Ciesielski wziął paczkę do ręki i już miał rozwiązać sznurek, kiedy podporucznik go zatrzymał:
– Poczekaj!
– O co ci chodzi?
– Połóż tę paczkę. Nie ruszaj jej.
Ciesielski bez sprzeciwu położył książki na stole, ale zdziwiony spojrzał na przyjaciela.
– Nie wierzę w bezinteresownych dobroczyńców – powiedział Szymanek – już raz chciano cię wyprawić do lali. Teraz znowu ta paczka. Diabli wiedzą, co w niej jest?
– Przecież widać. Dwa tomy „Wielkiej Koalicji”.
– To okładki. Ale co w środku?
– Przecież widać papier.
– Nie sztuka wyciąć środek tak, aby na zewnątrz książka robiła wrażenie całej. Sam się zastanów. Nie zamawiałeś niczego i raptem przysyłają ci najbardziej poszukiwaną książkę na rynku. Rozmawiałeś z kimś o tym wydawnictwie? Albo wspominałeś, że chcesz ją kupić?
Kiedy byłem uziemiony przez te dziesięć dni, dużo rozmawialiśmy z Ireną o książkach. Nie przypominam sobie, ale może także wymieniłem ten tytuł. Mam trochę różnych dzieł historycznych z okresu drugiej wojny świa towej, ale „Wielką Koalicję” po prostu przegapiłem i nie zapisałem się na nią.
– Więc zadzwoń do Stojanowskiej i zapytaj ją, czy zrobiła ci taki prezent?
– Nie chcę.
– Wariat jesteś. Pogniewaliście się?
– Po prostu nie chcę.
– W takim razie ja zadzwonię. – Porucznik odszukał numer telefoniczny kawiarni „Aida”. Miał szczęście. Piękna kelnerka akurat tego dnia miała dyżur. Podeszła do telefonu.
– Pani Ireno, mówi podporucznik Szymanek. Chciałbym panią spytać, czy zrobiła pani ostatnio prezent Ciesielskiemu?
– Nie – zaprzeczyła zdziwiona Stojanowska.
– Nie kupiła pani i nie przesłała na nazwisko Andrzeja do Stołecznej Komendy Milicji dwóch tomów „Wielkiej Koalicji”?
– Nie. Ale dlaczego pan o to pyta?
– Bo właśnie Andrzej otrzymał te książki i nie wie, komu podziękować.
– Nie mógł sam mnie o to zapytać?
– To samo mu powiedziałem, ale on się krępował zadzwonić.
– Nikomu żadnych książek nie przesyłałam. – Stojanowska położyła słuchawkę.
– Nie pozostaje nam nic innego, jak poprosić fachowca pirotechnika, aby rozpakował paczkę. Trzeba będzie rozejrzeć się za kimś odpowiednim.
– Nie rób głupstw – protestował Ciesielski. – Cała komenda skręci się ze śmiechu. Naoglądałeś się ostatnio albo naczytałeś jakichś amerykańskich kryminałów.
– Nie musiałem. W ostatnich latach i w Polsce zdarzyło się kilka zamachów dokonywanych przy pomocy paczek z bombami. O jednym z nich pisała bodaj przed dwoma laty nasza prasa fachowa. Porucznik Ciesielski mógłby ją uważniej czytywać.
– Sam rozpakuję tę paczkę. Znam się na tym trochę. Uczyli nas tego w szkole oficerskiej.
– Mowy nie ma… Zawiadom pułkownika Niemirocha i niech on decyduje, co robić. Widać, że uderzenie w łeb niczego cię nie nauczyło. A szkoda!
Pułkownik całkowicie podzielił pogląd Szymanka. Zabronił w ogóle obu oficerom przebywania w pokoju, gdzie leżała tajemnicza przesyłka i sam zajął się wyszukaniem fachowca, który by rozbroił ewentualną bombę. Nie było to takie proste, bo tego rodzaju przestępstwa na szczęście są w Polsce bardzo rzadkie. Znaleziono jednak w Komendzie Głównej kapitana Laskowskiego, który będąc z zawodu saperem, specjalnie studiował technikę takich zamachów. Kapitan ucieszył się, że swoje teoretyczne wiadomości nareszcie będzie mógł wypróbować w praktyce, i natychmiast zjawił się w Pałacu Mostowskich. Miał ze sobą dość sporą walizkę z najrozmaitszymi przyborami, które mogłyby mu się przydać w tej trudnej” i niebezpiecznej pracy. Uważnie obejrzał paczkę.
