożnikami. No, ale lepszy rydz niż nic.
Nastia wzdycha. Przecież każdy wie, że rama to najważniejszy element obrazu. Jak obwoluta książki: jeżeli się błyszczy, mieni kolorami i ma ciekawy układ graficzny, to na pewno zaciekawi kupujących… Z kolei szara okładka z bladymi literkami będzie pokrywać się kurzem… Nastia widziała oczyma duszy okazałą ramę złoconą, rzeźbioną w szlachetnym drewnie. No, ale trudno. Musi być taka, jaka jest.
Towarzysz Stalin zerknął na swojego narkoma spraw wewnętrznych, generalnego komisarza bezpieczeństwa państwowego Ławrentija Pawłowicza Berię:
– Posłuchaj, Ławrentij, jakie pogłoski krążą po Moskwie. Ludzie gadają, że u ciebie w NKWD jest spisek. Opowiadają, że jakieś bydlaki spotkały się nad Bajkałem i zastanawiały się, jak mnie zlikwidować. I podobno wszystkim od tego łby popękały. Bądź tak dobry, Ławrentij, zorientuj się o co chodzi i złóż raport: komu w NKWD pękła głowa i z jakiego powodu.
Sala jest pogrążona w tym samym czerwonym półmroku. Taki sam brokat, złote frędzle i tureckie tapczany. I dużo mężczyzn i kobiet. Właśnie kobiety wprawiły go w osłupienie. Jakie stroje! A dekolty! Co za brawura! A mężczyźni? Jak to mężczyźni… Czarne fraki, śnieżnobiałe gorsy. Zupełnie jak w teatrze. Chociaż nie, w teatrze nie rżnie się w karty. A tu się gra na wszystkich stołach naraz. Tu bez zmrużenia oka przegrywa się fortuny. Tu pali się długie cygara o niespotykanym aromacie, tu szampan leje się strumieniami, a wszystkich ogarnia nastrój nieskrępowanej zabawy. Tutaj nikt nie liczy się z forsą.
Gdzie płótno? Jest tutaj. Rotmistrz kawaleryjskiego pułku grenadierów lejbgwardii Wołodia Sinielnikow zaiwanił malarzowi na Montmartrze. Pacykarzy tam bez liku. Rankiem rozstawiają sztalugi pod Sacre-Coeur, na ciężkim kacu bluźnią po francusku, jak paryscy dozorcy i ziewają. A wystarczy ziewnąć o jeden raz za dużo i już dzielny rotmistrz biegnie zameldować o wykonaniu zadania.
A skąd farba? A pędzle?
Z farbą nie było problemu. Inna sprawa, że paleta barw pozostawia wiele do życzenia. Zdobyli tylko dwa kolory. Czarny i czerwony. Czarną podprowadzili jakiemuś monsieur, który wlazł na drabinę, żeby malować rynnę. A czerwoną zdobyli tuż za rogiem. W straży pożarnej. Wiadro farby w strażackim kolorze. A w wiadrze, jak się potem okazało, był nawet pędzel. Czy do namalowania arcydzieła wystarczy wiaderko farby? Pewnie, że starczy. Kanciapka Nasti w jednej chwili wypełniła się miłym zapachem remontu. Co jest potrzebne, poza talentem i natchnieniem, do stworzenia arcydzieła? Potrzebny jest czas. Z pół minuty.
– Już, gotowe. Możecie zabierać. Tylko ostrożnie. Farba jeszcze świeża.
Nikt nie zwraca uwagi na Frau Bertinę. Ta wycałowała na powitanie jakąś wypindrzoną damulkę. I jeszcze jedną. Przysiadła się do graczy. Podano jej puchar z jakimś krystalicznym płynem z bąbelkami.
Wszystko jest tak, jak być powinno. Pojawiające się kobiety nie budzą niezdrowych emocji. Wyłaniają się z czerwonej poświaty i w czerwonej poświacie znikają. Po czym znów wracają.
Trzeba dodać, że na mężczyzn też nie zwraca się uwagi. Nikt nie zrywa się na widok prokuratora generalnego. Nikt nie wybiega na spotkanie szefa wiedeńskiej policji kryminalnej. Każdy wchodzi, lekkim skinieniem głowy, czy uśmiechem wita znajomych. Nie padają żadne nazwiska ani tytuły…
Tu się po prostu miło spędza czas, odpoczywając po trudach dnia.
Rudi Mazur był pierwszym, na którego zwrócono uwagę.
Piękna dama o szlachetnym antycznym profilu i ogromnych, jak Frau Bertina, źrenicach, zapiszczała na widok chłopca w płaszczu przeciwdeszczowym.
Читать дальше