– Ależ, ja jestem naprawdę bardzo zobowiązany za te informacje! I uważamy naszą rozmowę za ściśle poufną, prawda?
Po powrocie z budowy Trasy Toruńskiej porucznik Ciesielski natychmiast zameldował się u pułkownika Niemirocha. „Stary” uważnie wysłuchał oficera.
– Tyle razy byliśmy na fałszywym tropie – powiedział – może w końcu trafiliśmy na dobry? To może być ten tak długo poszukiwany przez nas motyw zbrodni. Porozum się z majorem Liskiewiczem, który kieruje wydziałem przestępstw gospodarczych. On się w tym orientuje znacznie lepiej od nas. Niech to sprawdzą.
Major Liskiewicz bez zdziwienia przyjął do wiadomości relacje porucznika. – Zdajemy sobie sprawę – powiedział – że ciągle jeszcze istnieje poważny przeciek materiałów budowlanych z przedsiębiorstw państwowych do rąk prywatnych. Przeciek oczywiście całkowicie nielegalny. Walczymy z tym, mamy niezłe rezultaty, ale nikt nigdy nie zlikwidował spekulacji zarządzeniami i represjami. Tylko rzucenie odpowiedniej ilości towaru likwiduje czarny rynek. A w tej chwili, przy tak napiętych planach budownictwa, państwo nie jest w stanie rzucić odpowiedniej ilości cementu na wolny rynek…
– Właśnie. Orientujemy się dobrze także w budownictwie szklarni i prywatnych willi. Wiemy, że istnieje cały czarny rynek handlu materiałami budowlanymi. Czerpie on swoją masę towarową także i z kradzieży. Co do szklarni, to zużywa się na nie stosunkowo niewiele cementu. Jedynie na fundamenty i podłogi. Tam głównym problemem jest żelazo płaskie, kątowniki i armatury. To budownictwo zresztą jest popierane i pewne ilości materiałów budowlanych ci ludzie zakupują legalnie. Czy to im starcza? Wykupują cement ze spółdzielni „Samopomocy Chłopskiej” przez podstawione osoby. Często wraz z Inspekcją Handlową prowadzimy kontrolę tych prywatnych budów. Urządzamy obławy na drogach. Nie zlikwidowaliśmy wszystkich kradzieży, ale poważnie ograniczyliśmy ich rozmiary. Co do wytwórni betonu na budowie Trasy Toruńskiej to obserwowaliśmy ten zakład. Bez rezultatu. A wiecie, poruczniku, jaka jest przyczyna naszego niepowodzenia?
– Nie.
– Worki, po prostu worki.
– Jak to worki? – zdziwił się porucznik
– Żeby ukraść cement, trzeba go w czymś wywieźć za bramę wytwórni.
– Przecież cement jest pakowany w worki po pięćdziesiąt kilogramów. Papierowe lub plastykowe.
– W takiej formie dostarcza się go do różnych budów prowadzonych tradycyjnym systemem. Co innego przy wielkich budowach przemysłowych. Tam cement przywozi się prosto z cementowni w wielkich cysternach. Luzem. Ten trafia albo do specjalnych silosów albo od razu do betoniarek. A produkt pracy betoniarek jest wywożony na budowę w samochodach wywrotkach. Tak więc złodziej może rzeczywiście przez fałszowanie norm produkcyjnych spowodować pewne nadwyżki cementu w betoniarni. Ale jak go wywiezie?
– W cysternie, która ten cement przywiozła.
– Prywatny nabywca raczej nie kupi cementu luzem. Potrzebuje zazwyczaj kilku lub kilkunastu worków. A cysterna przewozi bodaj dwanaście ton. Ilość wystarczająca na budowę średniej kamienicy, nie zaś willi czy szklarni. Poza tym te cysterny są bardzo charakterystycznymi samochodami specjalnymi. Zbyt łatwo wpadają w oko, aby prywatny nabywca kradzionego cementu ryzykował wjazd cysterny na swoją parcelę. Jak wskazuje nasza praktyka, kradziony cement wozi się najczęściej w nysach lub nawet w bagażnikach samochodów osobowych. Kontrola ciężarówek ostatnio jest szczegółowa i bardzo zaostrzona.
– A zatem „klapa” z naszą teorią?
– Tego bym nie powiedział – zastrzegł się major – pomysłowość złodziei jest niewyczerpana. Mogli wymyślić jakieś sposoby kradzieży cementu luzem. Zbadamy dokładnie ten problem. Dokonamy inspekcji wytwórni. Zatrudnimy tam kilku naszych ludzi, a także obstawimy drogi prowadzące do i z wytwórni. Kradzież najłatwiej złapać w czasie transportu.
