Lizzi wsiadła do swojego samochodu, zatrzasnęła drzwi, zapięła pas i przekręciła klucz w stacyjce. W lusterku nad głową mogła zobaczyć Adulama stojącego nieruchomo na chodniku. Pewnie, dokąd ma się spieszyć? Barszcz mu ucieknie? Cement go goni? Lepiej się nie oszukiwać. Dawno minęły czasy, kiedy reporter „Dziennika Południa” zadowalał się barwną historyjką o niemowlętach. Trzeba było uznać oczywisty fakt: Adulam miał ambicję.
Goldner, zatrudniony w sklepie Lubicza, ustawił stos skrzynek z winem na wózku, wypchnął go na zewnątrz i tam załadował na ciężarówkę. Za każdym razem, gdy wchodził do sklepu, przepraszał Lizzi, że każe jej czekać.
– Ech, ta policja. Jak nie nakłada grzywny, to zabiera koncesję.
Coś w jego głosie przywodziło na myśl studenta jesziwy czytającego Gemarę. Powierzchowność mężczyzny zdawała się potwierdzać to wrażenie. Wyglądał na jakieś pięćdziesiąt lat. Miał rudą brodę i pejsy, nosił wielką jarmułkę, a spod ubrania wystawały końce tałesu, na który włożył koszulę z podwiniętymi rękawami. Lizzi wiedziała, że wziął ją za klientkę, i nie zamierzała prostować tej pomyłki. Jeśli będzie czuł się winny, prędzej coś z niego wyciągnie.
Rankiem, po dwunastu godzinach nieprzerwanego snu, ożywczym prysznicu i gorącej mocnej kawie, Lizzi siedziała i rozważała dalsze kroki. Artykuł o morderstwie żony sędziego uratuje ich małą redakcję przed najazdem Cementa. Podczas owej burzliwej rozmowy z Arielim została między nimi zawarta niepisana umowa: ona dostarczy materiał, a on wstrzyma się na razie z mianowaniem nowego korespondenta z Południa. Lizzi nie wątpiła, że jeśli jej się nie powiedzie, Arieli bez wahania zrealizuje swoją groźbę. Dziennikarki dodatków lokalnych stanowiły w jego oczach niższą klasę, niezależnie od doświadczenia zawodowego i umiejętności.
Zastanawiała się nad zawartością artykułu. Morderstwo, śledztwo, wzruszająca historyjka o osieroconych krewnych, portret zmarłej. Wpatrzyła się w skrawek szarego nieba za oknem. Dlaczego? Dlaczego ją zamordowano? Albo raczej, jak to mówią w powieściach kryminalnych – jaki był motyw? Czyżby Aleks stanowiła dla kogoś zagrożenie? Czemu? Klucz do zagadki leżał, jak zawsze, w osobowości ofiary. Lizzi usiłowała przypomnieć sobie tę piękną, pełną życia kobietę, pochłaniającą łapczywie wszystko, co napotkała na swojej drodze. Otaczała ją atmosfera sukcesu. Aleks pochodziła z zamożnej rodziny o ugruntowanej pozycji społecznej, cieszyła się renomą świetnego architekta i właścicielki znakomicie prosperującego biura projektów. Była pociągającą kobietą. Morderca lub morderczyni niewątpliwie należeli do bliskiego kręgu domowników. Przecież zginęła z broni Hornsztyka. Zabójca wiedział, że sędzia ma broń i gdzie ją trzyma.
Lizzi postanowiła zacząć od początku, to znaczy od rodzinnego domu Aleks. O tym, że na idealnym obrazku jest rysa, dowiedziała się już z opowieści Miriam o zatrutym winie. Zadzwoniła do archiwum „Czasu” w Tel Awiwie i poprosiła, żeby sprawdzono wszelkie informacje o firmie Lubicza lub pogłoski o zatrutym winie z Jugosławii. Niente. Tak jak się spodziewała, wyniki były negatywne. Wstała więc, włożyła kolczyki w kształcie półksiężyców i wyszła z domu.
Goldner w końcu przerwał pracę i zasiadł na stosie skrzynek z winem. Kiedy usłyszał, że Lizzi jest dziennikarką, zabłysły mu oczy. O, lubi dziennikarzy. A dziennikarki nawet jeszcze bardziej. Wielką przysługę mu wyświadczyli jej koledzy. Jego syn, Elisza, zszedł niegdyś na złą drogę. Rzucił jesziwę i postanowił, że zostanie aktorem, aktorem w teatrze, tfu! Przyłączył się do trupy, która wystawiała Człowieka Spaghetti. Elisza był Człowiekiem Spaghetti. Siedział w kotle pełnym makaronu, jadł i rzucał nim w przechodniów. Nazywali to teatrem ulicznym. Ludzie na ulicy przeklinali, celowali w niego różnymi rzeczami, śmiali się i drwili, a Elisza się cieszył! Cudowna publiczność! Reaguje tak, jak powinna!
