Senior Jerveza pękł. Jest gotów podpisać każdy papier, oddać wszystko, co ma. Ale nie ma takiej potrzeby. Ma tylko oddać dług, opłacić honorarium za pracę z nim i odsetki z tytułu opóźnienia spłat kredytu…
I tu pojawia się problem.
Kwota jest do tego stopnia znacząca, że żaden bank nie zechce się z nią łatwo rozstać. Jeżeli senior wystawi czek na nazwisko mademoiselle Strzeleckiej, to dyrektor banku zawezwie policję i w obecności komisarza zacznie zadawać kłopotliwe pytania. Choćby takie: dlaczego tak zamożny człowiek, jak senior Jerveza, wypłaca tak ogromną kwotę jakiejś łachmaniarce? Jakież to przysługi mu wyświadczyła? Każdy bank może też zażądać potwierdzenia autentyczności czeku. I znów problem: senor ma buźkę koloru dojrzałej śliwki. Mógłby ktoś pomyśleć, że trzy dni z rzędu dostawał w pysk. A przecież nikt go nie bił. Tylko od wrzasku popękały mu naczynia krwionośne.
A może w takim razie założyć z nim wspólną firmę? Senor Juan Jerveza wyłoży kapitał, a następnie da swoim partnerom pisemną zgodę na swobodne dysponowanie jego udziałami? Doskonały pomysł. Jedyny szkopuł w tym, że sąd rejestrowy wymaga zgłoszenia nazwisk wszystkich założycieli spółki. Komu to potrzebne? Zresztą, zgodę na dysponowanie udziałami musiałby podpisać osobiście w obecności notariusza…
Rudi spał przez cały dzień. Nikt go nie niepokoi. Każdy wie, że to pupilek Frau Bertiny. Tylko na niego nie podnosi nigdy głosu. Może nie chodzić na lekcje i robić to, na co ma ochotę. Niektórzy mówią, że nawet podpalenie tej budy uszłoby mu płazem.
Dlatego Rudi śpi sobie w dzień. Nauczył się zasypiać gdzie trzeba, kiedy trzeba i na ile trzeba. Umie obudzić się dokładnie o porze jaką sobie wyznaczył. Nie przewraca się z boku na bok. Kładzie się i natychmiast zapada w sen.
Wieczorem ubrał się ciepło, wziął płaszcz. Miał dziwną intuicję, że będzie musiał wyjść na miasto.
Po jedenastej zapukał do jej drzwi. Otworzyła po chwili. Rudi obejrzał uważnie nieistniejącą plamkę między oczami i jak zwykle oznajmił, że go tu nie ma.
Przestała zwracać na niego uwagę.
Szykowała się do wyjścia. Przypudrowała twarz na biało. Na usta nałożyła karminową szminkę. Wylała na siebie niemal całą buteleczkę perfum. Rudiego aż zakręciło w nosie. Na szczęście nie usłyszała kichnięcia, zajęta sobą. Frau Bertina podziwia swe odbicie w lustrze, nie może się napatrzeć. Trzeba przyznać, że jest co podziwiać. Założyła przedziwny strój. Na jego widok serce chłopca łomocze tak, że z pewnością słychać na schodach. Rozebrała się, założyła coś innego. Lubiła stroić się i przeglądać w lustrze. Ponownie zrzuciła wszystko i przebrała jeszcze inaczej. W każdym kolejnym stroju wyglądała lepiej niż w poprzednim.
Wreszcie wstała. Ramiona okryła szeroką peleryną, na głowę zarzuciła kaptur. W ten sposób nikt jej nie pozna. Długim, mosiężnym kluczem odemknęła tajne drzwi w sypialni. Zgasiła lampę.
I ruszyła w noc.
W dzisiejszych czasach znanych jest wiele metod przepompowywania pieniędzy. Każdy, kto się para szlachetną profesją windykacji długów, podpowie mi sto sposobów, jeden lepszy od drugiego. Ale to nie mnie trzeba podpowiadać. To Nasti trzeba pomóc. To jej brakuje doświadczenia. A wystarczy jeden fałszywy krok i jesteś po uszy w bagnie. Zjawiasz się w banku, urzędnicy rozkładają przed tobą sto formularzy, a ty nie masz pojęcia, gdzie złożyć podpis. Ech, kapitalizm… Pieniądze leżą na koncie, senor Juan Jerveza jest gotów je zwrócić. Ale jak je wydostać? Samego puścić do banku nie można. Zanim gęba się nie zagoi… A jak się rozpłacze przy okienku, to co wtedy?