Przez następne dni ludzie majora Liskiewicza mieli sporo roboty. Patrole zatrzymywały i sprawdzały wszystkie samochody, jakie pojawiały się w pobliżu wytwórni. Właściciele prywatnych szklarni gęsto się tłumaczyli, skąd wzięli materiały budowlane.
Jak zwykle tego rodzaju obława ujawniła najrozmaitsze przestępstwa. Niektóre sprawy nadawały się od razu dla prokuratora, inne znalazły swój epilog w nałożeniu przez kolegium wysokich grzywien. Jednakże nie zdobyto najmniejszego dowodu, który by wskazywał na wywożenie cementu z wytwórni betonu.
Jak słusznie zauważył major, trudno kraść cement luzem. Teoretycznie istniała możliwość, że na terenie betoniarni ładuje się sypki cement w worki. Zbyt kłopotliwe i zbyt rzucające się w oczy zajęcie. A poza tym – skąd wziąć worki?
Porucznik Ciesielski zawiadomiony przez majora o wynikach obławy pokiwał smętnie głową. Zdążył się, nieborak, przyzwyczaić, że każda z wszczynanych przez niego akcji kończyła się niepowodzeniem.
Od śmierci Zygmunta Sto janowskiego upłynął przeszło miesiąc. Zabójca inżyniera ciągle był na wolności i nic nie wskazywało, aby w najbliższym czasie coś się miało zmienić.
A jednak…
– Jest do was, poruczniku, poczta. – Urzędniczka z dziennika podawczego zawiadomiła porucznika Ciesielskiego. – Jaka poczta? Urzędowa?
– Nie. To przesyłka z księgarni wysyłkowej. Paczka z książkami.
– Nie zamawiałem żadnych książek.
– Tego nie wiem. Przyszła przesyłka na wasze nazwisko. Dwie książki pod opaską. Tytuł widać. Grube tomy -”Wielka Koalicja”. Czy sami odbierzecie, czy przysłać na górę?
– Przyślijcie, jak będzie okazja do mnie, do pokoju.
– I tak zaraz dyżurny będzie roznosił pocztę, to i wam przyniesie.
– Dziękuję.
Porucznik odłożył słuchawkę i powiedział do Antoniego Szymanka: – Nigdy nie zamawiałem żadnych książek w księgarni wysyłkowej. Ciekaw jestem, kto mi zrobił taki prezent.
– Co to za książki?
– Podobno „Wielka Koalicja”.
– Masz szczęście! To najnowszy bestseller. Ludzie biją się, aby dostać te dwa tomy. Na wolnym rynku podobno można je kupić najtaniej za siedemset złotych, chociaż cena oficjalna wynosi zaledwie dwie setki. Może to piękna Irenka zrobiła ci taką niespodziankę? A propos, co się z nią dzieje?
– Nie wiem. Pewnie zdrowa.
– Jak to?
– Nie widziałem jej od dnia, kiedy nareszcie mogłem opuścić szpital.
– Łżesz jak pies!
– Naprawdę nie widziałem. Ani też nie telefonowałem.
– Nie poszedłeś z bukietem kwiatów, żeby jej podziękować za ocalenie życia i za to, co dla ciebie zrobiła? Za opiekę?
– Przecież pułkownik złożył jej oficjalne podziękowanie.
– No wiesz? Dobre sobie. Dziesięć dni opiekuje się nim, waruje przy jego łóżku, a on nawet nie powie „dziękuję”.
– Kiedy już wyzdrowiałem i mogłem opuścić szpital to żegnając się z panią Stojanowską, bardzo serdecznie podziękowałem jej za opiekę.
– Ty jesteś albo eunuchem, albo kretynem. Babeczka jak malowanie, na pierwszy rzut oka widać, że się zadurzyła w tym bałwanie, a on… Jak kołek! Nawet jej nie odwiedzi! Takiego…
Dalszy monolog podporucznika przerwało wejście kaprala Jabkowskiego, który przyniósł paczkę dla porucznika. Rzeczywiście były to dwa grube tomiska w opasce z szarego papieru pakowego. A na białej kartce wydrukowano maszynowym pismem adres: Stołeczna Komenda MO, Pałac Mostowskich, porucznik Andrzej Ciesielski.
Paczka zawiązana była kolorowym sznurkiem. Takim, jakim zazwyczaj posługują się księgarnie „Domu Książki”. Opaska papierowa, znacznie węższa niż same książki, pozwalała przeczytać na ich grzbiecie tytuł „Wielka Koalicja”, pod tym rzymską jedynkę, a na drugiej książce rzymską dwójkę. Na odwrotnej stronie opaski było napisane długopisem „Księgarnia Wysyłkowa”, ul. Świerczewskiego, Warszawa.
Читать дальше