Pokaz mody w Country Clubie zorganizowała firma „Jacqueline International”. Dahan poprosił Lizzi, żeby pisząc o pokazie, wspomniała także o poczęstunku. Jedzenie przygotował jego kuzyn, Herzel Dahan, który ukończył szkołę hotelarską w Herzelii. Stoły rzeczywiście były pięknie nakryte. Sądząc zaś z ożywionego ruchu szczęk gości, zarówno kanapki, jak i maleńkie ciasteczka bardzo wszystkim smakowały. Pojawieniu się modelek towarzyszyła muzyka disco o natężeniu, którego nie powstydziłby się żaden koncert.
Pnina Marlboro, producentka pokazu, wytłumaczyła drogim paniom (wśród których było także trzech mężczyzn), czym różni się moda tegoroczna od tej z ubiegłego roku. Do łask wracają tkaniny naturalne: wełna, jedwab, bawełna. Modne są także połączenia dwóch albo trzech tkanin. Tworzy to dramatyczny efekt, który umożliwi dynamicznej i aktywnej kobiecie sukcesu, dbającej jednak o swoją kobiecość, chodzić w tej samej sukni od rana do wieczora. (Czy można mnie określić jako dynamiczną i aktywną kobietę sukcesu, która dba o swoją kobiecość, mimo że nie miałam na sobie sukienki od sześciu lat? – zastanawiała się Lizzi). Podkreślona została linia bioder. Modne obecnie są spódniczki mini, ale też spódnice do kostek, a nawet dłuższe. Dominujące kolory to biel i czerń, lecz nie zapominajmy o zieleni, żółci, a zwłaszcza błękicie. No i o brązie! W nadchodzącym sezonie ujrzymy wiele odcieni brązu. Czekoladowy, kawowy, ziemisty! Sylwetki stały się szczuplejsze; wąskie sukienki, niemal przylegające do ciała, pozbawione dekoltów, świadczą o konserwatyzmie najmłodszego pokolenia. Pnina Marlboro poprosiła, aby zwrócić uwagę także na buty i dodatki. Sztuczne kwiaty, dzieło rąk Ilanit Bohbot, absolwentki Szenker, która stanowiła wielką nadzieję wzornictwa izraelskiego. Ilanit udało się osiągnąć rzecz niemożliwą – podbić Paryż. Dzięki niej Izrael znalazł się na światowej mapie mody. Proszę, wstań, Ilanit. Proszę państwa, brawa dla Ilanit! Biżuteria. Duże koła, także z plastiku, często w kolorach kontrastujących z odcieniem ubrania. Nie zapominajmy o fryzurach! Jest tu z nami Moki z salonu „Moki i Sima”. W tym tygodniu wrócił właśnie z Niemiec. Zdobył tam międzynarodową nagrodę Złotych Nożyc. Jesteśmy wszyscy z niego dumni. Brawa dla Mokiego!
Lizzi położyła długopis na notesie i biła brawo wraz z innymi. Nalewając sobie kawy z dzbanka, zauważyła, że trzy stoły dalej siedzi Miriam Aszbel. Co za tupet – pomyślała – przecież jej siostra zmarła niecałe dwa tygodnie temu.
Po skończonym pokazie między stolikami zaczęli kręcić się kelnerzy i kelnerki, nalewając gościom świeżej kawy. Lizzi, ogłuszona towarzyszącą prezentacji muzyką, miała teraz okazję nacieszyć się ciszą. Wrzuciła notes do swojej wielkiej torby i podeszła do Miriam Aszbel.
– Dzień dobry, pani Aszbel. Co słychać? Jestem Lizzi Badihi z „Czasu Południa”. Pamięta mnie pani?
Oczywiście, że jej nie pamiętała. Tamtego wieczoru była przecież kompletnie pijana.
– Spotkałyśmy się w domu pani siostry podczas przyjęcia. Byłam też później, w dniach żałoby, ale tego na pewno pani nie pamięta. Odwiedzało wtedy państwa mnóstwo ludzi. A jak się mają pani rodzice? Wszystko w porządku?
– Nie. Oczywiście, że nie. Jak może być wszystko w porządku?
– Jest pani sama? Nie przeszkodzi pani, jeśli się przysiądę?
– Proszę bardzo. Miałam właśnie zamiar wyjść, ale proszę bardzo.
Lizzi przyciągnęła swoje krzesło do stolika Miriam i ustawiła je obok ku niezadowoleniu najbliżej siedzących pań.
– Stwierdziłam, że oszaleję, jeśli nie wyjdę z domu – powiedziała Miriam. – Neeman przychodzi późno, pomaga ojcu. Syn wrócił do wojska. A ja chodzę po ścianach! Podobała ci się ta czarna tunika, którą miała na sobie Marokanka, co?
