– To na pewno nie Irena zorganizowała ten napad – dość porywczo powiedział porucznik. Właśnie ona nagłym ruchem ręki ocaliła mi życie.
– Uspokój się, głuptasie, nikt jej nie posądza – odpowiedział pułkownik. – Już to, że przyszła na spotkanie, uwalnia ją od wszelkich podejrzeń.
– Ale dlaczego napadli na Andrzeja? – nadal dziwił się podporucznik.
– Widocznie – wyjaśnił Niemiroch – przestępca uważa, że Ciesielski jest bardzo bliski wykrycia prawdy i należy się go pozbyć za wszelką cenę. Dlatego zdecydował się na tak niebezpieczną rozgrywkę. Na pewno ten człowiek, czy ci ludzie, bo to może być cała szajka, wszystko sobie dobrze skalkulowali. Z ich rachunku wynikało, że Zygmunt Stojanowski musi zniknąć z tego świata. Najprawdopodobniej chcieli mu w ten sposób zamknąć usta. Teraz z kolei uznali, że ze strony Andrzeja grozi im śmiertelne niebezpieczeństwo.
– Ale jakie? Przecież ja nic nie wiem.
– To prawda. Ale przestępca nie zna tej prawdy. Uważa, że jest o krok przed zdemaskowaniem. Musi się spieszyć. Sądzę nawet, że postara się poprawić to, co mu się nie udało za pierwszym razem. Dlatego, kiedy już opuścisz szpital, musisz bardzo na siebie uważać.
– Nie ma obawy – roześmiał się podporucznik – już ja się zajmę bezpieczeństwem mojego bezpośredniego przełożonego. Włos mu z głowy nie spadnie.
– W każdym razie nie należy lekceważyć możliwości ponownego zamachu na Andrzeja. Wracając jednak do śledztwa – ciągnął pułkownik – z postępowania przestępcy wynika, że nie zdając sobie sprawy z tego, odkryliśmy drogę do rozwiązania zagadki lub jesteśmy bardzo bliscy jej wykrycia. Tę prawdę mamy zapisaną w aktach ale przeszliśmy koło niej, nie zwracając na nią uwagi. Dlatego sądzę, że po wyjściu Andrzeja ze szpitala należy przede wszystkim bardzo dokładnie przeanalizować cały materiał śledztwa, a także przypomnieć sobie każdy szczegół – od pierwszego momentu, od kiedy milicja zjawiła się na miejscu zbrodni. To specjalnie dotyczy Andrzeja. Bandyta najbardziej jego się obawia i stara się nie tracić czasu. Przecież na Antka byłoby znacznie wygodniej dokonać napadu, bo mieszka na małej, zazwyczaj pustej uliczce Mokotowa. Tam napastnik ryzykowałby znacznie mniej, niż w centrum miasta, na Wilczej.
– Nic z tego nie rozumiem – stwierdził Ciesielski.
– Masz teraz dużo wolnego czasu. Głowa już cię chyba nie boli, więc niech „baska” pracuje. A po powrocie do Pałacu Mostowskich od razu bierz się do czytania akt sprawy. Od początku do końca i od końca do początku. Czytaj aż do znudzenia. Choćbyś już je znał na pamięć.
A także przypomnij sobie coś poza tym robił, z kim rozmawiałeś. Jakiś błahy, drobny element może być poszukiwanym przez nas kluczem.
– Żeby wreszcie ten cholerny konował pozwolił mi się ruszyć z miejsca – narzekał porucznik.
– Leż, kiedy ci każą – pułkownik żegnał chorego. – Mnie twój rozbity łeb nie jest potrzebny, tylko zdrowy.
Tymczasem „konował” stwierdził, że stan rannego poprawia się niespodziewanie szybko i ósmego dnia pozwolił mu na mały spacer po ogrodzie szpitalnym, uprzedzając, że jeśli nic się nie zmieni na gorsze, porucznik nazajutrz będzie mógł opuścić gmach szpitala.
Ciesielski ubrał się piorunem, ogromnie ucieszony decyzją lekarza. W pierwszym spacerze towarzyszyła mu Irena. Dziewczyna była dziwnie smutna. Nie podzielała radości swojego „podopiecznego”. Zauważył to Andrzej.
– Wcale się nie cieszysz, że już wróciłem do zdrowia – powiedział.
– Cieszę się, ale smuci mnie, że już się nie będziemy widywali – odpowiedziała szczerze młoda kobieta. – Tak przywykłam do tych odwiedzin. Polubiłam je nawet. Taka byłam spokojna siedząc przy tobie w tym małym pokoiku szpitalnym. A teraz to się wszystko kończy. Ty wrócisz do swojej pracy, a ja pozostanę… główną podejrzaną o zabójstwo męża i może także o zamach na twoje życie.