Panowie oficerowie też nie potrafią podsunąć Nasti żadnego pomysłu. Walczyli w tajdze z czerwonymi. Mają odmienne doświadczenia. Jeżeli ktoś nie zna metody syberyjskiej – wyjaśniam. Po pierwsze: trzeba złapać żywego komunistę. Po drugie: rozłupać sosnowy pień. Najchętniej świeżo ściętego drzewa. Żywiczny. Komuniście zdjąć spodnie i posadzić go na tym rozłupanym pieńku. Następnie wybić klin ze szczeliny. Koleś już więcej nic nikomu nie powie. Ale dla pozostałych to bardzo wymowna lekcja poglądowa. Wszyscy natychmiast do wszystkiego się przyznają, na wszystko się godzą.
Metody syberyjskich atamanów uchodzą za bardzo skuteczne. Ale w Paryżu nie mają większego zastosowania. Tu jest kultura…
Nastia jest u siebie. Panowie oficerowie opróżnili dla niej małą kanciapę na poddaszu. Śpi. We śnie szuka pomysłu.
Frau Bertina widzi w ciemności jak sowa. Nie na darmo ma takie gały. Rudi idzie tuż za nią. W półmroku potknął się o jakieś wiadra, narobił hałasu. Drgnęła, przystanęła na chwilę, po czym ruszyła dalej, tak samo szybko i energicznie, nie oświetlając sobie drogi. Tajnym przejściem z sypialni przecięła jakieś puste pokoje i wyszła na ulicę, w deszcz. Przekręciła klucz w zardzewiałym zamku, uchyliła furtkę w murze i oboje znaleźli się w jakimś zaułku. Skręcili za róg, potem następny. I ich oczom ukazało się nocne życie stolicy wielkiego imperium…
Powiem. Towarzyszko Iwanowa, powiem wszystko. Co chcecie wiedzieć?
– Masz kruszec, Kola?
– Mam.
– A kamyki?
– Kamyki też.
– A walutę na szwajcarskich kontach?
– Powiem wszystko…
– Masz teczki na towarzyszy z kierownictwa?
– Mam. Na kogo potrzebujecie?
– Wiesz, Kola, nudzi mnie taka robota. Mógłbyś trochę stanąć okoniem. Nie dajesz mi powodu do użycia specmetody N-12. Chociaż nie, bądź spokojny. Już ja znajdę jakiś pretekst.
Znaleźli się na ulicy czerwonych latarni. Chodnikami snuje się rozbawiony, podekscytowany tłum. Wszystkie drzwi otwarte na oścież. Gra muzyka, leje się wiedeńskie piwo. Wszędzie słychać salwy śmiechu. W prawo i lewo odbijają małe uliczki. Tam jeszcze weselej.
Frau Bertina skręciła w drugą uliczkę w lewo, zapukała w jakieś niepozorne drzwi. Otworzyły się natychmiast, jakby ktoś za nimi czekał. Drzwi są ciężkie, masywne, lecz otwierają się bezszelestnie. Za drzwiami wystrojona dama, czarne pończochy, czarne podwiązki, z tyłu ogon strusich piór. Rudi oznajmił konfidencjonalnie:
– Mnie tu nie ma.
Uwierzyła.
Nasti przyśnił się Mazur. Surowy i zasadniczy. Ten to ma dobrze: idzie do banku, prosi o trzy walizki pieniędzy i znika. Szkoda, że Nastia nie jest czarodziejką, a tylko uczennicą czarodzieja. Jest też uczennicą poskromiciela czarodziejów, ich pana i władcy. Ale dopiero początkującą.
Otworzyła oczy. W dole przekomarza się nocny Paryż. Nastia wpatruje się w ścianę, podkolorowaną fioletowym światłem z ulicy. Co robić? Przewraca się na drugi bok i znów zasypia. Dziś nie śni się jej biały puszysty pies. Śnią się wilki. Wilki gonią ją po lesie. Przewodnik stada ma ludzką głowę. To sam towarzysz Stalin, który jest wilkiem. Raptem jest w poczekalni towarzysza Stalina. Nie ma już wilków. Siedzi i czeka, aż ją zawołają. Sekretarz Stalina, towarzysz Poskriebyszew, składa rysunki Wodza do teczki… Wilki i diabełki. Ech, gdyby Nastia miała rysunki Wodza… Mogłaby sprzedać je na aukcji… Powiedzmy sobie wprost: malarstwo towarzysza Stalina to nie dzieła Picassa, ale na pewno warte są niemały grosz… A gdyby tak miała obraz Picassa…
Sen odskoczył, jak pchana sprężyną iglica zapalnika w granacie RGD-33. Nastia aż podskoczyła na starym, skrzypiącym łóżku. Eureka!
Читать дальше