– Wracasz do domu? – zapytała Lizzi.
– Mam dwie możliwości – odparła Szibolet. – Albo będę pracowała w gospodarstwie, albo oddam im wszystko, co zdołam zaoszczędzić w mieście. Cały czas się wahamy, trzeba się zastanowić, co się bardziej opłaca. Tak czy owak, naszą wycieczkę szlag trafił.
– Na razie.
– Postanowiliśmy też oddać to, co zaoszczędziliśmy do tej pory.
– Wiesz, myślę, że to bardzo ładnie z waszej strony.
– Ja też.
Ten szlachetny uczynek nie napełniał jednak Szibolet dumą i szczęściem. Przeciwnie, była bardzo przygnębiona.
Lizzi weszła do swojego pokoju, żeby napisać artykuł. Kiedy skończyła, mniej więcej po godzinie, Szibolet nie było już w redakcji. Za oknem się ściemniało. Anteny telewizyjne na dachach naprzeciwko drżały za każdym razem, gdy w dole przejeżdżał samochód. Lizzi siedziała przy biurku i myślała o tym, co opowiedziała jej Szibolet. Przed oczyma miała oblicze Willego Achinoama z jego naiwnym błękitnym spojrzeniem. To bardzo łatwe: ukrywać się jak kaczka – pomyślała. Jego syn, ranny, leży na polu bitwy, a ojciec, zamiast go pocieszyć, chowa się przed ludźmi. Naprawdę żal jej Jary, rozdartej między synem, który sam sprowadził na siebie nieszczęście, i mężem, który zwyczajnie uciekł.
Jakie to wszystko skomplikowane! – pomyślała Lizzi. Instynkt mówił jej, że Szajke i Ido bez żadnych skrywanych motywów pragnęli zwiększyć dochody kibucu i tylko dlatego zaplątali się w machinacje Aleksandry Horasztyk. Ona też ze swej strony chciała dać im zarobić. Jeszcze trzy miesiące temu, zanim tajemniczy biznesmen zniknął razem z pieniędzmi, nie mieli powodu, żeby jej nie ufać. Procenty rosły zadowalająco dla obu stron. Kim był człowiek, który pożyczył jej pieniądze? Archimedes? Umiejętnie podsycił zaufanie, jakim go darzyła, i wykorzystał ją? Taka możliwość zupełnie nie pasowała do człowieka, którego poznała. Ale co ona właściwie o nim wie? I co wie o świecie interesów? Ciągłe słyszy się o biznesmenach, którzy mieli już wszystko i wplątali się w sytuację bez wyjścia, powodowani żądzą przygód. Mówi się, że kto ma milion, chce mieć dwa, a kto ma dwa – chce mieć trzy. Tak czy owak, dwie osoby, które niczego nie zyskały na śmierci Aleksandry Hornsztyk, to właśnie Szajke
Achinoam i Ido Gabrielów. Jedynie żywa Aleksandra mogła gwarantować zwrot pieniędzy. Jej śmierć zaś przekreślała ostatnią szansę. Nie, Szajke i Ido byli niewinni. Jeśli Archimedes dał jej sto tysięcy dolarów dwa dni przed morderstwem, to także nie on był sprawcą. Stosunki między Aleksandrą a Pinchasem nie układały się dobrze. Jej siostra była zazdrosna. Czy to możliwe, by sędzia miał romans ze szwagierką i tych dwoje sprzymierzyło się przeciw Aleksandrze? O ile Lizzi mogła zauważyć, nie przepadali za sobą.
A może Jackie? Ale czemu miałby zabijać kurę, która znosi złote jaja? Może Bruno Balfour chciał przejąć firmę? Nie w momencie, kiedy interes był pogrążony w długach. Za mało skoncentrowałam się na samym morderstwie – pomyślała Lizzi. Kto skorzystał na jej śmierci? A co się stało z pieniędzmi? Jeżeli Archimedes rzeczywiście dał jej sto tysięcy dolarów w piątek, to gdzie one się znajdują? Kim była kobieta w płaszczu przeciwdeszczowym, która zrealizowała czeki w banku w niedzielę rano?
Lizzi wysłała gotowy artykuł i zamknęła drzwi biura. Jadąc windą, zastanawiała się, gdzie ukryć butelkę pinot chardonnay, którą dał jej Archimedes. Ostatecznie postanowiła postawić ją na półce w kuchni, obok butelek z octem i oliwą. Zawsze najciemniej pod latarnią.
Lizzi zamknęła drzwi na klucz i zostawiła go w zamku. Od czasu włamania miała wrażenie, że w mieszkaniu ukrywa się jakaś złowroga istota, która bezustannie jej się przygląda. Może źle zrobiła, zamykając drzwi. A jeśli potwór wyskoczy na nią znienacka z szafy w sypialni albo z balkonu? Ja się nie boję – powtarzała sobie. Niech mnie diabli, jeśli zacznę się bać. Wcale się nie boję.