Po tygodniu Elisza i jego koledzy pojechali do Akki na festiwal teatralny. Tam przybyli ci wszyscy teatrolodzy, rozmaici doktorzy i profesorowie, dyrektorzy teatrów i kierownicy warsztatów teatralnych. I wszyscy strasznie się kłócili, ale co do jednego byli zgodni – Elisza nie ma za grosz talentu. Oliwy do ognia dolała pewna dziennikarka, która napisała, że Elisza Goldner to obraza dla spaghetti i na miejscu producentów pozwałaby go do sądu o antyreklamę. Ponieważ ilekroć teraz chce zjeść spaghetti i przypomni sobie Eliszę Goldnera – dostaje mdłości.
Złe recenzje popsuły stosunki między członkami zespołu, którzy rozjechali się w cztery świata strony. Elisza po trzech miesiącach wrócił do jesziwy, ze złamanym sercem, lecz ku wielkiej radości rodziców i nauczycieli. A co ja mogę dla pani zrobić?
Z rozmowy z Goldnerem wynikało, że w handlu winami pracuje w zasadzie od dnia obrzezania, a w sklepie Lubicza od dnia jego założenia. To znaczy – nie tylko w sklepie. Firma obejmuje też składy rozlokowane w piwnicach. W handlu winami nie mają konkurencji. Tylko od czasu do czasu pojawia się jakiś żółtodziób i próbuje urwać kąsek dla siebie, ale nie z Lubiczem takie numery! Lubicz wie, jak pilnować swojej działki. Proszę bardzo! Nawet w czasie żałoby zadbał o to, żeby sklep był otwarty, nie chcąc nikomu podsuwać żadnych pomysłów.
– Także z Aszbelem dobrze się panu pracuje? – spytała Lizzi.
– Goldner radzi sobie ze wszystkimi.
– Wierzę panu. – Lizzi się uśmiechnęła. – Niech mi pan powie, Miriam wspominała mi coś o tym zatrutym winie z Jugosławii…
– O, to stara historia! Co jej przyszło do głowy? Było, minęło!
– Ale podobno ktoś zatruł się śmiertelnie.
– Śmiertelnie?! Nie daj Boże! Te kobiety! Nikt nie umarł! Dwie osoby poszły do szpitala, a my zabraliśmy z powrotem butelki, zwróciliśmy pieniądze każdemu klientowi i pokój nastał w Izraelu.
– Nie pozwano was do sądu?
Przelotny uśmiech pojawił się na czerwonych ustach Goldnera, lecz natychmiast zastąpił go wyraz żalu i smutku.
– Przecież właśnie tak poznaliśmy Pinchasa. Pinchas Hornsztyk był wtedy młodym prawnikiem i zażądał, naprawdę się uparł, żeby nie proponować nikomu odszkodowania, ani jawnie, ani za plecami. To jak przyznanie się do winy, powiedział. A przecież nie ponosiliśmy żadnej winy. W każdym razie nie za truciznę.
– A za co?
– Czy to teraz takie ważne? Co się stało, to się nie odstanie. Wszystko to już przeszłość.
– Jest pan pewien?
– Czego?
– Że wszystko to już przeszłość?
Goldner otworzył szeroko oczy i przez jakiś czas przypatrywał się jej z przestrachem. W końcu spytał, czy nie napiłaby się czegoś. Ma w lodówce polską wódkę. Lizzi poprosiła o sok. Opróżnił kieliszek jednym haustem, przełknął głośno, przymknął na chwilę oczy. Lizzi wiedziała, że stara się w ten sposób zyskać trochę na czasie.
– Jest pan wspólnikiem Lubicza?
– Chwała Bogu, nie. Tylko tego mi brakowało! Nie. Na szczęście jestem tylko pracownikiem. Mogę spać snem sprawiedliwego. Mam sześcioro dzieci i troje wnuków. Po całym dniu pracy chcę mieć spokojną głowę. Przeczytać stronę Gemary, pobawić się z wnukami. Gdyby Lubicz tu był, nie rozmawiałbym z panią. On nie lubi dziennikarzy.
– Dlaczego? A! Od tej afery z rtęcią w winie?
– Proszę mi uwierzyć, żaden dziennikarz wtedy do nas nie dotarł. To nie była rtęć, tylko ołów. Stara opowieść, po co odgrzebywać przeszłość, po co? I bez tego jest na świecie dosyć kłopotów.
Читать дальше