– Ireno, jak możesz tak mówić! – Andrzej protestował tak gwałtownie, że nawet nie spostrzegł, kiedy trzymał ją w objęciach. Miała gorące usta, przytuliła się do niego całym ciałem.
– Puść mnie – powiedziała lekko się wyswobadzając z ramion mężczyzny. – Pójdę już sobie. Jutro się nie zobaczymy. Tak będzie najlepiej. Zobaczymy się wtedy, kiedy będziesz chciał i kiedy będziesz mógł. Chciałabym jednak, abyś wiedział, że te kilka dni które spędziłam przy twoim łóżku były chyba najpiękniejsze w moim życiu.
Dziewczyna odwróciła się i szybko odeszła w stronę bramy. Andrzej Ciesielski nawet nie próbował jej zatrzymać.
Przez najbliższe dni porucznik Andrzej Ciesielski i podporucznik Antoni Szymanek niczym innym się nie zajmowali, tylko od rana do końca godzin pracy czytali akta i dyskutowali na temat tego, co porucznik robił od dnia, kiedy objął dochodzenie w sprawie zabójstwa Zygmunta Stojanowskiego.
Porucznik już całkowicie przyszedł do siebie po napadzie; początkowo miewał lekkie zawroty głowy, ale i to minęło bez śladu. Nie ma to jak mieć dwadzieścia osiem lat. Oficer miał nadzieję, że piękna pani z Wilczej odezwie się choć telefonicznie. Telefon jednak milczał, zaś Andrzej, pamiętając ich ostatnią rozmowę, także nie wykręcał znajomego mu numeru. Nawet unikał przechodzenia przez Plac Teatralny, aby się nie narażać na pokusę. Uważał, że Irena ma rację. Jedynie czas może rozwiązać ten problem.
A czas biegł nieustannie. Nieustannie też prokurator Żarnowiecki, który prowadził śledztwo, dopytywał się o postępy pracy obu oficerów. Ze wstydem musieli mu stale odpowiadać, że nie dysponują konkretami.
Także pułkownik Niemiroch ciągle pytał Andrzeja Ciesielskiego, czy już wykrył drogę prowadzącą do celu. Coś, czego tak się obawiał przestępca, że aż zaryzykował próbę drugiego zabójstwa. Zresztą i sam pułkownik parokrotnie przeczytał całe akta od deski do deski – niczego jednak nie odkrył.
Pewnego dnia zadzwonił telefon. Porucznik szybko podniósł słuchawkę. Może łudził się, że to telefonuje dziewczyna, której piękne zielone oczy tak go urzekły? Ale w aparacie odezwał się męski głos: – Czy to porucznik Ciesielski? Mówi Janusz Adamczyk.
– Miło mi usłyszeć pana inżyniera.
– Dzwonię, bo przypomniała mi się pewna rozmowa z Zygmuntem. Jakiś miesiąc przed jego śmiercią. Może to nie ma żadnego znaczenia dla sprawy, ale wolałbym, aby [panowie treść tej rozmowy znali.
– Wszystko, co dotyczy Zygmunta Stojanowskiego, i jest dla nas bardzo ważne.
– Kłopotliwe jest dla mnie spotkanie z panem – tłumaczył kierownik robót. – Podjęliśmy zobowiązania, że [przedterminowo skończymy stawianie podpór estakady, jeszcze przed zimowymi mrozami, kiedy to i tak betonowanie musi stanąć, bo charakter naszej budowy wyklucza pracę w „cieplakach”. Dlatego też od rana do wieczora tutaj siedzę. Pracujemy teraz na dwie zmiany, a ludzi, zwłaszcza personelu technicznego, brakuje. Dlatego nie ma mowy, żebym się mógł stąd wyrwać chociaż na dwie godziny i przyjechać do panów. W domu bywam gościem. Żona mówi, żebym dzieciom chociaż od czasu do czasu i przysłał pocztówkę z pozdrowieniami, bo kiedy wracam z pracy już śpią, kiedy wyjeżdżam do roboty, oni jeszcze nie wstają.
– Nie ma problemu – odpowiedział porucznik. – Zaraz wsiadam w samochód i jadę do pana. Jeżeli to panu odpowiada?
– Właśnie chciałem o to prosić.
Porucznik skończył rozmowę i zreferował jej przebieg koledze.
– Weź samochód bez milicyjnej rejestracji, ale jedź z kierowcą i niech on nie spuszcza cię ani na moment z oka.
Читать дальше