Weszła pod prysznic, odkręciła kurek i sparzyła się. Do licha! Ktoś wreszcie naprawił ogrzewacze wody. A więc jednak zdarzyło się coś przyjemnego w tym przeklętym dniu. Dzięki temu zwariowanemu Benciemu miała też w lodówce coś do jedzenia. Przyrządziła sobie sałatkę i omlet. Posmarowała bułkę masłem i kozim serem i napełniła olbrzymi kubek z napisem „Coffee” pachnącym i słodkim kakao. To był długi, ciężki dzień i Lizzi postanowiła wcześnie położyć się spać. Jutro ma wolny ranek. W południe musi iść na pokaz mody w Country Clubie, ale przedtem załatwi wszystkie te sprawy, które z powodu nadmiaru pracy zepchnęła na dalszy plan: odda zimowe buty do szewca, kupi baterie do radia, zapłaci za wodę i prąd i zamówi nową książeczkę czekową w banku. Jeśli zdąży, pójdzie też do fryzjera. Panie na pokazach mody zawsze są takie zadbane.
Zmywała naczynia, myśląc o kobiecie, która zrealizowała czeki Archimedesa Lewiego w banku Aleksandry Hornsztyk. Taki ogólnikowy opis! Co druga kobieta w Beer Szewie mu odpowiadała. Średniego wzrostu, w średnim wieku, o włosach nieokreślonego koloru, płaszcz przeciwdeszczowy, parasolka, aktówka, chustka na głowie. Sekretarki nie chodzą z teczkami. Być może należała do jej szefa. Banki otwierają o wpół do dziewiątej. Pojawiła się rzeczywiście w chwili otwarcia. Przecież w wiadomościach o dziewiątej powiedziano o morderstwie Aleksandry Hornsztyk. Benci wspominał, że urzędniczka z banku zadzwoniła do Archimedesa z prośbą o potwierdzenie czeków, co też uczynił, nie wiedząc nic o morderstwie. To znaczy, że klientka, czy jak ją tam zwał, pojawiła się w banku parę minut po wpół do dziewiątej. Zirytowała się trochę, kiedy sprawa się opóźniała, ale jej reakcja nie zaniepokoiła urzędniczki, która podkreśliła, że klientka pogodziła się z faktami. Być może nie była przyzwyczajona do trudności w banku. Albo dokądś się spieszyła, może do pracy na dziewiątą.
Lizzi była zdumiona decyzją dyrektora banku, który zgodził się wypłacić Aleksandrze Hornsztyk taką sumę, wiedząc, że jest pogrążona w długach sięgających tysięcy dolarów. Można było się spodziewać, że bank zechce położyć rękę na pieniądzach. Kiedy ona sama miała debet, zwykła nawet budynek swojego banku omijać z daleka, umierając ze strachu przed spotkaniem z dyrektorem lub urzędnikami. Jak to możliwe? Chyba że… no jasne, moja droga. Lizzi umyła ręce i rozpostarła mokrą ścierkę na kaloryferze. Kobieta w płaszczu przeciwdeszczowym posłużyła się kontem Pinchasa Hornsztyka, a nie Aleksandry! Było to solidne konto, któremu nie zagrażały żadne poczynania rodziny. Z dochodów Lubicza wpływało na nie co miesiąc dziesięć procent, których Aleksandra nigdy nie dotykała. Było to także jedyne konto nie zadłużone. Aleksandra pragnęła uratować w ten sposób pieniądze i przekazać je nietknięte kibucnikom.
Lizzi przygotowała sobie jeszcze jeden kubek kakao i poszła do łóżka. Nawet jeśli jej teoria jest zgodna z prawdą, pozostaje kluczowe pytanie: co się stało z pieniędzmi? Gdzie znikło sto tysięcy dolarów, które Aleksandra dostała od Archimedesa Lewiego? Policja oczywiście próbuje znaleźć czek i najprawdopodobniej w końcu go znajdzie. Chyba że ktoś trzyma go cały czas w kieszeni. Lizzi usiłowała zrozumieć, w jaki sposób cała ta historia z czekiem łączy się ze śmiercią Aleksandry. Na pierwszy rzut oka nikt nie skorzystał na morderstwie. Przeciwnie, wszyscy stracili. Można mieć wątpliwości jedynie w stosunku do Archimedesa Lewiego, który być może – powtarzani: być może – pożyczał jej pieniądze. Tylko on wie, czy był jej winien i ile. Wygląda na to, że nigdy się nie dowiemy – powiedziała sobie Lizzi – czy tajemniczym biznesmenem w istocie był Archimedes, czy też istniała jakaś mglista postać, znajomy znajomego, który zainwestował pieniądze Aleksandry i pewnego pięknego dnia uciekł za granicę. Wydawać by się mogło, że między Aleksandrą a Archimedesem nie wchodzi w grę oszustwo. Byli dobrymi przyjaciółmi. Archimedes nie sprawiał wrażenia człowieka, który zdradza przyjaciela. Ale kto to może wiedzieć naprawdę?
Читать дальше