– Wypoczywajcie, nabierajcie sił – uśmiechnął się szef specgrupy Szyrmanow.
Komisarz bezpieczeństwa państwowego drugiego stopnia towarzysz Trilisser wie, jak uśmiecha się kat przed egzekucją. Teraz miał wrażenie, że w uśmiechu tego dupka dostrzegł grymas śmierci.
Tylko ktoś niewtajemniczony może uważać, że jest to skład remontowo-techniczny. Wewnątrz, w wagonie ni to pocztowym, ni to bagażowym wszystko jest tak urządzone, by pasażer poczuł się wygodnie i przytulnie.
Kiedyś dawno temu, jakby w innym życiu, Nastia Strzelecka była już pasażerką tego pociągu. Wszystko jest jej dobrze znane. Również konduktor.
– Dzień dobry, Ciech Ciechowicz.
– Witaj, Feniks.
– Dokąd jedziemy?
– Do Kujbyszewa. Na dziewięćset trzynasty kilometr. Stacja docelowa: „Moskwa-600”.
Trilisser jest sam w rządowej willi. Odkarmił się, nabrał ciała. Ma do dyspozycji osobistego lekarza. Osobistego kucharza. Jeszcze kogoś tam osobistego. W willi stworzono najlepsze warunki do wypoczynku i owocnej pracy. Towarzysz Trilisser pracuje. Nikt nie ma prawa wiedzieć, nad czym konkretnie. Więc kucharz, lekarz i reszta obsługi pojawiają się jedynie w ściśle wyznaczonych godzinach i minutach, po czym stanowczy ochroniarze wyprowadzają ich za drzwi. Tak ma być: towarzysz Trilisser na rozkaz towarzysza Stalina opracowuje plan wyeliminowania największego wroga ludzkości – potwora Trockiego.
Trilisser wie: jeżeli jego misja zakończy się powodzeniem, towarzysz Stalin bez wątpienia przypnie mu do piersi Order Lenina i wyniesie go na niebotyczne wyżyny władzy.
Długimi wieczorami Trilisser przechadza się po pustym, odgrodzonym odcinku brzegu. Dobrze tu jest. Beztrosko. Nie zadręczają dzwonki telefonów.
Jedna myśl trapi Trilissera: żeby tylko ktoś nie ukradł mu pomysłu. Idea jest bardzo prosta, a przez to wyśmienita. Należy podesłać Trockiemu naszego człowieka, niby trockistę. Zjawi się z artykułem wychwalającym rozliczne zalety mistrza. Ten pochyli się nad tekstem, wczyta się w peany na swoją cześć, zacznie skubać swoją czarcią bródkę – a wtedy nasz człowiek przydzwoni mu siekierą w czachę!
Efekt propagandowy byłby fenomenalny: trockiści własnoręcznie mordują Trockiego! Sfora rzuca się sobie do gardeł! A poza tym, Trocki nie umrze natychmiast, będzie konać w męczarniach. To też przyjemny aspekt…
Lecz Stalin-Dupalin zażyczył sobie, żeby naradzić się nad planem. Przyśle Berię i jeszcze kogoś. Beria zapozna się z koncepcją, a potem ogłosi wszem i wobec, że to on wszystko wykombinował…
Czyżby Dupalin był tak podły, że pozwoli na przejęcie planu Trilissera przez kogoś innego?
W przedziale kolejowym zawsze śpi się znakomicie. Stukot kół wpływa kojąco.
Z przekopanej pod płotem nory wynurzył się puszysty, biały, zadbany pies o błękitnych oczach. Otrzepał się z ziemi. Husky syberyjski. Wkroczył na działkę jak jej pan. Mała Nastieńka skuliła się z żalu i strachu. Bury łańcuchowy Robespierre rozszarpywał na strzępy każdego, kto znalazł się w jego zasięgu. Zagryzł kota sąsiadów i małego liska, który zawędrował przypadkiem na podwórko. Robespierre uznawał tylko swojego pana. Każdy inny, człowiek czy zwierzę, musiał oddać mu życie, jeśli tylko ośmielił się podejść za blisko. Wszyscy o tym wiedzieli, dlatego nikt się do niego nie zbliżał. Potem zabito Robespierra Krwawego. W pewien upalny dzień, 10 czerwca 1937 roku, ludzie towarzysza Stalina zastrzelili bestię. Bez tego aresztowanie komkora Strzeleckiego nie było możliwe… Ale nim nastał ten dzień upłynęło całe życie – zdumiewające, wesołe, radosne. W tym życiu pojawił się biały puszysty pies, który stanął na drodze Robespierra, nie bojąc się jego straszliwych kłów. Dziewczynka jest sama w domu. Tylko ona i bury pies na uwięzi. I ta biała nieproszona szelma. Nastia skuliła się z przerażenia: zaraz Robespierre rozszarpie przybłędę na drobne kawałki. Zaraz te kawałeczki będą fruwać po okolicy. To takie straszne. I takie ciekawe. Ale Robespierre, nie wiedzieć czemu, nie rzucił się z kłami na nieproszonego gościa. Sprężył się cały, zamarł, wyciągnął, i tylko czubek jego burego ogona miotał się histerycznie.