– Ponieważ przyniósł ją do gmachu listonosz, a tutaj do pokoju podoficer dyżurny, stąd wniosek, że paczkę można spokojnie wziąć do ręki. Nie sądzę także, aby w środku był jakiś detonator czasowy. Raczej urządzenie odpalające ładunek wybuchowy z chwilą zwolnienia sznurka lub otworzenia książki. Przypuszczam także, że tylko jedna z książek jest pułapką. Druga pozostanie porucznikowi na pamiątkę dzisiejszej przygody.
– Albo po prostu ktoś znający moje zamiłowania historyczne zrobił mi niespodziankę.
– Byleby miłą! Zobaczymy. Zabiorę tę paczkę i pojedziemy nad Wisłę. Ładunek wybuchowy nie może być zbyt wielki. Gdyby wybuchł na świeżym powietrzu, nie zrobi wielkiej szkody. A teraz na plaży nie ma żywego ducha. Tego rodzaju bomby robione są u nas prymitywnie. Co innego na zachodzie. Tam się robi nawet listy-pułapki, które zabijają przy rozerwaniu koperty.
– A pan kapitan?
– Znacie przecież porzekadło, że „saper myli się tylko jeden raz”. Nie sądzę jednak, aby do tego doszło. Jestem prawie pewien tego, co znajdę w środku. Sprężynę zwalniającą iglicę uderzającą w spłonkę. Znam takie zabawki. Nazywa się to „medal za odwagę”. W środek kładzie się papierowy kapiszon, a medal umieszcza na przykład na blacie stołu. Ktoś zaciekawiony metalowym krążkiem bierze go do ręki i podnosi. Wtedy następuje dość głośny wystrzał. Tu zrobiono zapewne coś podobnego.
Kapitan spokojnie wziął paczkę w rękę i prowadzony przez obu oficerów wyszedł z komendy. Pojechali na plażę na Saskiej Kępie. Tam Laskowski otworzył swoją walizeczkę i wyjął z niej różne przyrządy. Między innymi całą kolekcję noży i stalowych prętów, a także cienkie przezroczyste płytki z plastyku.
Teraz oficer ostrożnie, kawałek po kawałku, usuwał papierową opaskę. Później dokładnie obejrzał sznurek, którym książki były związane. Następnie spróbował wsunąć pomiędzy kartki książki cieniutki, ale długi nóż. W książkę oznaczoną „tom II” ostrze weszło bez trudu i przeszło na drugą stronę. Nie napotkało także przeszkód, kiedy Laskowski włożył je pomiędzy obydwa tomy.
Co innego z tomem pierwszym. Tutaj nóż zagłębił się jedynie na parę centymetrów i zaraz napotkał opór. Pomimo wkładania cienkiej stali z trzech boków książki za każdym razem powtarzało się to samo. Ostrze dochodziło do jakiejś przeszkody i dalej nie mogło się posuwać.
– Już wiem – powiedział oficer przerywając swoje zajęcie i podchodząc do Ciesielskiego, który z przyjacielem obserwował jego próby z bezpiecznej odległości.
W tomie pierwszym „Wielkiej Koalicji” coś jest. Tom drugi, to zwykła książka. A system bombki taki, jak przypuszczałem.
Teraz kapitan spokojnie przeciął sznurek i ciągle trzymając tom pierwszy tak, aby się nie mógł otworzyć, odłożył go na bok i przycisnął dla pewności jakimś ciężarkiem. Drugą książkę wziął do ręki i spokojnie przekartkował. Znowu podszedł do obu przyjaciół i podał Ciesielskiemu książkę.
– Musi pan, poruczniku – powiedział – szukać teraz tomu pierwszego. Ten, który leży na ławce, niestety nie jest do czytania.
Nastąpiła najważniejsza chwila. Laskowski powoli wsuwał cienką przezroczystą płytkę pod okładkę, ciągle pilnując, aby nie zwolnić nacisku. Kiedy wreszcie płytka zajęła swoje miejsce, oficer otworzył okładkę. Na płytce znowu umieścił ciężarek.
– Chodźcie, panowie, zobaczcie to „arcydzieło”. Obaj oficerowie podeszli bliżej. Pod przezroczystym plastykiem widać było jakąś metalową puszkę. Do niej przymocowana była sprężyna w formie greckiej litery omegi. Nieco dalej wystawała ze skrzynki metalowa spłonka, jakiej się używa do naboi myśliwskich.
– Mówiłem, że to prymitywna robota – pochwalił się specjalista – ale siła tej bombki wystarczyłaby na pewno do przetransportowania ciekawego czytelnika do lepszego świata. Otworzenie okładki zwalnia sprężynę, która uderza wtedy w spłonkę. Ponieważ ładunek wybuchowy umieszczony jest w metalowej skrzyneczce, detonacja byłaby dość duża.
Читать дальше