– Nie znam się na tym.
– Diabli wiedzą, dlaczego przyłażę na te pokazy. Czysty masochizm! Głowa mi pęka od muzyki i tego gadania. To jest moda dla młodych dziewczyn, ale skąd one mają wziąć pieniądze? Coś ci się spodobało?
– Postanowiłam przejść na dietę i bardzo mi się to nie podoba.
Miriam roześmiała się. Lizzi pomyślała, że właściwie jest całkiem miła. Powiedziała, że szef kazał jej napisać o morderstwie Aleksandry, ale pojawiło się tyle niejasności, że nawet rozmowa z Pinchasem Hornsztykiem nic nie dała.
– Chodź, wyjdziemy do holu – zaproponowała Miriam – może znajdzie się tam coś do picia.
Lizzi musiała pochwalić w duchu Herzla Dahana, który zatroszczył się o to, by talerze z kanapkami i ciasteczkami pojawiły się także na stole w holu. Drobne przyjemności łączące się z jej zawodem. Zalękniona kelnerka, wyglądająca na studentkę, zapytała, co podać do picia, herbatę czy kawę. Miriam odpowiedziała, że napije się „wódki z sokiem pomarańczowym, kawy mam już po uszy”. Kiedy kelnerka odeszła, wyjaśniła, że „wódka z sokiem nie zostawia smaku ani zapachu i Neeman nie będzie mi robił wymówek”.
Lizzi rozmawiała z Miriam o pokazie mody, o synu w wojsku, rodzicach, sklepie, przyjęciu, czekając, aż alkohol zacznie działać. Po drugiej szklaneczce na policzkach i szyi Miriam pojawiły się różowe wypieki.
– Zawsze jej zazdrościłam – zwierzała się Miriam. – Aleksandra była tą zdolną, ładną i udaną córką. Ja byłam zwyczajna. Nie mówiło się o tym, broń Boże, ale nieświadomie rodzice dawali nam to do zrozumienia. Na świadectwie maturalnym miałam średnią dziewięćdziesiąt dwa, a ona osiemdziesiąt dziewięć, mimo to nadal uchodziła za tę zdolniejszą. Może dlatego, że była wysoka i ładna, ja zaś stanowiłam kopię babci Dwoszy, co cieszyło mojego dziadka, ale niekoniecznie rodziców.
– Może jej było jeszcze trudniej. Musiała sprostać oczekiwaniom rodziców.
– To pociąga za sobą wymagania wobec samego siebie. Zobacz, kim ona się stała, a kim ja. – Miriam za późno zdała sobie sprawę z tego, co powiedziała. Oczy zaszły jej łzami. – Trudno uwierzyć, że ona nie żyje. Że nie mam komu zazdrościć. Czuję się winna. Jak się nazywasz?
– Lizzi Badihi.
– Gdzieś głęboko tkwi we mnie przekonanie, że to ja w końcu wygrałam. Bo ja jestem tutaj, a ona tam. Straszne, prawda?
– Nie ponosisz winy za to, że została zamordowana. Ale nawet Pinchas Hornsztyk wydaje mi się strasznie zagubiony.
– Pinchas Hornsztyk nigdy nie bywa zagubiony. To ostatnie, co można o nim powiedzieć. Jeśli istnieje człowiek, który zawsze spada na cztery łapy, wie, czego chce od życia, skąd przybywa i dokąd zmierza – to jest nim właśnie sędzia okręgowy Pinchas Hornsztyk. Ach, to przyjęcie! Co za koszmar!
– Pracujesz gdzieś?
– Dwa lata temu pracowałam jeszcze w biurze podróży Tur-Bo. Znasz?
– Nie.
– Zbankrutowali. Nie chciało mi się szukać nowej pracy. W tym roku zaczęłam uczyć się malarstwa na kursach wieczorowych. Jak wszystkie kobiety w moim wieku.
– Czy ona go kochała?
– Mówiłaś, że jak się nazywasz?
– Lizzi Badihi.
– Nie, Lizzi Badihi. Nie kochała go. Mogę ci to powiedzieć, to żadna tajemnica. Na początku zrobił na niej wrażenie. Jest inteligentny. Dwa lata po ślubie miała pierwszego kochanka. Potem następnych. Dzisiaj, kiedy jej już nie ma, mówię sobie: „Super, Aleks, dobrze, że zdążyłaś, na zdrowie, Aleks”. Brzmi strasznie, co?
– To nie było zbyt miłe dla sędziego.
– I o to szło. Żeby mu nie było miło. Chciała go zmusić, żeby się z nią rozwiódł.
– Jackie Danzig ją szantażował.
Читать дальше