Biały pies odważnie obwąchał znieruchomiałe zwierzę, po czym nagle ugryzł wściekle, ze złością…
Zbliżamy się.
– Dziękuję, Ciech Ciechowicz. Już nie śpię.
W wieczornym półmroku tory rozeszły się w dwóch kierunkach. I jeszcze raz. Rozjazd na 913 kilometrze. Na nasypie napis z białych kamyków: CHWAŁA STALINOWI! Z drugiej strony: ZLIKWIDUJEMY KUŁACTWO! Z przodu wyłania się sylweta olbrzymiego mostu na Wołdze.
Ale NACZSPECREMBUD nie wjechał na most. Odbił w bok, pędząc po zardzewiałych torach w stronę Żygulowska, ku stromym zboczom, w skały. Po prawej uskok, po lewej urwisko. Dziki las. Dziewiczy. Teren osłonięty, wichura nieco zelżała. Jest coraz mroczniej. A deszcz zacina bez litości.
Minęli wąwóz z czerwonego granitu, z brzozami i jodełkami nad urwiskiem. Jest i dębowy zagajnik, poprzerastany leszczyną.
Przemierzają niewielki tunel i nagle dają nura w boczną odnogę. Schodzą w głąb. Metrobudowa wykonała robotę na medal, wykuła w skałach tunele jak pod Moskwą. Tyle że mocniejsze. Pod ziemią skład stopniowo rozwija pełną prędkość. Maszynistów na powierzchni obowiązuje ścisły zakaz ujawniania możliwości lokomotywy, ale tutaj, w tunelu, mogą wycisnąć z niej ile fabryka dała. I już z naprzeciwka nadlatuje zalana światłami stacja. Wypisz, wymaluj – metro „Majakowska”. Tylko nazwa inna: „Moskwa-600”. Towarzysz Stalin lubi stację „Majakowska”, docenia jej imponujące rozmiary, przestrzeń, lekkość konstrukcji, rozmach, bogactwo. Nie przypadkowo zgarnęła tyle nagród na międzynarodowych targach i wystawach. Całkiem zrozumiałe, że w rezerwowej stolicy ZSRR powtórzono te same chwyty architektoniczne.
NACZSPECREMBUD-12 płynnie zatrzymał się przy peronie z szarego granitu. Nastia wyszła z wagonu, rozejrzała się wokoło. No, tak. Hala główna szersza niż w Moskwie. I wyższa. I inna mozaika pod sufitem. Też ładna. Jeżeli policzyć wszystkich ludzi na peronach, zbierze się dobra setka. Ale ludzie giną w tej przestrzeni. Niewiarygodna rozległość podziemnego pałacu, lekkość strzelistej kolumnady, wysokość zalanych światłem sklepień – to czyni z ludzi krasnoludków. Stąd wrażenie, że stacja jest prawie wyludniona.
NACZSPECREMBUD wysadził swego jedynego pasażera i popłynął przed siebie, w podskalne nieznane. Na jego miejsce wtoczył się towarowy ze skrzynkami.
Sympatyczny lejtnant zasalutował Nasti:
– Lejtnant Szadrin. Dzień dobry. Czy speckurier KC Feniks?
– Dzień dobry. Jestem Feniks.
– Mogę zobaczyć legitymację?
Nastia podaje mu chusteczkę jedwabną z pieczęcią Komitetu Centralnego i niezmywalnym podpisem towarzysza Stalina.
– Macie prawo, Feniks, poruszać się tutaj bez ograniczeń. Odprowadzę was.
Przerzucił przez ramię jej szynel, wziął wojskowy plecak: proszę za mną.
Bezszelestne schody ruchome wyniosły ich do sali z błyszczącego szarego granitu. W ścianach widać szerokie, czarne szczeliny. Niby taka estetyka, ale Nastia wie, że to strzelnice. Ze skalnych zagłębień każdy jej ruch śledzą z zaciekawieniem drapieżne lufy wielkokalibrowych lotniczych kaemów SzWAK. I chciwe oczy celowniczych. Nastia uśmiecha się w kierunku strzelnic: zasyłam płomienne pozdrowienia!
Przepastna sztolnia dźwigu osobowego prowadzi z podziemnej sali do góry, do bunkrów roboczych. Gdy kabina jest w górze, wówczas możliwości wydostania się z granitowej pułapki są równe zeru. Brzęknęła winda, rozwarły się drzwi, bezszelestnie zasunęły się za Nastia i lejtnantem. Winda najzwyklejsza pod słońcem, na jakieś trzydzieści osób. Nie ma tylko panelu z przyciskami. Prędkość imponująca i w ogóle wrażenie jak w drapaczu chmur, gdzie pasażer w windzie szybkobieżnej doznaje nieprzyjemnych przeciążeń.
Читать дальше